Chew #9: Kurczę pieczone

Bardzo złe chwile

Autor: Shadov

Chew #9: Kurczę pieczone
Doczekaliśmy się w Polsce dziewiątej części uznanej i nagradzanej, parodiującej kryminał serii Chew o kanibalach, jasnowidzach, policjantach i złodziejach. Jednak to, co ze sobą przyniosła, wstrząśnie czytającym i zaostrzy apetyt na kolejne przygody Chu i spółki. Kurczę pieczone spokojnie można uznać za najbardziej krwawy i tragiczny epizod spośród do tej pory wydanych.

Tony, znając już sposób na pokonanie wampira cybopaty, postanawia mu nieco odpuścić i zająć się pracą oraz rodziną, Amelią i Oliwką. Problem w tym, że jego przełożony z FDA wynajduje mu coraz to nowe misje w różnych zakątkach globu. A kiedy protagonista wyciska z siebie siódme poty ratując agentów i obiekty badawcze, jego najbliżsi, w tym dobrzy i źli znajomi, organizują się, aby ująć wspomnianego potężnego cybopatę.

Album Kurczę pieczone, na który składają się m.in. oryginalnie materiały z Chew #41-45 od Image, tym razem rzuca nas w wir równoległych wydarzeń, gdzie, obok zrzeszających się przyjaciół i wrogów Chu oraz kolejnych niecierpiących zwłoki misji Tony’ego, czeka na nas niezastąpiony agent Poyo, stawiający czoła zagrożeniom z pogranicza absurdu i dzisiejszej popkultury.

Od samego początku John Layman utrzymuje odpowiednie tempo, rozciągając historię na trzech frontach, prowadzących do wspólnego, tragicznego zakończenia. Najpierw jednak scenarzysta powoli buduje napięcie poprzez zawiązujący się spisek wśród aktualnych i byłych przyjaciół Chu. Intryga, w której udział bierze większość bohaterów z otoczenia protagonisty, jest zwieńczeniem kilkunastu tygodni przygotowań jednego z dawnych partnerów Tony’ego (Chew #1). Z tego też względu podczas czytania Kurczęcia pieczonego jeszcze silniej uderza nas wrażenie zwięzłości całej fabuły na przestrzeni ośmiu albumów i tego, jak przemyślana jest ta osobliwa na pierwszy rzut oka seria Johna Laymana.

Scenarzysta nie utrzymuje jednak wszystkich składających się na ten tom pięciu rozdziałów w skrajnie negatywnych klimatach. Podczas gdy najbliżsi Tony’ego szykują się do trudnej konfrontacji, nieświadomy protagonista pozostaje z boku owych wydarzeń. Dla niego najnowszy album to doskonale układające się miłosne relacje z Amelią i kolejne rozwiązane sprawy przyczyniające się do zdobycia uznania w pracy.

Kurczę pieczone to także porcja czarnego humoru w postaci dużej ilości przygód Poyo. I o ile wcześniej misje koguta były absurdalne, to teraz aż ciężko je sklasyfikować; bojowy gdak wyszkolony przez agentki USDA jest niczym superwersja agenta 007 i RoboCopa.

Jednak i na nim wyobraźnia Laymana nie została wyczerpana. Scenarzysta w bieg bieżących wydarzeń świetnie wplątał sytuacje/historie, wyraźnie nawiązujące do pewnych opowieści Roberta Kirkmana czy J.R.R. Tolkiena, które są nieodłącznym elementem dzisiejszej popkultury.

Chew, co pisałam już przy okazji recenzji tomu ósmego, dojrzewa rysunkowo. Robowi Guillory’owi w Kurczę pieczone nie można odmówić talentu, bowiem ujęcia nadal są świetne. Dla przykładu walki Poyo to istny armagedon, gdzie majestat przerasta wszystkich razem wziętych bohaterów, ba!, nawet Avengersi mogą się przed nim schować. Z kolei na końcu znalazł się dodatek w postaci sporej galerii okładek alternatywnych i nie tylko, przygotowanych przez kilkunastu rysowników oraz kolorystów.

Każdy, kto śledzi serię Chew, powinien bezzwłocznie sięgnąć po dziewiąty tom, a jednocześnie przygotować się na najtrudniejszą, wywołującą najwięcej smutnych emocji część. W albumie Kurczę pieczone dużo rzeczy zostało wyjaśnionych, tak samo jak uzasadniły się działania niektórych postaci, co świetnie widać na przykładzie Antonelle Chu. A żeby było jeszcze lepiej, autor umiejętnie angażuje większość do tej pory poznanych bohaterów, m.in. Paneera Sharma, byłego chłopaka Toni. Pościg za wampirem cybopatą powoli i nie bez ofiar wchodzi w kluczowa fazę, więc nie pozostaje nam nic innego jak oczekiwać na dziesiątą część (ang. Blood Puddin).

Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za przekazanie komiksu do recenzji.