» Recenzje » B5 #2, Jeju #5, Kolektyw #1, Maszin #2

B5 #2, Jeju #5, Kolektyw #1, Maszin #2


wersja do druku

Bez korekty


B5 #2, Jeju #5, Kolektyw #1, Maszin #2
Rusza Międzynarodowy Festiwal Komiksu w Łodzi, prawdziwe święto dla tych, którzy własnym sumptem wydają w niewielkich nakładach twórczość swoją lub znajomych. Tak zwane "occasionale" stanowią na konwentach pokaźną część zakupów każdego kolekcjonera, który nie może być pewien, czy później uda mu się je dostać. Do tego grona należą również ukazujące się nieregularnie (albo od festiwalu do festiwalu), wydawane w nieoficjalnym obiegu magazyny. Cztery z nich, B5 #2, Jeju #5, Kolektyw #1 i Maszin #2, pojawiły się wiosną 2007 roku; większość przy okazji Warszawskich Spotkań Komiksowych. Tak się też złożyło, iż wszystkie swoim patronatem objął serwis Poltergeist. Ta okoliczność sprawia, iż bez posądzenia o stronniczość możemy pokusić się o małe porównanie tych tytułów.

Koncepcja ogólna, czyli pomysł i realizacja

Zin to byt nietrwały, wrażliwy na zmienne koleje losu. Dlatego od częstotliwości i długości wydawania ważniejsze jest to, czy tytułowi uda się zapaść w pamięć komiksiarzom. Tutaj wszystkie chwyty są dozwolone, a najlepszy jest niekonwencjonalny pomysł lub szczytna idea, które przyciągną twórców, a przy okazji sprawią, że czytelnicy poczują się związani z tytułem.

Spośród czterech wymienionych magazynów tylko Jeju powstało bez sprecyzowanej myśli przewodniej. Tomek Pastuszka założył, jak sam to określa, magazin i próbował zarazić nim innych autorów. W pierwszych numerach tematyka była zawsze bardzo dowolna, a prace przyjmowano zazwyczaj na zasadzie klucza: "jak coś masz, to podeślij". Piąta odsłona to nowa idea - jeden główny temat, większa selekcja oraz poszerzanie kręgu autorów; także coraz mocniej o tych zagranicznych. Popularny Asu chciałby podnosić poziom pisma, aby nie powtórzyły się już takie wpadki jak Jeju #3.

Pomysł na myśl przewodnią numeru to jednak patent Mikołaja Tkacza, wydawcy Maszina. Najpierw były rozmaite ptaszyska, teraz przyszła kolej na detektywów. Określenie tematu może co prawda odstręczać część twórców, a u części kończyć się robieniem komiksu "na siłę", lecz podstawowy przekaz dla czytelnika jest jasny - ktoś myśli o magazynie jako całości. Dotychczasowa praktyka udowadnia, że idea się sprawdza, prowokując wielu autorów do bardzo niecodziennych koncepcji.

Kolektyw i B5 można określić jako ziny środowiskowe. W przypadku Kolektywu jest to zresztą środowisko bardzo szerokie, wywodzące się z internetowych niezliczonych stron prywatnych oraz Bitew Komiksowych, a obecnie połączone w NetKolektywie skupiającym autorów webkomiksów. Cyfrowa postać najwyraźniej przestała netkomiksiarzom wystarczać, co tylko potwierdza wyższość słowa drukowanego nad elektronicznym. B5 co prawda identyfikuje się z Radomiem, lecz honorowe obywatelstwo z czasem otrzymują również twórcy z innych stron Polski. Część z nich zapewne usłyszała o tym mieście dopiero za sprawą ewakuacji pewnego słynnego szpitala. Razem tworzą jednak całkiem szeroką kadrę, a zanosi się na kolejne transfery...


Poziom artystyczny, czyli gwiazdy i gwiazdki

…które powinny pomóc B5 w podnoszeniu poziomu. Jest bowiem pewne jak dymek w kadrze, że o klasie magazynu świadczą przede wszystkim osobowości twórcze, które wypełniają go swoimi pracami. Nie muszą to być przy tym nazwiska z pierwszych stron gazet, gdyż ziny z zasady mają dać szansę osobom wcześniej nieznanym (czytaj: takim, którzy dotąd nie publikowali, a już na pewno nie wydali własnego albumu). Ważne, by pojawiło się choć kilka nazwisk, które zapadną w pamięć i zapełnią pisemko przynajmniej w połowie porządnymi komiksami. Z tym niestety bywa różnie.

Istnieją dwie drogi osiągnięcia sukcesu. Pierwsza wymaga wytrwałości, umiejętności przyciągania ludzi i zdolności nawiązywania kontaktów. To między innymi dzięki temu w Jeju pojawił się Jeż Jerzy Tomka Leśniaka i Rafała Skarżyskiego, a także inni autorzy, którzy niejeden komiks zrobili: Marek Turek, Maciej Pałka, Bartosz Sztybor, Daniel Gizicki, a teraz także twórcy z innych krajów. Wielu z nich śledzi na co dzień rynek wydawniczy, można ich "złapać" w sieci i namówić do współpracy, gdyż najwyraźniej chętnie wspierają nowe pomysły. W ten sposób w B5 spotkamy Nikodema Cabałę, a w Maszinie wspomnianego Turka. Ich obecność daje podstawę do sukcesu, ale go nie gwarantuje.

Dlatego trzeba pójść jeszcze drugą, trudniejszą drogą. Na jej początku napotyka się sporą grupę ludzi, którzy – szczególnie po ukazaniu się jednego czy dwóch numerów – chcą pomóc i dołożyć swoją cegiełkę. Na końcu zaś trafia się na sakramentalne "nie", które trzeba zacząć stosować wobec autorów, u których w parze z chęciami nie idzie talent. Owszem, można stawiać ilość nad jakością, ale to ślepa uliczka ewolucji zinów. Zresztą, papier, choćby ze względu na lasy tropikalne, warto szanować.

Jednakże, póki co, wszystkie omawiane pisma cierpią na tę samą przypadłość, którą są komiksy słabe i graficznie, i – co gorsza – scenariuszowo. Ta druga choroba jest szczególnie groźna, gdyż w zinach zachodzi prawidłowość odwrotna w stosunku do tej obowiązującej w głównym nurcie. W wysokonakładowym komiksie nawet gorszy scenariusz można próbować (podkreślam: próbować) uratować dobrymi rysunkami. Te, podane w formacie A4 i pełnym kolorze, potrafią niekiedy zatuszować niski poziom tekstu. W zinach, które z założenia oferują gorsze warunki edytorskie, grafika często schodzi na dalszy plan, by ustąpić miejsca celnemu żartowi lub oryginalnemu skojarzeniu. W wielu wypadkach wystarczy dobry pomysł, by przykryć niedostatki warsztatu. Tym większa szkoda, iż ogromna rzesza autorów o tym zapomina, produkując komiksy wulgarnie głupie (tu dominuje B5), rozciągnięte ponad miarę (tutaj liderem jest Kolektyw) lub pozbawione puent (w zasadzie wszyscy bez wyjątku).

Można na ten stan rzeczy narzekać. Można przymknąć oko, zrzucając wszelkie wpadki na karb "zinowatości". Wybór należy do czytelnika, gdyż w tej kwestii ziny bardzo często nie różnią się od Internetu, w którym stron z twórczością "o niczym" (czytaj: o kupie i łatwych panienkach) jest bez liku. Jeśli więc jeszcze za to dodatkowo płacisz, to sam jesteś sobie winien.

Dlatego pozwolę sobie w tym miejscu, czysto subiektywnie i bez głębszego uzasadnienia, wymienić te osoby, których komiksy zamieszczone w czterech wydanych wiosną magazynach zasługują na dostrzeżenie. Z oczywistych względów pomijam prace autorów, którzy i bez tych publikacji zaznaczyli już swoją obecność poważnymi i ważnymi występami. Moje Top 5 w kolejności przypadkowej tworzą: Quaz (za Maćka), Szymon Piasta (za Rodzinne więzy), Wojtaś i Migacz (za komiks bez tytułu), Jacek Świdziński (za W szklance whisky) i Przemysław Surma (za całokształt).


Jakość wydania, czyli layout, kreda i ksero

Ocenić zin po okładce? Dlaczego nie? Wiadomo, że liczy się to, co w środku, lecz pierwsza strona w dużej mierze świadczy o pomysłowości osób odpowiedzialnych za wydanie. Z pewnością rozumieją to lub z czasem zrozumieli pomysłodawcy okładek Maszina i B5. Pismo Mikołaja Tkacza od samego początku wyrobiło sobie spójną koncepcję graficzną (dotyczy to również layoutu), a Paweł Pyzik w drugim numerze B5 zrobił to, o czym zapomniano w jedynce: rzucił dowcip. Na tym tle znacznie gorzej wypada Kolektyw, w którym znacznie ciekawszy jest krótki pasek na ostatniej stronie okładki niż to, co znajdziemy na froncie. Być może dla twórców netkomiksowych ta panda i panienka coś znaczą, ale w całym kadrze interesująca jest tylko tablica w tle. Umieszczone w tym towarzystwie okładki Jeju wymykają się jednoznacznej ocenie. Pomijając karygodny numer czwarty (z żółtą gumową kaczuchą) opierają się na ciekawiej zabawie liternictwem i trzymają spójnej koncepcji. Inna sprawa, iż na pierwszy rzut oka można się nie zorientować, że będziemy mieli do czynienia z komiksami.

O layoucie jak dotąd pomyślały tylko Maszin i Jeju. Oczywiście, nikt nie oczekuje tutaj cudów w dziedzinie składu i projektowania, ale wybór czcionki lub przewijających się przez cały numer ornamentów to nie jest wielka filozofia. Szkoda również, iż do rzadkości należą plansze tytułowe poszczególnych komiksów, przez co czytelnik bez ostrzeżenia przeskakuje między różnymi opowieściami. Gdy na dodatek zabraknie oznaczenia autora i tytułu na winiecie strony, sytuacja robi się dramatyczna, a magazyn całkowicie traci czytelność.

Z pewnością nową jakość w dziedzinie jakości wydania wprowadził B5. Papier kredowy to towar niewątpliwie luksusowy, lecz - jak wieść gminna niesie - mogący się niebawem stać standardem i u "konkurencji". Koszt papieru przekłada się w normalnych warunkach wprost na koszt samego pisma, lecz w przypadku wydawnictw półoficjalnych należy zachować w tej kwestii ostrożność. Nie da się bowiem ukryć, że ich cen nie da się zazwyczaj porównać z cenami za komiksy oznaczone ISBN. Ba, nie sposób znaleźć nawet racjonalnego przelicznika, który sprawił, iż dugi Maszin (nierówno szyte, czarno-białe ksero w formacie A4) kosztował dziesięć złotych, czyli plus minus tyle samo co klejony B5 czy Jeju i Kolektyw z kolorowymi okładkami.

Ile zatem płacimy? Tyle, ile jesteśmy gotowi dać za to, by inicjatywa nie padła. A także tyle, na ile wyceniamy naszą sympatię dla osób odpowiedzialnych za projekt. Już ich głowa w tym, by tego drobnego zasiłku (i finansowego, i zaufania) nie roztrwonić.


Perspektywy, czyli przyszłość bliższa i dalsza

Nikt nie jest prorokiem we własnym, komiksowym kraju. W Polsce pewny jest tylko Egmont, manga i podatki, a półoficjalne magazyny zawsze będą walczyć o swój byt. I o to, by odpowiedzialnym za nie osobom chciało się kontynuować szaloną zabawę w wydawanie czegoś całkowicie niedochodowego.

W tym miejscu największe obawy może budzić przyszłość zinów zależnych od jednostek, czyli Jeju i Maszina. Szczególnie ten drugi tytuł jest wrażliwy na młody wiek swojego twórcy i brak czasu, który niewątpliwie będzie mu doskwierał. Sam Mikołaj Tkacz jest bardzo ciekawym autorem i byłoby szkoda, gdyby zniknął razem ze swoją kserowaną maszynerią. Nie może bowiem raczej liczyć na to, że ktoś od niego ten projekt przejmie - Maszin jest na to zbyt autorski i za mocno kojarzony z konkretną osobą. Ten los nie grozi natomiast Tomkowi Pastuszce, który już przekazywał magazyn w życzliwe ręce. Ostatnio jednak wyraża mocne postanowienie dbania o rozwój swojego dziecka i starannego doboru materiałów. Jednak jeśli Asu chce, by Jeju zachowało status najstarszego z rodzeństwa, musi zachować rytm wydawniczy. W innym wypadku agresywnie atakujący peleton go dogoni.

W tymże peletonie jadą Kolektyw i B5. W chwili obecnej wydaje się, iż nie ryzykują zadyszki, suną śmiało przed siebie. Oba magazyny posiadają mocno bijące źródło potencjalnych autorów: Kolektyw może być zasilany przez nowych młodych webkomiksiarzy, a B5 przez osoby stroniące od tego środowiska, lecz szukające okazji do prezentacji swoich prac. Na tym polu swego rodzaju obietnicą jest fakt publikacji przez Timofa i Cichych Wspólników albumów Pawła Gierczaka - Gangów Radomia oraz Ołtsajders (na MFK ukaże się drugi tom). O ich poziomie można dyskutować, lecz nie zmienia to faktu, iż występ w zinie nie przechodzi bez echa, a przy okazji może zmotywować do szukania kolejnego wydawcy.

Korekta jest "be", czyli radość tworzenia

Wszystkie ziny i magaziny łączy jedna właściwość - nieskrępowana radość tworzenia, której nie hamują konwencje obowiązujące w profesjonalnych wydawnictwach. Są jak tekst bez redakcji i korekty, zrodzony w wyniku spontanicznego zrywu i bez oglądania się na boki. Trochę jak ta recenzja, która powstała z czystej przyjemności obserwowania tego, co bije pod powierzchnią oficjalnego rynku wydawniczego.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

S/N
S/N
Antologia jakich mało
- recenzja
Nieznany Geniusz
Nieznany Geniusz poznany
- recenzja
Kolektyw #7: Siedem
Żarty żartami
- recenzja
Scenariusz w szponach miernoty
Kolektyw #5, Karton #1, New British Comics #2
Jeju #07
Ciągnie komiks do lasu
- recenzja
Kolektyw #3
Siedmiostrzałowy sześciostrzałowiec
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.