Daredevil: The Man Without Fear

Autor: Wojciech 'Prozac' Anuszczyk

Daredevil: The Man Without Fear
Ponownie otwieram stare, zakurzone pudło. Tym razem kurzu jakby mniej. Od ostatniego razu nic się nie zmieniło. W środku nadal są komiksy. Dużo komiksów. Bardzo dużo... Tym razem szukam konkretnego albumu, czarno-białego komiksu który wyjątkowo utkwił mi się pamięci. Mowa o...

Daredevil: The Man Without Fear

Jak wynika z komiksowych dziejów, superbohaterem stać się można w sumie na dwa sposoby. Zostać obdarzonym przez tajemnicze siły nadludzką mocą (ewentualnie urodzić się z takową) lub po silnym życiowym wstrząsie spakować do torby kilka przydatnych rzeczy, takich jak haki, liny, granaty dymne, wymyślne bronie i udać się na pobliskie dachy, by pilnować porządku w mieście. Wówczas dodać trzeba żmudne godziny treningu, aby mieć pewność, że nie podwinie nam się noga na parapecie wieżowca. Tak wyglądają ogólniki.

Matt Murdock, szerzej znany jako Daredevil, superbohaterem został na drodze tej drugiej przemiany. Ci bohaterowie, którzy mimo wszystko genetycznie pozostają ludźmi, budzą we mnie cieplejsze uczucia, od tych zmodyfikowanych, zmutowanych i manipulowanych przez tajemnicze siły. Może dlatego od razu polubiłem Matta Murdocka, prostego chłopaka wychowanego na Manhattanie, w Hell’s Kitchen, z dala od kosmicznych mocy i eksperymentów genetycznych...

Oto ten dzień, którego Matt nigdy nie zapomni. Ostatni, jaki zobaczy.

Autorem scenariusza do Daredevila jest legendarny (z każdym rokiem coraz bardziej) Frank Miller, twórca sławnej serii Sin City. Nie chciałbym na siłę doszukiwać się między tymi dwoma komiksami zbieżności, ale także w Daredevilu wyraźnie widać mocno zaakcentowany byt miasta, tego złego, brudnego i niebezpiecznego. Miller nie pisze scenariuszy o superbohaterach ani cudakach, a o ludziach postawionych w drastycznych sytuacjach, w mocno przerysowanych realiach. Tutaj superbohater rodzi się w genialny sposób, staje wysoko ponad postaciami pokroju Spider-Mana i pozwala w siebie uwierzyć. Scenariusz to najmocniejsza strona tego komiksu - może wzbudzić w czytelniku cały szereg uczuć i emocji, od współczucia po dumę. Wszystkie one oscylują wokół bohatera - Matta Murdocka. Ponadto Miller buduje wspaniałą siatkę postaci pobocznych, drugoplanowych, które bez brzemienia "superbohaterstwa" są jeszcze autentyczniejsze i zdają się być naszymi starymi znajomymi. Świat w komiksach Millera to nie tylko bohater i antybohater, ale także wszyscy ci, których znaleźli się w ich towarzystwie - nie jako dodatek, ale jako wartościowy element układanki.


Bóg jeden wie, jak on wygląda.

Rysunki wykonał również bardzo znany i ceniony artysta: John Romita Jr. O ile sam nie jestem zwolennikiem jego rysunku, jedno jest pewne – kreska tego rysownika ma w sobie coś, co nadaje jej niepowtarzalny charakter. Ilustracji Romity nie da się pomylić, nie mają szans na zaginięcie w gąszczu przeciętnych komiksów. To, co Romita robi naprawdę pięknie, to prowadzenie narracji poprzez ilustracje - Daredevil jest klarowny aż do bólu, ale nie popada przy tym w proste schematy. Kolejne strony płyną przed oczami jak dobry film, brak tylko ścieżki dźwiękowej. Szkoda tylko, że w polskim wydaniu nie udało się zachować bogactwa barw oryginału, ze względu na jakość druku, a przede wszystkim jego cenę. Nie mam zielonego pojęcia, na czym polega "komputerowe izolowanie barw", ale w porównaniu z oryginalnym albumem nasz Mega Marvel wypada blado i nieatrakcyjnie.

Daredevil jest komiksem godnym polecenia. Jest komiksem, który wyrywa się poza ramy starej szkoły, a przy tym nie traci nic z prostej komiksowej magii, tej, o którą tak ciężko w wypadku wielu "ambitnych" prac. Jak to w życiu bywa, skrajności nigdy nie wypadają dobrze – Miller bardzo sprawnie łączy "komiksowy" wątek bohatera z historią o wymiarze głębszym, niż można by się tego spodziewać. Jednym z bardzo miłych, godnych odnotowania akcentów jest fakt, że samego bohatera odzianego w śmieszny trykot (majtki obowiązkowo na spodniach) widzimy w całym komiksie tylko raz - w ostatnim, dwustronicowym kadrze. Nic dodać, nic ująć - niech ten fakt przemówi za cały komiks i za podejście autorów do dużych chłopców ubranych w za ciasne pidżamy.


Okładka: Wielkie Archiwum Komiksu