Historia skupia się na Agencie X, czyli Alexie Haydenie, bohaterze znanym z tego, że ma “suchy” dowcip, wysokie mniemanie o sobie i czynnik gojący wszelkie rany – brzmi znajomo? Protagonista swój debiut zaliczył w poprzednim tomie, zaraz po tragicznych wydarzeniach, w wyniku których Deadpool zginął. Alex Hayden razem ze swoją całkiem świeżo utworzoną Agencją X, postanawia działać na najwyższych obrotach, a co za tym idzie przyjmować lepiej płatne zlecenia. Niestety kiedy przedstawia swoje swoje pomysły reszcie ekipy, nie wszyscy podzielają jego zapał – Inez, jak i Taskmaster mają swoje osobiste plany. W efekcie Alexowi do pomocy pozostaje tylko Sandi Brandenburg oraz Tasky, i to z nimi zabiera się za kolejne zwariowane zlecenia – zabójstwo niewidzialnego człowieka, odzyskanie kilkunastu sztuk sławnej bielizny skradzionej pewnemu kolekcjonerowi i jeszcze kilka pomniejszych, równie dziwnych misji. Jednak jedyne co zyskują to tylko więcej kłopotów.
Podobnie jak w poprzednim tomie, tak i teraz przygody Agenta X pozostają mało interesująca. Ani dialogi, ani przygody, a tym bardziej rozterki miłosne w żadnym momencie historii nie stanowią lektury, która zainteresowałaby czytelnika i skłoniła w ogóle do skończenia albumu. Pierwsza przygoda z “majtkami” to twór fabularnie słaby, sztuczny, który przekroczył granicę kiczu. Zapewne z założenia wprowadzenie tak absurdalnej misji miało nadać całości humoru i tak zwanego “luzu” z jakim kojarzony był Deadpool. Niestety przez słabe dialogi, nijakich bohaterów to całość osiągnęła odwrotny efekt, a na pewnych etapach można niebezpiecznie odbić się od opowieści, pozostawiając, nie tak całkiem cienki, tom na półce nigdy nie dokończony.
Ciężko znaleźć tu jakiś wątek przewodni i coś co by wyszło poza ramy ciągłej nawalanki z Agentem X w roli głównej. W dodatku każda misja została sztucznie rozciągnięta przez co momentami niefajnie czyta się o kolejnych głupkowatych, kompletnie bezsensownych wyczynach protagonisty. A i to nie koniec błędów: miałkiej fabule towarzyszą wyjątkowo sztuczne, przejaskrawione dialogi. Bohaterowie jak Agent X nie mają praktycznie wcale osobowości, a braki w relacjach są zastępowane szybkimi numerkami i naprawdę płasko napisanymi relacjami miłosnymi.
Rysunkowo Deadpoola #10 ma bardzo komputerową i odmłodzoną wizualizację bohaterów. Czasami czuć na rysunkach nieco zaburzone proporcje, zwłaszcza jeśli idzie o muskulaturę bohaterów, a innym razem nawet fajnie pokazane są emocje. Niemniej wszystko kojarzy się nieco z karykaturalnie kreskówkowym stylem.
Deadpool Classic pod ręką Gail Simone (tom #9) tylko połowicznie należał do udanych – Wade Wilson był tu górą i jego przygody czytało się z niemałym zainteresowaniem. Ale od kiedy pałeczkę przejął Alex Hayden czar zaczął zanikać. I tak samo jest w najnowszym dziesiątym tomie, gdzie nowy protagonista, pomimo swojej nawijki, słabego dowcipu, czynnika gojącego i niezwykłych umiejętności posługiwania się bronią, nie dorasta Deadpoolowi nawet do pięt. I raczej długo jeszcze nie będzie.