Deadpool Classic #10

O tym, jak źle można prowadzić historię

Autor: Shadov

Deadpool Classic #10
Deadpool Classic ma już 10 dość obszernych tomów, przy których pracowało całe grono scenarzystów i ilustratorów. Raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem ustawiali kolejne poprzeczki dla coraz to bardziej destrukcyjnych przygód Deadpoola. Jednak ostatnie tomy serii przędzą już bardzo słabo.

Historia skupia się na Agencie X, czyli Alexie Haydenie, bohaterze znanym z tego, że ma “suchy” dowcip, wysokie mniemanie o sobie i czynnik gojący wszelkie rany – brzmi znajomo? Protagonista swój debiut zaliczył w poprzednim tomie, zaraz po tragicznych wydarzeniach, w wyniku których Deadpool zginął. Alex Hayden razem ze swoją całkiem świeżo utworzoną  Agencją X, postanawia działać na najwyższych obrotach, a co za tym idzie przyjmować lepiej płatne zlecenia. Niestety kiedy przedstawia swoje swoje pomysły reszcie ekipy, nie wszyscy podzielają jego zapał – Inez, jak i Taskmaster mają swoje osobiste plany. W efekcie Alexowi do pomocy pozostaje tylko Sandi Brandenburg oraz Tasky, i to z nimi zabiera się za kolejne zwariowane zlecenia – zabójstwo niewidzialnego człowieka, odzyskanie kilkunastu sztuk sławnej bielizny skradzionej pewnemu kolekcjonerowi i jeszcze kilka pomniejszych, równie dziwnych misji. Jednak jedyne co zyskują to tylko więcej kłopotów.

Podobnie jak w poprzednim tomie, tak i teraz przygody Agenta X pozostają mało interesująca. Ani dialogi, ani przygody, a tym bardziej rozterki miłosne w żadnym momencie historii nie stanowią lektury, która zainteresowałaby czytelnika i skłoniła w ogóle do skończenia albumu. Pierwsza przygoda z “majtkami” to twór fabularnie słaby, sztuczny, który przekroczył granicę kiczu. Zapewne z założenia wprowadzenie tak absurdalnej misji miało nadać całości humoru i tak zwanego “luzu” z jakim kojarzony był Deadpool. Niestety przez słabe dialogi, nijakich bohaterów to całość osiągnęła odwrotny efekt, a na pewnych etapach można niebezpiecznie odbić się od opowieści, pozostawiając, nie tak całkiem cienki, tom na półce nigdy nie dokończony.

Ciężko znaleźć tu jakiś wątek przewodni i coś co by wyszło poza ramy ciągłej nawalanki z Agentem X w roli głównej. W dodatku każda misja została sztucznie rozciągnięta przez co momentami niefajnie czyta się o kolejnych głupkowatych, kompletnie bezsensownych wyczynach protagonisty. A i to nie koniec błędów: miałkiej fabule towarzyszą wyjątkowo sztuczne, przejaskrawione dialogi. Bohaterowie jak Agent X nie mają praktycznie wcale osobowości, a braki w relacjach są zastępowane szybkimi numerkami i naprawdę płasko napisanymi relacjami miłosnymi.

Rysunkowo Deadpoola #10 ma bardzo komputerową i odmłodzoną wizualizację bohaterów. Czasami czuć na rysunkach nieco zaburzone proporcje, zwłaszcza jeśli idzie o muskulaturę bohaterów, a innym razem nawet fajnie pokazane są emocje. Niemniej wszystko kojarzy się nieco z karykaturalnie kreskówkowym stylem.

Deadpool Classic pod ręką Gail Simone (tom #9) tylko połowicznie należał do udanych – Wade Wilson był tu górą i jego przygody czytało się z niemałym zainteresowaniem. Ale od kiedy pałeczkę przejął Alex Hayden czar zaczął  zanikać. I tak samo jest w najnowszym dziesiątym tomie, gdzie nowy protagonista, pomimo swojej nawijki, słabego dowcipu, czynnika gojącego i niezwykłych umiejętności posługiwania się bronią, nie dorasta Deadpoolowi nawet do pięt. I raczej długo jeszcze nie będzie.