Asgard #1: Żelazna Noga

This is Asgard!

Autor: Krzysztof Ryszard 'KRW' Wojciechowski

Asgard #1: Żelazna Noga
Posypuję głowę popiołem. Nigdy nie sądziłem, że mainstreamowy komiks może jeszcze wrócić w Polsce do łask. Dziś Egmont stawia głównie na superhero, a Wielka Kolekcja Komiksów Marvela ze stajni Hachette nabrała rozpędu i nie wygląda na to, żeby miała się zatrzymać. Namnożyło się serii frankofońskich i cały czas startują nowe. Co ciekawe, nie są to  - prócz Wież Bois-Maury oczywiście - uznane klasyki, a współczesne komercyjne czytadła.

Lubię francuski mainstream - szczególnie, że komiks komercyjny trzyma znacznie wyższy poziom, niż współczesne kino rozrywkowe - więc nie mam powodów do narzekań. Mam jednak wrażenie, że robi się już tego za dużo. Niemniej wydanie Asgarda to od strony komercyjnej strzał w dziesiątkę. Głównie dlatego, że jest to efekt uboczny prac nad spin-offami Thorgala, który do dziś sprzedaje się u nas jak świeże bułeczki.

Wbrew pozorom tytułowy Asgard to nie mityczna siedziba nordyckiego panteonu, a imię żyjącego na marginesie wikińskiej społeczności jednonogiego mężczyzny, trudniącego się zabijaniem wszelkiej maści potworów. Pewnego dnia zostaje on wynajęty do pozbycia się węża morskiego, terroryzującego północne wody, a tym samym nie pozwalającego Wikingom wyruszać na wyprawy i połowy. Walka jest trudna, a potężny potwór zdaje się być nie do uśmiercenia - przez co bohater zaczyna myśleć, że ma do czynienia z mitycznym wężem świata.

Pierwotnie komiks miał opowiadać o Arghunie Drewnianej Stopie - jednej z drugoplanowych postaci z sagi Rosińskiego i Van Hamme'a. Do realizacji projektu w ramach Światów Thorgala jednak nie doszło. Scenarzysta - Xavier Dorison - który przymierzał się do pisania tej serii, został więc z pomysłem na opowieść o kalekim wojowniku. Postaci, w którą wgryzł się tak mocno, że żal byłoby tego nie wykorzystać. Mam wrażenie, że na rozgryzanie psychologii i dążeń tego bohatera poświęcił znacznie więcej czasu, niż na pisanie samego scenariusza.

Tworząc 300 Frank Miller przedstawił postać na pewnym poziomie bratnią Asgardowi, Efialtesa - zdeformowanego fizycznie Spartanina, którego rodzice uratowali od zguby. W komiksie Amerykanina człowiek ułomny to obrzydliwy i groteskowy zdrajca, którego kalekie ciało jest - jak sugeruje Miller - ucieleśnieniem jego wewnętrznych słabości. Źródła historyczne nie mówią nic na temat kalectwa Efialtesa. 300 oparte jest w dużej mierze o klasyczny kostiumowy film 300 Spartan, ale co ciekawe tam również nie pojawia się ten wątek. Kalectwo zdrajcy to ewidentnie wymysł Millera, będący emanacją jego niezbyt sympatycznego światopoglądu (nie będę mówił nawet jakiego, bo - parafrazując klasyka - nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie je określić). Mimo że Dorison swą postać umieścił w podobnym kontekście, to ewidentnie staje w opozycji do poglądu Amerykanina.

Asgard "Żelazna Noga" jest skraëlingiem - odmieńcem, człowiekiem, który urodził się ułomny. U Wikingów, podobnie jak u Spartan, wystąpienie takiej anomalii skutkowało natychmiastowym zabiciem noworodka. Ojciec Asgarda sprzeciwił się jednak woli bogów i postanowił dać dziecku szansę. Bohatera poznajemy jako czterdziestoletniego mężczyznę - jak dowiadujemy się z kontekstu, mimo ułomności udało mu się stać  tak znamienitym wojownikiem, że dostąpił zaszczytu znalezienia się w straży przybocznej swego Jarla (króla Wikingów). Szczęście się jednak od niego odwróciło: w pewnych okolicznościach okrył się niesławą i został odtrącony przez swą społeczność. Asgard odebrał to jako karę bogów, ale nie dał za wygraną. Stał się najsłynniejszym krökkentoderem - najemnikiem walczącym z wszelkiej maści potworami. A przy okazji "cieślą, kowalem, płatnerzem... trzeba nauczyć  się radzić sobie, gdy jest się samemu". Asgard, całe życie walcząc z przeciwnościami losu, stał się więc nadczłowiekiem, który nie boi się nawet gniewu bogów.

Wbrew temu, co pisał jeden z kolegów recenzentów (vide Zachary Zepsuty), Asgard wcale nie miał być jakąś zmyślną parabolą. To nie traktat Wernera Herzoga o walce człowieka z przyrodą, a frankofoński komiks o naparzaniu potwora. Oczywiście szukanie w nim odwołań nie jest bezpodstawne, bo Dorison upchnął tu równie wiele elementów zaczerpniętych z literatury i filmu, co z z mitologii nordyckiej. Przykładowo, postać jednonogiego Asgarda może być odczytana jako parafraza Ahaba (acz moim zdaniem nie o to chodziło scenarzyście - wszak bohater, mimo swych prywatnych pobudek, nie jest postacią egoistyczną, a nogi nie miał programowo), sama końcówka zaś przywodzi na myśl finał Zabójstwa Chińskiego Maklera. Ale są to tylko tropy, do których - podobnie jak w przypadku Long John Silvera, innego komiksu Dorisona dostępnego na naszym rynku - oczytany odbiorca może sobie dopisać na marginesie konteksty. Sam komiks pozostaje jedynie znakomicie narysowanym mainstreamowym czytadłem, bo historia którą snuje scenarzysta jest sprawnie opowiedziana i wciągająca, ale też do bólu wtórna i pretekstowa.

Jedyne co po niej zostaje w pamięci to tytułowa postać, o której chcielibyśmy czytać następne (być może ciekawsze od strony fabularnej) komiksy. Niestety jak na razie Asgard jest zaledwie dyptykiem. Ostatnio we Francji nastąpiła zmiana strategii wydawniczej. Dziś nie stawia się tam na długie serie - historie składają się często z dwóch lub czterech albumów. Kontynuuje się tylko te, które odniosły największy sukces. Nie wiem, co mówią francuskie słupki sprzedażowe, ale osobiście mam nadzieję spotkać jeszcze kiedyś tego jednonogiego Wikinga. Jego osoba zasługuje na znacznie ciekawsze opowieści niż walka z przerośniętym węgorzem.