BBPO. Piekło na Ziemi (wyd. zbiorcze) #4

Piekło bez pazura

Autor: Balint 'balint' Lengyel

 BBPO. Piekło na Ziemi (wyd. zbiorcze) #4
Terenowi agenci Biura Badań Paranormalnych i Obrony mają ręce pełne roboty. Od ich czujności zależy bezpieczeństwo ludzkości nękanej przez istoty z innych wymiarów oraz piekielnych czeluści. O niekończących się zmaganiach B.B.P.O. opowiada czwarty tom Piekła na Ziemi.

W recenzowanym albumie zebrano opowiadania, które pierwotnie ukazały się drukiem w latach 2004-2012, oczywiście w różnych odstępach czasu. Rodzimy wydawca przygotował opasły, liczący 420 strony tomie, dodając do tego twardą oprawę oraz blisko 50 stron ze szkicami oraz okładkami. To ostatnia zawartość na pewno ucieszy wszystkich fanów cyklu. Siadając przed tak majestatycznym wydaniem można było zadać tylko jedno pytanie: czy satysfakcja z lektury będzie stała na równie wysokim poziomie jak strona edytorska i czy poczynania B.B.P.O. zapadną w pamięć podobnie jak perypetie Hellboya, który zresztą pojawia w jednej z opowieści.

W albumie znalazło się miejsce na sześć tekstów spinanych przez współautora każdego ze scenariuszy, ojca Hellboya, czyli Mike'a Mignolę. Stopień zaangażowania Amerykanina w proces twórczy jest oczywiście trudny do określenia, jednak na podstawie każdej z opowieści można zgadywać, że nie była to rola wiodąca. Warto od razu zaznaczyć, iż Mignola nie tylko dopuścił innych autorów do pisania historii, ale też całkowicie odłożył ołówek, dając szansę do wykazania się innym artystom. Co z tego wynikło? Ano, zupełnie nic dobrego.

Jednym z najbardziej rzucających się w oczy grzechów Piekła na Ziemi jest zupełny brak charakteru, unikalnej nutki, która odróżniłaby komiks od mrowia innych, dostępnych na księgarnianych półkach. Czytając album, trudno było się oprzeć wrażeniu, że jest to zbitka kadrów i pomysłów, które już gdzieś się widziało i tak naprawdę nie ma w tej chwili znaczenia, że część przychodzących na myśl tytułów miała premierę już po publikacji omawianego tomu.

Kolejnym z rozczarowań są atmosfera oraz narracja. Hellboy uwodził zmysły czytelnika bardzo zręcznym czerpaniem z mitologii oraz kultury ludowej, wprzęgniętej w niezwykle klimatyczne opowieści. Talent Mike'a Mignoli znajdował swoje odzwierciedlenie w niezwykłych, pobudzających wyobraźnię tekstach, które w poszukiwaniu dodatkowych smaczków warto było przeczytać więcej niż w raz. Z tym większym niedowierzaniem i przecierając oczy ze zdumienia doczytałem, że współautorem wszystkich scenariuszy jest ten sam człowiek, który wykreował Piekielnego Chłopca. Jest to zupełnie niepojęte, bowiem utwory są proste, miejscami infantylne, połączone wspólnym mianownikiem, jakim jest nuda.

Ostatnia rzeczą, która skazuje Piekło na Ziemi na zapomnienie, jest nijaka, do bólu przeciętna oprawa graficzna. Niby nie można niczego jej zarzucić, niespecjalnie da się jednak zachwycać sterylnymi, czystymi ilustracjami i uśmiechniętymi buźkami bohaterów. W trakcie lektury trudno było się oprzeć wrażenie, że rysunki równie dobrze sprawdziłyby się w komiksach dziecięcych, nie zaś opowieściach o organizacji, której członkiem był Piekielny Chłopiec. Wątpliwym zwycięzcą tych niechlubnych zawodów jest Cameron Stewart, którego z chęcią zobaczyłbym w komiksie o Smerfach albo Kaczorze Donaldzie. Ale nie w B.B.P.O. Jedynie Laurence Campbell broni się swoim stylem, ale to raptem 46 stron lektury.

Jako spin-off Piekło na Ziemi zwyczajnie nie daje rady. Czy Mignola postanowił odciąć kupony i naskrobał cokolwiek w nadziei na odniesienie sukcesu? Tego się nie dowiemy, ale wygląda na to, że Amerykanin zjadł własny ogon albo nieroztropnie przekazał wodze w niepowołane ręce. Ale nawet jeśli zapomnimy o Hellboyu jako protoplaście serii, to naprawdę szkoda marnować czas na miałkie, nijakie, nieatrakcyjnie wizualnie opowieści i lepiej zdjąć z półki coś, co zapewni należytą satysfakcje z lektury. Na przykład przerobić perypetie Hellboya raz jeszcze.