Death or Glory #2: Kto tu jest szaleńcem?

W tym szaleństwie nie ma metody

Autor: AdamWaskiewicz

Death or Glory #2: Kto tu jest szaleńcem?
Pierwszy tom zbiorczego wydania serii Death or Glory, opublikowany nakładem wydawnictwa Non Stop Comics, dostarczył nam historię ciekawą i wciągającą, z dobrze zarysowanymi (nawet jeśli ktoś mógłby powiedzieć: przerysowanymi) bohaterami, angażującymi zwrotami akcji i czytelnymi nawiązaniami do kultury popularnej.

Pewną dawkę absurdu i groteski (zwłaszcza karykaturalność szwarccharakterów) spokojnie można było złożyć na karb konwencji, której umowność dodatkowo pomagała przyjąć pojawiające się w fabule cięższe tematy, jak handel ludźmi i porwania dla pozyskania organów do przeszczepu. W efekcie dostaliśmy więc solidną porcję rozrywki nie silącej się na głębsze pretensje. Z tego też powodu po ostatni, drugi zbiorczy tom sięgałem z jak najlepszym nastawieniem – spodziewałem się ponownie dostać komiksowy odpowiednik solidnego kina sensacyjnego klasy B.

W pierwszym albumie bohaterka, tytułowa Glory, usiłując zdobyć środki na operację ratującą życie jej przybranego ojca cierpiącego na śmiertelną chorobę, zadarła z bezwzględnymi przestępcami i skorumpowanymi stróżami prawa, ale przeciwko całej menażerii groteskowych przeciwników nie musiała stawać samotnie, po swojej stronie mając wiernych przyjaciół i rodzinę. Pośród szaleńczych pościgów, strzelanin i wybuchów, odpowiedzialny za scenariusz Rick Remender dobrze wrysował relacje międzyludzkie. Nawet jeśli robił to grubą kreską, to wyraźnie widzieliśmy emocje, które kierowały poczynaniami bohaterów po obu stronach konfliktu – miłość, lojalność, strach, żądzę zemsty.

Niestety próżno szukać tego w drugim tomie: fabuła, kreacja bohaterów, zarówno głównych jak i drugoplanowych – w zasadzie wszystkie elementy ustępują pola czystej akcji. Zgodnie z maksymą hollywoodzkich scenarzystów, serwujących widzom w sequelach "to samo, tylko więcej", na kartach albumu czeka na nas zwiększona dawka pościgów, strzelanin i wybuchów, momentami potencjometr wydaje się być podkręcony do pozycji "ewidentna przesada", a autor chyba nieświadomie przekracza granice śmieszności. Już we wcześniejszych zeszytach cyklu wiarygodność zachodzących wydarzeń była mocno umowna, ale tym razem absurdu dostajemy zdecydowanie za wiele jak na mój gust. Na plus za to mogę policzyć albumowi kolejne wyraźne nawiązania do klasyki popkultury, choćby dosłowny cytat z drugiej części Mad Maxa.

Może gdyby lekturę dawkować sobie zgodnie z pierwotnym tempem ukazywania się poszczególnych odcinków serii, te mankamenty nie byłyby tak ewidentne, ale gdy dostajemy sześć zeszytów zebranych jeden obok drugiego, nie sposób nie dostrzec, że akcja w pierwszym tomie skutecznie maskująca niedostatki intrygi, teraz przestaje już wystarczyć, i w efekcie mamy wrażenie obcowania z fabularną wydmuszką – niby ładną, ale niestety pustą.

Co gorsza, spadkowi formy scenarzysty towarzyszy też pogorszenie graficznej strony serii. Umowność sylwetek i (zwłaszcza!) mimiki bohaterów miejscami idzie za daleko, szczególnie w środkowych fragmentach tomu, tam też dostajemy najwięcej niepotrzebnie szerokich kadrów, zupełnie zbytecznie rozlewających się panoramicznie na dwie strony – nominalnie mają one zapewne podkreślać bezkres przestrzeni, na której odbywa się pościg, ale sprawiają raczej wrażenie, jakby ich głównym zadaniem było zapełnianie miejsca, by zapewnić zeszytom (i finalnie – zbiorowemu albumowi) wymaganą objętość.

Do grzechów oryginalnej wersji polski wydawca dołożył może małą, ale kompletnie niezrozumiałą dla mnie łyżeczkę dziegciu, zmieniając podtytuł tomu, którym w oryginale było I Still Miss Someone – trudno znaleźć uzasadnienie dla takiej zmiany, która drastycznie zmienia wymowę albumu.

Oceniany sam w sobie, drugi tom zbiorczego wydania serii Death or Glory mógłby zasługiwać na noty co najwyżej przeciętne, jednak jako że stanowi on kontynuację cyklu, nie sposób uciec od porównywania go z pierwszą częścią – a na jej tle wypada zwyczajnie blado. Po bardzo dobrym rozpoczęciu historia traci pazur, fabuła tonie w pustej akcji i tanim efekciarstwie, bohaterowie nie wykorzystują tkwiącego w nich potencjału, a całość finalnie po prostu rozczarowuje. Końcowe wrażenie łagodzi nieco zamykająca album bardzo przyjemna dla oka galeria alternatywnych okładek, ale także ona nie jest w stanie podnieść zauważalnie oceny.

Rick Remender pokazał już, że potrafi tworzyć dobre, wciągające historie, ale zdarzały mu się też pozycje zdecydowanie słabsze (jak Axis). Zwieńczenie Death or Glory należy, niestety, uplasować w niższych rejestrach spektrum jego dotychczasowych dokonań – mam nadzieję, że kolejne albumy, do których tworzył fabułę, jakie ukażą się na polskim rynku, przyniosą już lepsze z jego prac. Z kolei jeśli chodzi o rysownika ukrywającego się za pseudonimem Bengal, jest to pierwsza tworzona przez niego seria, z jaką miałem okazję się zetknąć, daję mu więc kredyt zaufania i trzymam kciuki, by także on w kolejnych tytułach pokazał, na co go stać.

Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie albumu do recenzji.