Czwórka z Baker Street #08: Sfora z Limehouse

Bez Sherlocka też może być fajnie

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Czwórka z Baker Street #08: Sfora z Limehouse
Partyzanci z Baker Street znów na tropie. Tym razem na ich celowniku ląduje Szkarłatny Skorpion, który może doprowadzić do wojny gangów w portowej dzielnicy.

Gurney, lokalny watażka bandy zbirów ze wschodniego Londynu, otrzymuje znak Szkarłatnego Skorpiona, a niedługo potem zostaje zamordowany. Metoda zabójcy jasno wskazuje na Azjatów, jednak trzymający w garści chińską dzielnicę Wujek Wang nie wie nic o przestępcy. Sherlock Holmes zostaje pilnie wezwany do Francji, a rozwikłanie zagadki tajemniczego zabójcy i przy okazji uratowanie lokalnej społeczności przed wojną gangów spada na Czwórkę z Baker Street.

Po raz kolejny odpowiedzialni za scenariusz Jean–Blaise Djian i Olivier Legrand używają pierwszej lepszej wymówki, aby odstawić na bok Holmesa i Watsona, dzięki czemu śledztwo przejmuje grupka nieletnich informatorów detektywa. Paczka przyjaciół wikła się tu jednak nie tylko w kryminalną historię, lecz również w miłosne sidła. Amory są bardzo istotnym elementem scenariusza, miejscami nawet go dominującym, ale nie ma to jednak żadnych negatywnych konsekwencji dla tempa śledztwa. Czwórka z Baker Street to bowiem od początku seria nastawiona na inne aspekty niż przyzwyczaiły nas do tego produkcje oparte na postaci słynnego detektywa, w tym chociażby komiksowe Śledztwa Enoli Holmes. Podczas gdy w większości podobnych tytułów twórcy kładą nacisk na dedukcję, nieoczywiste lub niedostrzegalne dla zwykłego śmiertelnika poszlaki, Djian i Legrand bardzo wyraźnie odbijają w kierunku sensacyjno–przygodowych fabuł.

Jak na blisko 60 stron scenarzystom udało się zmieścić naprawdę solidną porcję bójek, pościgów i zakradania się do miejsc o wątpliwej opinii. Uzupełnionych o nie mniej obfitą dawkę dialogów i drobnych uszczypliwości między bohaterami. Jeśli już miałbym się do czegoś przyczepić, to do formuły rozwikłania całej tajemnicy, która w Sforze z Limehouse tak po prawdzie rozwikłuje się sama, a nasi bohaterowie jedynie starają się wymierzyć sprawiedliwość i zapobiec rozlewowi krwi. Na dedukcję nie ma tu wiele miejsca, co dla miłośników literackiego pierwowzoru może być rozczarowujące.

Miejsca za to nie zabrakło Davidowi Etien, który bardzo sprawnie odmalował drugi plan tej osadzonej u schyłku XIX wieku historii. Ponownie dobre wrażenie robi operowanie kadrami: dzięki częstym zmianom perspektyw i pozostawianiu postaci w ruchu lekturze nie towarzyszy uczucie obcowania z "gadającymi głowami", mimo że dialogi bywają bardzo obszerne.

Sfora z Limehouse może się podobać, bo dostarcza szybkiej i lekkiej rozrywki w okołosherlockowej otoczce, przy której zrelaksuje się również starszy czytelnik darzący sentymentem twórczość Arthura Conana Doyle'a. Jest jednak jeden warunek – trzeba podejść do niej ze świadomością, że twórcy komiksu zupełnie inaczej rozłożyli akcenty niż miało to miejsce w oryginalnych przygodach Holmesa.