Batman: Ostatni rycerz na Ziemi

Mały deszcz z dużej chmury

Autor: Shadov

Batman: Ostatni rycerz na Ziemi
Scott Snyder z powodzeniem stworzył wiele ciekawych opowieści, zarówno pojedynczych, jak i całych serii z Gackiem w roli głównej. Jednak nawet i mistrzowi czasem powinie się noga. Tak się stało w przypadku Ostatniego rycerza na Ziemi.

Bruce Wayne budzi się w Arkham, przypięty pasami do łóżka. Lekarz prowadzący uświadamia go, że przed chwilą wybudził się z wieloletniej śpiączki, w której wierzył, że jest Batmanem – zamaskowanym mścicielem. Wyparcie i strach towarzyszą Bruce'owi podczas kolejnych dni w zakładzie psychiatrycznym. Ale młody Wayne się nie poddaje i wyrusza w dziwną oraz niecodzienną podróż przez świat, w jakim przyszło mu się obudzić. Problem w tym, że w tej rzeczywistości Gotham rządzi niejaki Omega – potężny złoczyńca, który kontroluje umysły ludzi.

Zamknięcie Bruce’a Wayne’a w szpitalu psychiatrycznym Arkham to zapowiedź ciekawej intrygi, a patrząc na dorobek scenarzysty w postaci Wiecznego Batmana, Amerykańskiego Wampira, czy Severeda i tego jak prowadził w nich fabułę, Ostatni rycerz na Ziemi powinien być równie dobry. I początek jest niczego sobie, ale tak szybko jak wciągamy się w opowieść, tak nieoczekiwanie ta traci impet. Pierwszym rozdziałom ciężko coś zarzucić. Scenarzysta konsekwentnie trzyma napięcie, a nowa sytuacja jeszcze lepiej przybliża postać Bruce’a. Niestety, kiedy kolejne dni mijają, a lekarze i Alfred próbują pomóc paniczowi, to czar ciekawej intrygi zaczyna pryskać. Historia zmienia się diametralnie, zahacza o wiele dziwnych epizodów, przy czym mało pojawia się sytuacji wyjaśniających obecną sytuację Batmana: skąd się wziął? Dlaczego? Kim jest Omega? I temu podobne.

Fabuła w pewnym momencie zaczyna gonić naprzód w chaosie, w którym scenarzysta chciał wprowadzić za dużo wątków. Śledzimy losy Gacka, jego spotkania z kolejnymi bohaterami, niedobitkami Ligi, a także ruchem oporu przeciwko Omedze. Przy czym tylko Bruce wydaje się żywić jakiekolwiek nadzieje na uratowanie Gotham. Inni, którzy przeżyli starcie ze sławnym przestępcą, raczej chcą mu zejść z drogi. Nawet nie wiadomo, kiedy opowieść zupełnie traci na swojej wyjątkowości, a kolejne pomysły scenarzysty jeszcze bardziej utrzymują w przeświadczeniu, że czegoś tu zabrakło. Z każdym rozdziałem coraz bardziej oddala się od nazwania jej chociażby średnią.

Równie słabo wypadają relacje między bohaterami. Wszystko owiane jest dużą tajemnicą, a dialogi niczego praktycznie nie wnoszą. Brakuje głębszych refleksji czy pochylenia się nad emocjami Batmana, a wszystko to dzieje się w otoczce wydarzeń, które jeszcze trudniej się ze sobą łączą. Ba... nawet scena finałowa jest niezwykle sztampowa, przez co po lekturze pozostaje niesmak.

Ostatni rycerz na Ziemi to jednak pozycja nadrabiająca rysunkami. Scenariusz Snydera wziął w obroty Greg Capullo, który nieźle poradził sobie z kreacją Batmana, dynamiką i emocjami bohaterów. Wrażenie robią wariacje na temat dobrze znanych czytelnikowi superhero postaci, jak wygląd Wonder Woman czy wychudzony Lex Luthor. Swoją cegiełkę dołożyli również odpowiedzialny za kolory FCO Plascencia oraz tuszujący Jonathan Glapion. Obaj uzupełniają pracę Capullo poprawnie dobraną paletą barw. Jednak mało różnorodności pozostawiono dla poszczególnych lokacji, przez co cały komiks utrzymany jest w jednostajnej kolorystyce.

Po lekturze Ostatniego rycerza na Ziemi ciężko nie mówić o niewykorzystanym potencjale. Pomimo dobrego początku i jeszcze fajniejszego pomysłu, Snyder nie poradził sobie z tą kreacją Batmana.