Doktor Strange: Początki i zakończenia

Nieprzekonywująca geneza

Autor: Artur 'GoldenDragon' Jaskólski

Doktor Strange: Początki i zakończenia
Kinowe uniwersum Marvela właśnie wpływa na nowe, nieznane wody. W świecie herosów pokroju Ironmana czy Kapitana Ameryki pojawia się mistycyzm i magia za sprawą Stephena Strange’a. Półki księgarskie nie pozostają dużo w tyle i raczą nas nowym orginem amerykańskiego maga.

Postać Doktora Stephena Vincenta Strange’a jest tworem niesamowitej wyobraźni artystycznej Steve’a Ditko. Mag swój debiut zaliczył w Strange Tales #110 z lipca 1963 roku. Inspiracją dla tej postaci był Chandu the Magician – amerykański radiowy serial przygodowy emitowany w latach 30-tych XX wieku. Główny bohater audycji, Frank Chandler (głosu użyczył mu Gayne Whitman, który zagrał w ponad 200 filmach!), nauczył się okultystycznych sekretów od indyjskiego jogina. Jako Chandu postanowił walczyć ze złem, który nęka rodzaj ludzki. Zdecydowanie widać skąd czerpano inspiracje do genezy Doktora Strange’a. Po polsku jak do tej pory ukazała się tylko jedna klasyczna pozycja z magiem (nie licząc miniserii Przysięga z 2006 roku) – Doktor Strange: Bezimienna Kraina Poza Czasem – z nieco już archaicznym scenariuszem Stana Lee, ale też z nadal niesamowitymi, psychodelicznymi ilustracjami Steve’a Ditko.

Doktor Strange: Początki i zakończenia to zdecydowanie pozycja dla osób, które z tytułowym magiem nie miały jeszcze styczności. Cała wymowa opowieści i bohaterowie znani z klasycznych historii pozostają takie same, ale wszystko zostało przedstawione w nieco odmienny sposób. Stephen Strange to nadal światowej sławy chirurg, bogaty, egocentryczny i zadufany w sobie. Ponad pomoc innym przedkłada przede wszystkim pieniądze i własne ja. Sytuacja zmienia się, gdy doktor ulega wypadkowi i traci sprawność w rękach – początkowe poszukiwanie uzdrowienia przeistacza się w szukanie właściwego sensu życia. Strange dowiaduje się o istnieniu mistycznego świata i musi się opowiedzieć po stronie dobra lub zła. Duży nacisk w opowieści został położony na rolę przeznaczenia i nieuniknioności pewnych decyzji. Los Strange’a wydaje się od początku zdefiniowany, przeczuwamy więc, że mimo przeciwności losu i tak dotrze do finału, w którym musi zostać wielkim magiem.

Epilog całej historii jest bardzo dramatyczny, gdyż aby stać się Wybrańcem, doktor musi wyrzec się wszystkiego, co mu bliskie do tego stopnia, że skazuje ukochanych na prawdziwą gehennę cierpienia i zapomnienia. Tylko, że tak naprawdę Strange nie musi rezygnować ze swojego uczucia do Clei, więc dlaczego najbliżsi muszą cierpieć za słuszny wybór maga? W oryginalnej historii doktor to buc, który w wyniku dramatycznego wypadku przechodzi wielką metamorfozę, przede wszystkim moralną. Początki i zakończenia opisują jednak dzieje osoby dobrej, która pod wpływem złych podszeptów schodzi na złą drogę, ale wciąż jest targana wątpliwościami. Od początku mamy poczucie, że Strange musi postąpić słusznie, a wszyscy wokół starają się odpędzić mrok, który mu to uniemożliwia. Kilka wątków jest oczywiście poprowadzonych w sposób ciekawy – poznanie Wonga, motyw rodziny czy ukazanie świata bez Nexusa (Wybrańca) – jednak ich potencjał zostaje zupełnie zmarnowany. Interesująca postać osoby z otoczenia doktora w roli demona, który złem nie kusi oraz jeden z uczniów Starożytnego, któremu wszyscy sugerują, że nie podoła odpowiedzialności, która na nim spocznie, to tak słabe zastosowanie archetypów, że aż wstyd. Ani motywacja Strange’a, ani postaci pobocznych (no może poza Cleą) nikogo przekonać nie może. 

Za scenariusz odpowiada wielki tuz artystyczny – sam Joseph Michael Straczynski, autor doskonałego runu o przygodach Spidermana czy kultowego serialu Babylon 5. Oczekiwania więc były spore, więc nowa geneza Stephena Strange’a skonstruowana jest poprawnie, widowiskowo, z zastosowaniem nowych albo wariacji na temat klasycznych motywów (inaczej przedstawiono Wonga czy Cleo). Niestety, w zabawie nowinkami Straczynski nieco zagubił ducha prawdziwej opowieści i im bliżej końca, tym historia bardziej pędzi, a postać barona Mordo, największego adwersarza maga, zostaje zupełnie zmarginalizowana. O braku interakcji z peleryną czy Okiem Agamotto, licznych dziurach w scenariuszu czy źle poprowadzonych wątkach nie ma nawet co wspominać. Od wielkiego mistrza można by oczekiwać czegoś więcej niż czytadełka, które nieudolnie próbuje inaczej przedstawić już opowiedzianą historię.

Doktor Strange: Początki i zakończenia ilustruje Brandon Peterson. To kreska realistyczna i dynamiczna, opisująca historię w całkiem widowiskowy sposób. Szkoda tylko, że artysta szedł momentami na spore uproszczenia i na przykład wszystkie blondynki wyglądają dokładnie tak samo, a trzeba wspomnieć, że jest nią nawet siostra Strange’a! Widać spory potencjał twórczy – niestety, scenariusz nie przewidywał dużej liczby spektakularnych, niesamowitych i psychodelicznych scen (ukazanie świata bez Nexusa czy finałowa bitwa) w duchu genialnego Steve’a Ditko. Za to ogromnie podobają mi się nałożone kolory Justina Ponsor, tworzące miejscami niesamowite feerie barw. Doktor Strange: Początki i zakończenia to pozycja w twardej oprawie, w której znalazło się jeszcze miejsce na noty biograficzne twórców oraz okładki poszczególnych zeszytów.

Omawiana pozycja zarówno dla zaznajomionych z losami Doktora Strange’a, jak i dla tych, którzy dopiero chcą poznać bohatera może okazać się sporym rozczarowaniem. Widać, że Straczynski chciał opowiedzieć orgin na nowo, z jednoczesnym poszanowaniem klasycznych bohaterów i wątków. O ile spokojnie budowany początek historii może wciągać i nawet się podobać, to potem scenarzysta wszystko zaczyna upraszczać i szybko pędząc do finału, upycha w nowelkę wszystko, co się da. Szkoda zmarnowanego potencjału – to przeciętne czytadło, a nie tytuł zasługujący na miejsce w klasykach Marvela!