» Recenzje » Bastion. Amerykańskie koszmary

Bastion. Amerykańskie koszmary


wersja do druku

Śmieciarz wkracza na scenę

Redakcja: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Bastion. Amerykańskie koszmary
Pierwszy tom komiksowej adaptacji Bastionu okazał się przyjemnym powrotem do świata wykreowanego przez Stephena Kinga w jednym z jego największych dzieł. Czy Roberto Aguirre-Sacasa, Mike Perkins i Laura Martin utrzymali wysoką formę także w Amerykańskich koszmarach

Supergrypa spustoszyła Stany Zjednoczone, a wszystkie obietnice składane przez centralne władze okazały się słowami rzucanymi na wiatr; nie zostało nic poza pojedynczymi ogniskami oporu, które tworzą ludzie jakimś zrządzeniem losu odporni na Kapitana Tripsa. Niektórzy z nich wyszukują wzajemnie się po to, aby spróbować odtworzyć choćby strzęp właściwie unicestwionej cywilizacji. Aktywność innych też można by nazwać poszukiwaniami – choć lepszym słowem byłoby polowanie. Koniec świata to bowiem doskonała okazja dla tych, którzy śnią o sianiu zniszczenia. 

W recenzji Kapitana Tripsa narzekałem przede wszystkim na to, że tom właściwie w całości wypełniony był ekspozycją. W Amerykańskich koszmarach sytuacja w pewnym stopniu się zmienia. Większość spośród najważniejszych bohaterów czytelnik już poznał, więc autorskie trio może zaprezentować kontynuację ich losów, między innymi tak ikoniczne dla pierwowzoru sceny jak te związane z ucieczką Stu Redmana z ośrodka leczenia chorób zakaźnych czy przedzieranie się Larry’ego Underwooda przez postapokaliptyczny Nowy Jork. Szczególnie ten drugi fragment robi wrażenie - autorom udało się po mistrzowsku oddać duszną atmosferę zamieszkanego przez duchy tunelu Lincolna. Aguirre-Sacasa dostał w prezencie samograja, bo właściwie odtworzył pracę Kinga, ale Perkins i Martin naprawdę się popisali. Świetnie popracowali bardzo ciemnymi, niemal całkowicie czarnymi kadrami, które udało się wkomponować w całość w taki sposób, że ani trochę nie kojarzą się z pustką – wręcz przeciwnie, czuć bijący z nich mrok, a każdy najdrobniejszy ślad konturu natychmiast każe zastanawiać się, co czai się w mroku.

Wisienką na torcie jest post scriptum do tej sekwencji ze świętującym poranek czwartego lipca Underwoodem – ten precyzyjny taniec na ostrzu noża dzielącego głęboką ciemność i oślepiającą jasność w formie graficznej wypada bodaj jeszcze lepiej, niż w samym Bastionie. Dodam, może nieco złośliwie, że to dość symptomatyczne, iż komiks nabiera rumieńców, kiedy narracja przestaje być poszarpana i na nieco dłużej skupia się na losach pojedynczej postaci – szkoda, że na przestrzeni pierwszych dwóch tomów jest tak mało okazji do tego, aby spędzić więcej czasu z którymś z bohaterów. 

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

To, że Amerykańskie koszmary sporo miejsca poświęcają bohaterom wprowadzonym na scenę w Kapitanie Tripsie nie oznacza oczywiście, iż czytelnik nie pozna nowych. Wzmocnienia otrzymają obie drużyny, zarówno ta stająca po stronie dobra, jak i zła. Na scenę wkracza Harold Lauder, w przypadku którego lakoniczna narracja sprawdza się idealnie, bo za sprawą kilku krótkich dialogów i paru prostych scen autorzy kreślą zaskakująco bogaty obraz: odbiorcy nie trzeba dużo czasu, aby poznać się na tym pozornie nieco przemądrzałym i nieco żałosnym chłopaku obdarzonym wielkim sercem. W dodatku Aguirre-Sacasa zdecydował się już teraz zarysować jeden z kluczowych dla późniejszych wydarzeń wątków, umiejętnie budując w końcowych scenach erotyczne napięcie między nastolatkiem, Frances oraz Stu. 

Dużo bardziej spektakularny jest jednak debiut po drugiej stronie barykady. Na karty komiksowego Bastionu wkracza jeden z jego najbardziej znanych i najbardziej charakterystycznych bohaterów: Donald Elbert, znany lepiej jako Śmieciarz. Poświęcone mu fragmenty to druga, po przeprawie przez tunel Lincolna, dłuższa sekwencja narracyjna, tym razem pełna nerwowej energii, rozedrgana, emocjonująca i precyzyjnie oddająca charakter skrzywdzonego i piekielnie niezrównoważonego bohatera. Pierwowzór to opowieść w charakterystyczny sposób dwoista, bo każe zmierzyć się z apokalipsą dwóm grupom: kilkorgu najzwyczajniejszych Amerykanów przeciwko zastępowi fundamentalnie złych (także: sprowadzonych na złą drogę) i okropnych szaleńców, którzy chcą zobaczyć, jak cały świat płonie. Śmieciarz stanowi zarazem najprecyzyjniejszą synekdochę, jak i ozdobę tych drugich, a Amerykańskie koszmary przy okazji wprowadzenia na scenę oddały mu należne honory. Z pewnością zapamiętam na długo sceny pokazujące, skąd właściwie ów Śmieciarz się wziął. 

Drugi tom komiksowej adaptacji Bastionu to tekst co najmniej równie ciekawy, co Kapitan Trips, a w wybranych fragmentach, za sprawą coraz wyraźniej zarysowujących się powiązań między bohaterami, nawet ciekawszy. Z całym przekonaniem podtrzymuję to, co napisałem przy okazji poprzedniej recenzji: to doskonała okazja, aby przypomnieć sobie jedno z najważniejszych dzieł Stephena Kinga. Lektura Amerykańskich koszmarów sprawiła mi sporo frajdy i już czekam na Ocalałe dusze

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.5
Ocena recenzenta
7.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Amerykańskie koszmary
Scenariusz: Stephen King, Roberto Aguirre-Sacasa
Rysunki: Mike Perkins
Kolory: Laura Martin
Seria: Bastion
Wydawca: Albatros
Data wydania: 7 maja 2025
Tłumaczenie: Grzegorz Tupikowski
Liczba stron: 144
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-8361-615-5
Cena: 64,90 zł



Czytaj również

Kapitan Trips. Bastion. Tom 1
Wstęp do amerykańskiego koszmaru
- recenzja
Im mroczniej, tym lepiej
King w dwunastu smakach
- recenzja
Baśniowa opowieść
Bracia Grimm w królewskim wydaniu
- recenzja
Kapitan Ameryka #3: Śmierć Kapitana Ameryki
Wszystko się kiedyś kończy
- recenzja
Hades
Greckie mity w nowym, współczesnym wydaniu
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.