Arawn #1

Osiłek, który demonem się stał

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Arawn #1
Od zera do bohatera, aż po królewski tron – jednym z najbardziej znanych bohaterów fantasy, którzy przebyli tą wyboistą drogę był Conan, barbarzyńca z północy, który ostatecznie został władcą potężnego państwa. Arawn podążył jeszcze dalej, bowiem za sprawą przeznaczenia godność króla była jedynie przystankiem na ścieżce wiodącej go ku boskości.   

Arawn nie miał lekkiego dzieciństwa. Poczętego w wyniku gwałtu oraz urodzonego bez przyrodzenia właściwego mężczyznom chłopca, matka – silna i charyzmatyczna wojowniczka imieniem Siamh – postanowiła porzucić na pewną śmierć. Los jednak płata figle i dzięki splotowi wypadków rodzicielka zmieniła decyzję, wychowując syna u boku jego trzech braci. Przeznaczenie wyznacza rodzeństwu rolę władców rozległych krain i jednocześnie doprowadza do waśni pomiędzy nimi.

Wydawnictwo Lost in Time regularnie wprowadza na rynek coraz to nowych autorów komiksowych, zaś Arawn jest kolejnym potwierdzeniem tego – skądinąd zasługującego na pochwały – trendu. Pięćdziesięcioletni już scenarzysta Ronan Le Breton jest zupełnym debiutantem na naszym rynku, zaś w przypadku Sebastiena Greniera to druga publikacja w naszym kraju. Za pierwszą, Katedrę Otchłani, odpowiadało nomen omen Lost in Time. Co tym razem trafiło do rąk czytelników?

To mroczne, brutalne heroic fantasy, w którym już od pierwszych stron zauważalne są bardzo wyraziste inspiracje komiksami onegdaj zaskarbiającymi sobie sympatię miłośników komiksu. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Slaine, w stosunku do którego można odnaleźć sporo podobieństw, począwszy od geograficznej lokalizacji obu serii (osadzenie akcji w celtyckich Irlandii, Walii, Szkocji i Anglii), przez charakterystyczny wygląd zewnętrzny postaci, kończąc na zamiłowaniu do wyjątkowo "subtelnego” rozwiązywania przeciwności rzucanych przez los.

Mimo że Arawn jest głównym bohaterem i w sposób naturalny dominuje opowieść, to jednak znalazło się bardzo dużo miejsca na jego braci, z których każdy musi wypełnić określone zadanie, polegające na pozyskaniu potężnego artefaktu, później zaś sięga po tytuł królewski. Wspólnym mianownikiem działań rodzeństwa jest podobna finezja, sprowadzająca się siłowych rozwiązań, każdy jednak specjalizuje się w określonym sposobie walki i nieco inaczej musi podejść do tematu.

Razem daje to lekką, całkiem przyjemną rozrywkę pozbawioną większych aspiracji do udawania opowieści bardziej poważnej niż ją faktycznie jest. Ten brak nadęcia paradoksalnie służy lekturze, która – pomimo faktu, że wydanie zawiera trzy epizody – mija i szybko i przyjemnie.

W warstwie artystycznej nieuchronne są z kolei dwa porównania: pierwsze prowadzi ku Katedrze Otchłani, która również wyszła spod ołówka Greniera, druga zaś do wielce zasłużonego hiszpańskiego artysty Luisa Royo. Względem wspomnianego wyżej komiksu Arawn prezentuje się ubożej, ilustracje zachwycają tylko momentami, dość często będąc malunkami, w których próżno doszukiwać się detali. Wyraźnie widać, że ilustrator dopiero nabierał wprawy i kształtował swój styl, który na etapie tworzenia Katedry już zachwyca. Zauważalna też jest inspiracja Royo w kontekście podejścia do wizualizacji kobiecego ciała: bajkowo rozmytego, ale jednocześnie silnego, niemalże atletycznego, chociaż nie tak bardzo jak to portretowane było przez Borisa Vallejo.

Podsumowując aspekt wizualny komiksu, to pomimo lepszych i gorszych grafik prezentuje on poziom przyjemny dla oka, a przy tym potrafi oczarować, ciężkim klimatem fantasy, delikatnie czerpiącym z celtyckiej spuścizny.

Jeśli ktoś lubi komiksy ocierające się o heroic fantasy z których wylewa się mroczna atmosfera, wówczas Arawn będzie zupełnie przyzwoitą propozycją. Na jego stronach dzieje się wiele (i bynajmniej nie chodzi tylko o lejącą się litrami posokę) i na tyle interesująco, by wyczekiwać kolejnej odsłony przygód Arawna.