» Recenzje » Coś zabija dzieciaki #1

Coś zabija dzieciaki #1


wersja do druku

Jakiś potwór tu nadchodzi

Redakcja: Michał 'Exar' Kozarzewski

Coś zabija dzieciaki #1
Niewytłumaczalne, złowrogie wydarzenia. Nastolatkowie, którym nie wierzą dorośli, koniecznie szukający racjonalnych wyjaśnień. Tajemniczy (i mroczny!) przybysz z zewnątrz, który zlikwiduje zagrożenie, ale pozostawi więcej pytań, niż odpowiedzi... Znacie?

No to posłuchajcie, aż chciałoby się zacytować klasyka. Seria Coś zabija dzieciaki (Something is Killing the Children), wydawana oryginalnie przez Boom! Studios, a w polskiej wersji językowej przez Non Stop Comics, doczekała się nominacji do nagrody Eisnera i szeregu entuzjastycznych recenzji. Zbiór opowiada historię, której poszczególne elementy znane są doskonale, wręcz do bólu, a która jednak mimo tego zdobyła uznanie zarówno krytyków, jak i czytelników.

Archer's Peak – mała mieścina gdzieś na amerykańskiej prowincji. Nie wyróżniająca się niczym, poza faktem, że giną w niej dzieci – niektóre bez śladu, inne są znajdowane rozszarpane na strzępy. Miejscowy szeryf nie ma pojęcia, co zrobić, rodzice odchodzą od zmysłów, atmosfera robi się gęsta od podejrzeń – z których spora część kieruje się w stronę Jamesa, jedynego ocalałego z masakry dzieciaków, który jednak niewiele pamięta z całej tragedii, a przynajmniej tak twierdzi.

Do miasteczka przybywa Erica Slaughter, zawodowo zajmująca się eksterminacją potworów, by wyeliminować monstrum dziesiątkujące nieletnich. Sama wygląda na niewiele starszą od zabitych i zaginionych ofiar, a jednak okazuje się zdumiewająco skuteczna. Jej przyjazd nie wszystkim się podoba, ale bohaterka nieszczególnie się tym przejmuje – ma do wykonania robotę i tyle; nie zamierza odpowiadać na pytania ewidentnie nieporadnego szeryfa ani tym bardziej krewnych jednej z ofiar, którzy uważają, że to ona stoi za zabójstwami.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Fabuła jest dość przewidywalna, łącznie z obowiązkowym "niespodziewanym" zwrotem akcji na końcu tomu. Przy nawet pobieżnym przyjrzeniu się jej wyłażą też na wierzch oczywiste dziury logiczne – dlaczego na przykład, skoro mamy podejrzenie seryjnego zabójcy, na miejsce nie wezwano jeszcze FBI? To nie do końca zarzut, a raczej świadomość pewnej konwencji, w której osadzona jest historia. Autor prowadzi czytelnika według sprawdzonego schematu, którego najwyraźniej nie zamierza przełamywać, przynajmniej na razie. Dostajemy bohatera, z którym może identyfikować się nastoletni czytelnik, wyobcowanego małolata z problemami, dostajemy kompetentną i niezależną zabójczynię potworów, która zachowuje się, jakby jej głównym celem było pokazanie wszystkim dookoła (z odbiorcami albumu włącznie), jak bardzo wszystko ma gdzieś i jak lekce waży sobie wszelkie zakazy, autorytety i generalnie wszystkie kwestie, przeciw którym mógłby się buntować czytelnik – taką nastoletnią wiedźminkę w komplecie z emo-grzywką opadającą na jedno oko. Nie, żebym ganił, ale powodów do szczególnych zachwytów też nie dostrzegam.

Na tle dwójki głównych bohaterów błyszczą za to perełki postaci drugoplanowych, które nadają opowiadanej historii wiarygodności i pogłębiają tło, w jakim jest ona osadzona. Szeryf, szkolni prześladowcy Jimmiego, dyrektor szkoły – rozmowa chłopca z tym ostatnim to prawdziwe cacko, dzięki któremu możemy zobaczyć, że Coś zabija dzieciaki ma potencjał, by być czymś znacznie więcej, niż tylko fantazją małoletniego outsidera, w której jego popularniejsi, dokuczający mu albo z jakiegoś powodu nie darzeni przezeń ciepłymi uczuciami koledzy zostają zabici przez potworne monstrum, a on sam poznaje piękną (i mroczną!) zabójczynię potworów, z którą pewnie odjedzie w stronę zachodzącego słońca.

Łatwo je przeoczyć, tak samo jak niekoniecznie na pierwszy rzut oka można dostrzec, że tytułowa bestia mordująca dzieciaki wcale nie jest jedynym potworem, który zatruwa życie mieszkańców Archer's Peak – nieufność, homofobia, obojętność, agresja – te i inne monstra pozostaną w miasteczku, gdy Erica Slaughter wykona już zadania i pojedzie dalej, a my razem z nią.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Seria pierwotnie planowana jako zamknięta całość obecnie ma status otwartej – sukces sprawił, że będzie kontynuowana, póki scenarzyście nie wyczerpią się pomysły, albo wydawcy przestaną zgadzać się rachunki. Czas pokaże, czy wyjdzie jej to na zdrowie, na razie jednak zapowiada się co najmniej obiecująco.

Od strony graficznej Coś zabija dzieciaki także prezentuje się dobrze, choć niektórym czytelnikom może przeszkadzać zbyt ciemna kolorystyka niektórych plansz. Mi podoba się użyta przez Miquela Merto stonowana paleta barw – nie tylko dzięki niej krwiste momenty wybrzmiewają mocniej, ale sprawia ona też, że całość nabiera bardziej przygnębiającego tonu, jeszcze lepiej współgrając z tłem, w którym historia jest osadzona. Jedynym, do czego mógłbym mieć zastrzeżenia, jest kilkukrotne przejście układu kadrów na dwustronicowy – szerokoekranowy, panoramiczny układ, w którym kadry należy czytać w poziomie przechodząc z jednej strony na drugą nie tylko rozbija płynność narracji, ale przez brak wewnętrznych marginesów sprawia też, że część kadrów leżących bliżej grzbietu staje się nie do końca czytelna. Przy zeszytowym formacie wydania poszczególnych rozdziałów nie stanowiło to zapewne problemu, ale przy grubszym, zbiorczym tomie zwyczajnie irytuje, a trudno znaleźć faktyczne uzasadnienie dla podobnej zmiany ułożenia plansz. Nie jest to jednak nic, co znacząco wpływałoby na ocenę albumu, pozostającego pozycją godną uwagi. Dobrze opowiedziana historia, ciekawi bohaterowie drugoplanowi i spory potencjał do dalszego rozwoju z nawiązką równoważą sztampowość dwójki głównych protagonistów i momentami do bólu przewidywalne elementy fabuły. Zobaczymy, jak seria rozwinie się w kolejnych tomach, na pewno zasługuje, by dać jej szansę, choć nie ukrywam, że bardziej interesuje mnie, jak potoczą się wydarzenia dziejące się drugim planie, niż samo polowanie na potwory.

Coś zabija dzieciaki okiem erpegowcaGier fabularnych o nastolatkach jest na rynku przynajmniej kilka. Gier o łowcach potworów także, i w efekcie komiks wydawnictwa Boom! Studio może stanowić źródło pomysłów dla Mistrzów Gry prowadzących zaskakująco szerokie spektrum systemów. Monster of the Week, Supernatural, Fear Itself, Esoterrorists – choćby na łamach Poltergeista przybliżaliśmy sporo erpegów dla których recenzowana pozycja może być kanwą do oparcia scenariusza przygody. Zastąpienie głównej bohaterki drużyną łowców to zabieg czysto kosmetyczny, choć dla całej ekipy profesjonalistów zdobycie zaufania małoletniego świadka mogłoby być zadaniem znacznie trudniejszym, niż dla samotnej dziewczyny. Także BN widzący w nich prawdopodobnych zabójców siostry także byłby pewnie znacznie mniej skłonny do sięgania po siłowe rozwiązania. Łatwo jednak zaczerpnąć z komiksu to, co moim zdaniem jest jego największym atutem, i przenieść na sesje elementy drugiego planu, tło, które nadaje całej historii głębi. Scena w gabinecie dyrektora szkoły znakomicie mogłaby zagrać w Tajemnicach Pętli, również inne miniaturki można wykorzystać w tworzonych historiach, dodając im wiarygodności i ukazując Bohaterów Niezależnych jako żywe, trójwymiarowe jednostki z własnymi motywacjami i powodami do działania w określony sposób. Mam nadzieję, że kolejne tomy przyniosą jeszcze więcej podobnych perełek.

 

Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie albumu do recenzji.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


7.0
Ocena recenzenta
7
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Coś zabija dzieciaki #1
Scenariusz: James Tynion IV
Rysunki: Werther Dell'Edera
Seria: Coś zabija dzieciaki
Wydawca: Non Stop Comics, Sonia Draga
Data wydania: 15 lipca 2020
Kraj wydania: Polska
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Liczba stron: 120
Format: 170x260 mm
Oprawa: miękka
Druk: kolorowy
ISBN: 9788366512283
Cena: 46 zł



Czytaj również

Coś zabija dzieciaki #5
Dzieciaki nadal giną
- recenzja
Coś zabija dzieciaki #4
Prawo niespodzianki
- recenzja
Coś zabija dzieciaki #3
Walka z potworami nie ma końca
- recenzja
Giant Days #9: Nie zapomnę ci tego
Miłość bywa trudna
- recenzja
Tokyo Ghost
A może by tak żyć jak dawniej?
- recenzja
Giant Days #7: Bądź dla niego miła, Esther
Esther dla nikogo nie jest miła
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.