Descender 6: Wojna maszyn
Naciskana przez roboty z Hardwire oraz Gnishan, Rada Zjednoczonej Galaktyki znalazła się na krawędzi zagłady. To jednak nie wszystko: w najczarniejszym momencie do gry włączyli się Żniwiarze, zaś ich interwencja ma zmienić bieg historii. Tylko jedna istota może zapobiec nadchodzącej katastrofie: Tim-21.
Szósty tom zbiorczy cyklu Descender zawiera albumy 27-32 i cóż… jak na porządny finał przystało, dostarcza mnóstwa emocji. Scenarzysta serii, Jeff Lemire, już w pierwszych zeszytach podkręcił tempo akcji, aż do ostatnich stroni ani przez chwilę nie zwalniając. Końcowe epizody poza naturalnym zakończeniem dostarczają fanom sporo informacji dotyczących pierwszego pojawienia się Żniwiarzy i rzucają światło na motywy kierujące tą antyczną sztuczną inteligencją oraz skomplikowane relacje pomiędzy nią a robotami stworzonymi przez ludzkość. Tym samym uniwersum zyskało wiele na kompletności.
Nie wszystko jednak Lemire'owi wyszło do końca satysfakcjonująco. Niestety zabrakło jakiegoś klarownego pomysłu na rozstanie się z bohaterami. I tu nawet nie chodzi o to, czy dany pomysł może przypaść do gustu czytelnikowi, czy raczej koncept jest dyskusyjny albo furtka pozostała otwarta w sposób przemyślany. Nic z tych rzeczy, Lemire pożegnał się z większością bohaterów po prostu kończąc opowieść jakby to był środkowy epizod.
Przy okazji zwieńczenia cyklu warto spojrzeć nań przez pryzmat całości i pokusić się o ocenę całej serii. Bez ogródek należy napisać, że Descender to kapitalna pozycja dla fanów lekkich space oper w klimatach znanych choćby z komputerowego tryptyku Mass Effect. Wydaje się, że wpływ tej serii był szczególnie istotny podczas pisania historii. Zresztą, epickiej, a przy tym bardzo przyzwoitej konstrukcji świata nie powstydziliby się scenarzyści Star Treka czy pisarze pokroju Roberta Silverberga lub Marion Zimmer Bradley. Jakby się zastanowić, to Lemire niespecjalnie wchodzi w detale, nie tonie w farmazonach. Przedstawia rzeczy takie, jakimi sobie je wyobraził, bardziej koncentrując się na ogólnej widowiskowości oraz skomplikowanych relacjach pomiędzy bohaterami. Efekt? Raz jeszcze powtórzę: jest znakomicie.
Oprawa graficzna ostatniego tomu niczym nie odbiega od poprzednich odsłon. Dla przypomnienia, wietnamsko-amerykański rysownik, Dustin Nguyen, od samego początku raczył czytelników stosunkowo prostymi, lecz bardzo przyjemnymi w odbiorze ilustracjami. Potężnym atutem rysunków jest świetne wyczucie idealnie space operowej stylistyki. Począwszy do mechanicznych żniwiarzy, przez wyobrażenie różnorodnych światów i ras, po zwizualizowanie robotów – po każdej z tych sfer ilustrator porusza się jak ryba w wodzie.
Na tym jednak nie kończą się atuty oprawy graficznej. Od pierwszego tomu podobać się może operowanie barwami. Nguyen zamiast wzorem amerykańskich kolegów lać hektolitrami tusz i cyfrowo nakładać kolory, postawił na delikatny ołówek i bodajże na akwarele lub technikę je imitującą. Efekt jest znakomity i światy Rady Zjednoczonej Galaktyki uwodzą wyobraźnię.
Spoglądając na finałowy epizod przez perspektywę całego cyklu, to nawet pomimo dziwacznego rozstania się z większością bohaterów, Descender dysponuje wszelkimi zaletami, by przypaść do gustu szerokiemu gronu odbiorców. Zadowoleni będą przede wszystkim miłośnicy lekkich space oper, wyrazistych postaci oraz fantazyjnych wizualizacji obcych światów.
Czytelników, którym podobnie jak mi trudno rozstać się z Descenderem, pocieszę – cykl doczekał się kontynuacji pod nazwą Ascender. Mam też nadzieję, że polska premiera tej serii jest tylko kwestią czasu. Bardzo krótkiego czasu.
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:


