Chew #10: Krwawa kiszka

Coraz bliżej końca…

Autor: Shadov

Chew #10: Krwawa kiszka
Dziesiąty tom Chewa przyniósł wiele odpowiedzi i kolejne ważne momenty w życiu cybopaty Tony’ego Chu. Jednak sama opowieść z dość dziwnej ewoluowała w totalnie absurdalną, na wszystkich możliwych poziomach. Czy to jednak źle? Na dwoje babka wróżyła.

Wydarzenia zapoczątkowane przez byłego partnera Chu w Kurczę pieczone przyniosły tragiczne skutki, zarówno dla agentów FDA, jak i Oliwki (córki Tony’ego) wciągniętej w całe zamieszanie z nieuchwytnym Kolekcjonerem. A to początek lawiny: przyjaźń między Colbym, a Tonym stoi pod znakiem zapytania; nie wiadomo, czy Oliwka wybudzi się ze śpiączki; wszyscy stają się nerwowi, a szczególnie główny bohater, który pragnie dorwać Kolekcjonera.

Podobnie jak w poprzedni tomie, tak i tu czeka nas niemała dawka emocji, z tą różnicą, że skończyły się szczęśliwe chwile dla Tony’ego. Krwawa kiszka jest ponura i przepełniona kolejnymi ważnymi decyzjami bohatera. Ważą się też jego rodzinne relacje z Oliwką, pada wiele przykrych słów. Dziesiąty tom jest momentem uwolnienia wielu napięć towarzyszących postaciom przez ostatnie dziewięć części. John Layman pod tym względem bardzo fajnie łączy osobiste urazy postaci z sytuacyjnym humorem i równie nietypowymi przestępstwami. A do tego nie brakuje ciągnącego się śledztwa dotyczącego Kolekcjonera. Oczywiście dochodzą do tego prywatne tajemnice pozostałych bohaterów, w tym jedna wyjątkowo istotna dla Colby’ego. Chew jest niesamowicie przemyślaną serią, w której świetna oś główna dopełniają równie ciekawe wątki poboczne.

Ale w tym tomie pod fasadą wzajemnych oskarżeń dzieje się znacznie więcej, bo Layman w dość nietypowy sposób postanowił zakończyć długie śledztwo Chu. I wygląda na to, że scenarzysta będzie miał dla czytelnika jeszcze jedną niespodziankę.

Niemniej dziesiąta część przynosi też pewne znużenia, a także skrajności w kwestii nowości oraz przeładowanie cybopatami. John Layman od pierwszego tomu budował swoje misterne uniwersum i przy każdej części czytelnik miał do spamiętania kolejnych dziwacznie uzdolnionych ludzi. Nie inaczej jest i w tym tomie, z tą różnicą, że historia staje się coraz bardziej absurdalna, a część bohaterów wydaje się doklejona na siłę. Ale w tym właśnie tkwi urok Chewa, którego karty wypełniają niesamowite pomysły autora.

Chew z każdym tomem dojrzewa również rysunkowo. Porównując ostatnie części do pierwszej, trzeba powiedzieć, że kreska Roba Guillory'ego jest schludniejsza, pewniejsza i pełna detali. Chu i pozostali szczególnie zyskują przez wyraziste rysy oraz dzięki kolorom i kontrastowej stylistyce.

Dzieło Johna Laymana i Roba Guillory'ego pomimo dziesięciu tomów nadal stanowi świetną, osobliwą serię, ale pełną tak wielu nietypowych rozwiązań, że aż przytłaczającą swoją innością.