Bloodshot. Odrodzenie (wyd. zbiorcze) #4 Wyspa Bloodshotów

Prawdziwego faceta poznaję się wówczas gdy...?

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Bloodshot. Odrodzenie (wyd. zbiorcze) #4 Wyspa Bloodshotów
Życie nie rozpieszcza Bloodshota. Ten superżołnierz pragnie tylko jednego: być człowiekiem i cieszyć się świętym spokojem, z dala od projektu "Duch". Zamiast tego los skazał go na gonitwę za bezpańskimi nanitami, dał zakosztować apokalipsy, a teraz… zesłał na porośniętą dżunglą wyspę.

Plusem tej sytuacji jest to, że Ray Garrison otrzymał unikatową szansę poznania kolegów po fachu: wcześniejszych wersji bloodshotów. Humor również mógłby mu poprawić fakt, że panowie – zamiast skoczyć sobie do gardeł – bardzo szybko nauczyli się współpracy, a nawet zakumplowali. Gorzej, że poluje na nich istota znacznie potężniejsza, z jednocześnie tak bliska Rayowi.

Trzeci tom przygód superżołnierza, Staroświecki, przyniósł nie lada rewolucję – przy tym bardzo udaną – w treści opowieści, jednocześnie artystycznie windując poziom graficzny. Miało to swoje dobre i złe strony: dostarczyło furę dobrej zabawy, ale i przyniosło obawy, czy kolejna odsłona utrzyma jakość wytyczoną przez Staroświeckiego, zwłaszcza że scenarzysta zszedł z postapokaliptycznej ścieżki, powracając do czasów nam współczesnych. Jeszcze tytułem wyjaśnienia, w nowym albumie czytelnicy znajdą długie opowiadanie oraz kilka krótszych, bez związku z tekstem głównym.

Bez zbędnego przeciągana trzeba przyznać, że Lemire utrzymał tempo scenariusza. Napięcie osiąga zenit już na pierwszych stronach, później zaś – parafrazując mistrza Hitchcocka – już tylko przyśpiesza, utrzymując się do ostatnich stron opowiadania Wyspa bloodshotów. W tym czasie czytelnicy śledzą poczynania ekipy bloodshotów oraz ich psa (tak, on też jest bloodshotem!) oraz próbę przetrwania w starciu z tajemniczą Deathmate. Lektura jest zajmująca i przyjemna, głównie za sprawą dobrego scenariusza.

Lemire zaserwował niespecjalnie oryginalny, ale sprawnie przelany na papier pomysł pętli czasu. Każdy dzień przynosi starcia bloodshotów z ich morderczą przeciwniczką, z której codziennie wychodzą pokonani. Nie oznacza to jednak śmierci, bowiem technicy z projektu Duch potrafią zregenerować żołnierzy, ci zaś starają się wykorzystać nowe doświadczenie w przetrwaniu kolejnej doby. Nie jest to klasyczna wersja koncepcji powrotu do przeszłych wydarzeń, inspiracja jest jednak wyraźna.

Największą niespodzianką są jednak postacie drugoplanowe, dotychczas raczej nudne i nie zapadające w pamięć. Tym razem jest jednak inaczej: każdy z bloodshotów – no poza psem – ma do opowiedzenia swoją historię, co zresztą kapitalnie rozbudowuje dodatkowe opowiadanie Rozbitkowie z wyspy bloodshotów. W albumie znalazło się miejsce jeszcze na dwa teksty, te raczej są uzupełnieniem, pogłębiającym znajomość z Rayem Garrisonem, i raczej należy patrzeć na nie jak na dodatek.

Lemire zaserwował również swoją inną specjalność, wyszlifowaną w Kolorado oraz Polowaniu serię głupotek, które uwierają nawet przy założeniu, że mamy do czynienia z komiksem wybitnie rozrywkowym bez intelektualnych aspiracji. Scenarzysta nie wszystko potrafi poszyć jak należy i pewne braki logiczne aż nazbyt rzucają się w oczy. W przeciwieństwie jednak do poprzednich tomów, łatwo jest przymknąć oko na fabularne potknięcia i cieszyć się łomotaniną prima sort.

Za kreskę ponownie odpowiada Mico Suayan, ilustrator dwóch pierwszych tomów. I podobnie jak to miało miejsce wcześniej, tak i teraz owoc jego pracy ucieszy wzrok nawet najbardziej wybrednych czytelników. Szczegółowe, precyzyjne kadry są po prostu świetne, zwłaszcza że równie dobrą pracę wykonał kolorysta, David Baron.

I to już w zasadzie koniec serii, która zatoczyła kilka dziwacznych kręgów. Pierwszy tom nie nastrajał optymizmem, a wręcz budził przede wszystkim negatywne odczucia. W drugim jakby coś drgnęło, ale to jeszcze nie było to, co mogłoby porwać serca. Kolejne dwa okazały się jednak petardą w pełnym tego słowa znaczeniu. Ociekające akcją, z niezłymi bohaterami, fabularnymi twistami, przyozdobione rewelacyjną oprawą graficzną. Jeśli więc wykażecie się cierpliwością, wówczas summa summarum wyjdziecie na swoje i dobrze spędzicie czas. Tak więc, żegnaj Bloodshot Odrodzenie, witaj Bloodshot U.S.A! Ray Garrison powróci!