» Recenzje » Cyberpunk 2077 #1: Trauma Team

Cyberpunk 2077 #1: Trauma Team

Cyberpunk 2077 #1: Trauma Team
Świat erpegowego Cyberpunka od czasów pierwszej edycji systemu obrósł mnóstwem charakterystycznych elementów, rozpoznawalnych przez fanów gry na pierwszy rzut oka – dzięki firmie CD Projekt Red przeniesionych także na komputerowe ekrany w grze Cyberpunk 2077, a dzięki wydawnictwu Dark Horse – ukazane także na kartach komiksów, które w polskiej wersji publikuje firma Egmont.

Jednym z nich są korporacje – ponadnarodowe, biznesowe konglomeraty de facto rządzące światem przyszłości. Nazwy takie jak Militech, Arasaka czy Biotechnica są doskonale znane osobom, które zetknęły się z którąkolwiek edycją cyberpunkowego erpega sygnowanego logo R. Talsorian Games. Pośród nich znajdziemy też Trauma Team International – paramedyczną firmę ratującą życie swoich klientów, wyciągającą ich (za sowicie opłacany abonament) z najgorszych tarapatów, nie zważając na bezpieczeństwo ani własnych pracowników, ani – tym bardziej – osób postronnych. Pancerne, ciężkozbrojne pionowzloty z charakterystycznym czerwonym logo są w stanie w ciągu kilku minut dotrzeć w dowolne miejsce w Night City, czy będzie to korporacyjny drapacz chmur, czy trawiona wojnami gangów strefa walki – a sam ich widok nierzadko wystarczy, by wszyscy w okolicy natychmiast się ewakuowali przed prewencyjnym ostrzałem z broni pokładowej.

W komiksie Cyberpunk 2077: Trauma Team śledzimy losy jednej z pracownic korporacji, technik medycznej Nadii. W trakcie feralnej misji w korporacyjnej dzielnicy Westbrook cały jej zespół zginął wymordowany przez bezwzględnego cyborga. Jako jedyna ocalała musi radzić sobie z poczuciem winy i stresem pourazowym, a jednocześnie przekonać pracodawcę, że jest w stanie powrócić do czynnej służby. Pierwsze strony albumu (na który składają się łącznie cztery zeszyty) ukazują, jak bohaterka przechodzi ewaluację, a równocześnie w retrospekcyjnych przebłyskach pozwalają nam poznać przebieg tragicznej akcji ratunkowej – to zdecydowanie najlepsze fragmenty tomu, bardzo dobrze nastrajające do jego dalszego ciągu, ale też równocześnie wysoko ustawiające mu poprzeczkę.

Przełożeni uznają Nadię za gotową do pracy (choć scenarzysta Cullen Bunn wyraźnie pokazuje czytelnikowi, że jest inaczej) i bohaterka dołącza do nowego zespołu, wyruszając do wieżowca kontrolowanego przez gang, by wydobyć stamtąd cennego klienta, którym okazuje się być cyborg odpowiedzialny za śmierć jej dawnych towarzyszy. Zwrot akcji nie zaskakuje, wydawca umieścił informację o nim w opisie albumu i na tylnej stronie okładki, ale daje spore pole do popisu – możemy spodziewać się moralnych rozterek Nadii, rozdartej pomiędzy poczuciem obowiązku (i chęcią pokazania firmie, że faktycznie jest gotowa do pracy) a pragnieniem zemsty i lojalnością wobec pomordowanych przyjaciół.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Teoretycznie dostajemy to (i więcej!), ale trudno nie odnieść wrażenia, że to raczej odklepanie obowiązkowego elementu wymaganego przez z góry założony skrypt, niż faktycznie emocjonujące dylematy. Nie pomaga w tym fakt, że ze wszystkich zamordowanych tylko jeden ma okazję ukazać twarz i relacje łączące go z główną bohaterką, pozostali to bezosobowe manekiny ukryte za hełmami i różniące się tylko nazwiskami wymalowanymi na nich. Podobnie zresztą jest też z nowym zespołem, którego misję będziemy śledzić w trakcie lektury albumu – w efekcie jego członkowie sprawiają wrażenie nieistotnych statystów, zaledwie tła dla Nadii i cyborga, przez co trudno przejmować się ich losem.

Niestety, także inne motywy obecne w fabule wyglądają, jakby scenarzysta umieścił je tam według jakiegoś szablonu i gdy przyjrzeć się im bliżej, nieszczególnie mają sens czy uzasadnienie, nabierają ich dopiero na poziomie meta, jako składniki narracyjnej struktury. Czemu cyborg wymordował towarzyszy Nadii? Nie wiemy, ona sama też nie wpada na to, by go o to zapytać. Fabularne uzasadnienie nie istnieje, ale z perspektywy opowiadania historii pozwala to budować napięcie, ukazać relacje między bohaterami. Dlaczego zespół wysyłany do budynku opanowanego przez agresywnych, uzbrojonych gangoli liczy zaledwie cztery osoby i nie dostaje żadnego wsparcia? Wystarczyłaby krótka scena z informacją od przełożonych, że takie są procedury albo że nie ma dostępnych ludzi, by nabrało to sensu, ale niestety możemy liczyć tylko na zawieszenie niewiary i świadomość, że bohaterowie muszą stawać naprzeciw przeważających sił wroga, by ich akcje były dostatecznie heroiczne. Dlaczego zespół Trauma Team uwięziony na 97. piętrze stupiętrowego drapacza chmur nie przebija się do dachu, by tam czekać na ewakuację, tylko z mozołem pokonuje dystans dzielący go od poziomu ulicy? Nie dlatego przecież, że tak jest bezpieczniej, po prostu daje to więcej miejsca do wrzucenia scen ukazujących szlachetność i altruizm głównej bohaterki, skontrastowania go z zimnym profesjonalizmem jej kompanów.

Paradoksalnie, na tle innych postaci – zarówno bezosobowych członków zespołu Trauma Team ukrytych za przyłbicami hełmów, jak i anonimowych gangoli efektownie ginących co i rusz – najbardziej ludzki wydaje się napakowany cybernetycznymi wszczepami zabójca, którego bohaterowie mają za zadanie uratować. Jest świadomy własnej wartości jako platynowy klient firmy (i podkreśla to przy każdej okazji), pomagający postaciom, gdy służy to jego interesom, a równocześnie zdolny do empatii i poczucia humoru.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Choć wszystko to brzmi niczym litania skarg i zażaleń, to wskazuje nie tyle na faktyczny poziom opowiadanej w albumie historii, co rozdźwięk pomiędzy moimi oczekiwaniami, wywindowanymi przez kapitalne otwarcie, a realnym wykorzystaniem potencjału tkwiącego w fabule. Nie jest źle, ale mam wrażenie obcowania z produkcyjnym średniakiem, tworzonym w oparciu o sprawdzone i ograne schematy – niby poprawnym, ale pozbawionym choćby krzty polotu czy oryginalności.

Wypada za to pochwalić graficzną stronę albumu – kreska Miguela Valderramy, choć daleka od komputerowego pierwowzoru, dobrze współgra z dystopijnymi realiami, a całość kapitalnie okraszają kolory, które nałożył Jason Wordie. Z jednej strony dostajemy stonowane pastele, z drugiej żywe, neonowe barwy, dodatkowo obficie podlane czerwienią wylewającą się niemal z każdej strony. Nie znam komputerowej gry firmy CD Projekt Red, ale jestem pewien, że pośród elementów wyposażenia postaci, choćby broni i pancerzy (ale zapewne nie tylko) znajdziemy przedmioty obecne w cyfrowym Cyberpunku 2077, co przynajmniej dla niektórych odbiorców może stanowić dodatkowy plus.

Mimo poczucia pewnego zawodu nie mogę odmówić pierwszemu tomowi Trauma Team bycia sprawnie napisanym i dobrze zilustrowanym albumem, który można czytać z prawdziwą przyjemnością, o ile ktoś nie będzie miał zbyt wygórowanych oczekiwań. Trzymam kciuki, by kolejne okazały się jeszcze lepsze.

Cyberpunk 2077: Trauma Team okiem erpegowcaZespół TTI jako drużyna postaci to koncept nie nowy, znajdziemy go w podręcznikach podstawowych zarówno do Cyberpunka 2020 jak i najnowszej wersji gry, Cyberpunk Red. Mogłoby więc wydawać się, że adaptacja fabuły albumu na erpegowy scenariusz to kwestia prostego "kopiuj / wklej", ale w komiksie autorstwa duetu Bunn-Valderrama ciężar opowiadanej historii opiera się na głównej bohaterce i jej przeszłości. Bez niej dostalibyśmy co najwyżej przebijanie się z rannym klientem przez wieżowiec opanowany przez uzbrojonych po zęby gangoli, co mogłoby stawiać przed graczami wyzwania taktyczne, ale fabularnie nie byłoby zbyt ciekawe. Dlatego pierwszy zbiorczy tom komiksowej adaptacji Cyberpunka 2077 potraktowałbym raczej jako źródło inspiracji, elementów do zaczerpnięcia (jak kapitalna rozmowa ewaluacyjna prowadzona z pracownikiem po przejściach – do wykorzystania z postaciami funkcjonującymi w hierarchicznej, sformalizowanej strukturze, jak Korpo czy Stróż Prawa), niż historię do bezpośredniego zaadaptowania na sesje. Przyszłość pokaże, jak pod tym względem będą prezentować się kolejne albumy z serii, które oby jak najszybciej ukazały się w polskiej wersji językowej.

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie albumu do recenzji.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


6.5
Ocena recenzenta
6.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Cyberpunk 2077 #1: Trauma Team
Scenariusz: Cullen Bunn
Rysunki: Miguel Valderrama
Seria: Cyberpunk 2077, Klub Świata Komiksu
Wydawca: Egmont Polska, Egmont
Data wydania: 14 kwietnia 2021
Kraj wydania: Polska
Tłumaczenie: Zofia Sawicka
Liczba stron: 96
Format: 167x255 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
ISBN: 9788328158870
Cena: 39,99 zł



Czytaj również

Cyberpunk 2077: Sny wielkiego miasta
Ziszczony koszmar przyszłości
- recenzja
Cyberpunk 2077: Gdzie jest Johnny
W poszukiwaniu ikony
- recenzja
Venom: Król w czerni
Umarł król, niech żyje Venom!
- recenzja
Cyberpunk 2077: Słowo honoru
Krew odzyska swoje prawa
- recenzja
Cyberpunk 2077: Twój głos
Night City AD 2023
- recenzja
Venom #1
Kiedy jeden symbiot to za mało
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.