DC Deluxe. Wonder Woman (wyd. zbiorcze) #3

Za dużo Olimpu

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

DC Deluxe. Wonder Woman (wyd. zbiorcze) #3
Po blisko trzech latach miłośnicy Wonder Woman mają okazję poznać ostatnią część przygód bodaj najsłynniejszej superbohaterki, napisanych przez Grega Ruckę i publikowanych w ramach linii DC Deluxe.

Trzeci tom rozpoczyna się od mocnego uderzenia – Superman, opanowany przez Maxa Lorda (będącego jednym z przywódców organizacji Checkmate), próbuje zabić Dianę. Po efektownej sekwencji Amazonce udaje się stanąć z Lordem twarzą w twarz, lecz istnieje tylko jeden sposób uwolnienia Człowieka ze stali spod wpływu antagonisty. Wonder Woman decyduje się podjąć ostateczne kroki i skręca kark łotrowi. Kiedy nagranie obiega media całego świata, zaufanie wobec bohaterki – a także innych członków Ligi Sprawiedliwości obrywających rykoszetem – gwałtownie spada. Diana musi odbudować wizerunek obrończyni ludzkości, a doskonałą okazją do tego jest powstrzymanie armii robotów wysłanych przez Brata Oko, mających podbić Rajską Wyspę. Tylko jak pogodzić walkę ze złem, ratowanie sióstr Amazonek, odbudowywanie zaufania społeczeństwa i pozostawanie w dobrowolnym areszcie do zakończenia procesu w sprawie morderstwa Maxa Lorda?

Skrótowe przedstawienie fabuły może sprawiać wrażenie galimatiasu i to też otrzymujemy w trzecim albumie Wonder Woman od Grega Rucki, jeśli czytamy go bez znajomości tła. Sęk w tym, że omawiane tomiszcze nie tylko kontynuuje wątki z poprzednich części, ale także sekcje dotyczące Brata Oko i Maxa Lorda bezpośrednio wiążą się z wydarzeniami z Najczarniejszej nocy oraz jednego z największych crossoverów DC Comics ostatnich lat, czyli Nieskończonego Kryzysu (również wydanego przez Egmont w DC Deluxe). Bez odpowiedniego zaplecza, o którym wspomina w przedmowie też Kamil Śmiałkowski, część opowieści może się okazać niezrozumiała albo w najlepszym razie ciężka w odbiorze. Tyczy się to zwłaszcza początku, gdy nowy czytelnik może poczuć się zaskoczony, widząc Supermana bez żadnych zahamowań atakującego Dianę (oryg. zeszyt 218 serii Wonder Woman), oraz końcówkę (w oryginale znaną jako miniseria Blackest Night: Wonder Woman, złożona z trzech zeszytów), w której zastana sytuacja wymaga dużo lepszej znajomości ówczesnych wydarzeń w uniwersum DC. Inna kwestia, że przez to powiązanie trzeci album Wonder Woman nosi wszelkie znamiona superbohaterskiego eventu, zarówno te pozytywne – dużo efektownej rozwałki, mrowie znanych postaci, stawkę wydarzeń, podniosłą atmosferę – jak i negatywne – chaos, dziury logiczne, uproszczoną kreację bohaterów, próbę zmieszczenia jak największej ilości trykotów w jednej opowieści.

Na przestrzeni trzech albumów Greg Rucka bardzo dużą wagę przywiązywał do pochodzenia Wonder Woman, niejednokrotnie akcentując jej boskie konotacje, stanowisko orędowniczki samej Ateny i ulubienicy części bogów. Po zapoznaniu się z całą linią fabularną poświęconą rozgrywkom między bóstwami olimpijskimi, trudno mi jednak o nich pisać z entuzjazmem. Rucka nie wychynął poza bezpieczne kreowanie istot wyższych jak zwykłych ludzi unoszących się pychą i gardzących rodzajem ludzkim. To że czasami autor przenosi czytelników na Olimp lub do Tartaru nijak nie wpływa na atrakcyjność opowieści, a nawet ją obniża, bo owe miejsca są pokazane minimalistycznie – kawałek muru, fontanny, kolumny lub przepaści musi nam wystarczać za scenografię – a dialogi rozbudowane i niemiłosiernie się dłużące. Znacznie pozytywniej wypadł pomysł z Meduzą oraz jej wkomponowaniem do konfliktu pomiędzy Ateną i Zeusem, lecz miało to miejsce w środkowym albumie serii.

Greg Rucka współpracował z kilkunastoosobowym sztabem rysowników i kolorystów. Nie ma sensu przytaczać w tym miejscu wszystkich nazwisk, tym bardziej że jak na tak liczną grupę udało się im uzyskać bardzo spójny styl. Chociaż to zapewne efekt zachowawczości ze strony artystów, którzy nie pokusili się o wykroczenie poza standardowe, nieco napuszone i w zamierzeniu efektowne plansze. Jako zobrazowanie dynamicznej fabuły całość daje radę, aczkolwiek trudno znaleźć kadry, na których chciałoby się zawiesić oko. Ot solidna, superbohaterska robota. Lekko ponad rzemieślniczy poziom wysuwa się Nicola Scott w Blackest Night: Wonder Woman, dzięki żywszym i intensywniejszym barwom oraz prezentowaniu bohaterów w energiczniejszych pozach.

Wonder Woman Grega Rucki wydawana w DC Deluxe dobrnęła do końca, lecz pomimo sporych oczekiwań wobec historii pisanej przez niewątpliwie utalentowanego scenarzystę, trudno tu pisać o porywającej lekturze. Ciekawe pomysły z wplątaniem głównej bohaterki w medialne wojenki, postawienie jej przed niełatwymi decyzjami i bójka z Supermanem w trzeci albumie nie usprawiedliwiają mozolnie rozwijającego się wątku bogów olimpijskich, który jest do bólu przegadany i nudny, zwłaszcza, że bóstwa zaprezentowane bez polotu.