Antares #2

Zabójcze piękno

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Antares #2
Po dwóch latach od premiery pierwszego albumu opowiadającego o historii ziemskiej misji na Antaresie, do rąk czytelników trafiła druga, a zarazem ostatnia odsłona przygód Kim i Marca na niegościnnej planecie. Warto było czekać?

Sprawy na Antaresie wyglądają źle. Tajemniczy promień porywa nie tylko lokalną zwierzynę, ale i pierwszych kolonistów z Ziemi. Ofiarą tajemniczego zjawiska padła między innymi córka Kim Keller. Zdesperowana matka staje na czele ekspedycji, której celem jest lądowanie na sąsiedniej planecie, miejscu będącym źródłem tajemniczego promienia. Misja z miejsca napotyka problemy, których motorem jest fanatyczny uczestnik ekspedycji, Jedediah, przypisujący sobie prawo do przewodzenia wyprawie. Sytuacja w koloni również nie wygląda różowo, religijna sekta siłą narzuca swoją wolę całej społeczności. Jaka przyszłość spotka bohaterów? Czy Ziemianie będą zmuszeni opuścić Anteres?

Drugi zbiór albumów Antares bezpośrednio kontynuuje wątki zapoczątkowane w pierwszych trzech odsłonach, co oczywiście nie jest żadną niespodzianką. Zasadnicze pytanie dotyczyło autora cyklu, czyli brazylijskiego scenarzysty i ilustratora, Luiza Eduarda de Oliveiry, korzystającego na co dzień z pseudonimu Leo. Wywodzący się ze słonecznego Rio artysta zainicjował kilka ciekawych oraz wielopłaszczyznowych wątków. Tworząc onegdaj Aldebarana Leo nie do końca poradził sobie ze wszystkimi pomysłami: wizja odległej planety oraz wątki społeczne stanowiły o sile historii, natomiast bardzo kulała kreacja bohaterów.

Leo zawsze odważnie podejmował tematy leżące mu na sercu. Była już wojskowa junta – forma ustrojowa tak bardzo znana mieszkańcom Brazylii oraz całej Ameryki Południowej – rządząca Aldebaranem, tym razem przyszła pora na kolejne utrapienie ludzkiej cywilizacji: ślepy, bezmyślny i pozbawiony tolerancji fanatyzm religijny. Głuchy na argumenty, w imię dogmatów represjonujący osoby, niepodzielające przekonań. Co prawda na tapecie znalazła się wyodrębniona sekta, jednakże wymowa jest na tyle uniwersalna, iż w miejscu zarządzanej przez Jedediaha wspólnoty z powodzeniem można umieścić liderów dowolnego skrajnego ugrupowania religijnego.

Antares pozostaje jednak cały czas komiksem science fiction, toteż i wątki fantastyczne odgrywają olbrzymią rolę. Podobnie jak to miało miejsce w poprzedniej odsłonie, Betelgezie, tak i teraz dojdzie do kontaktu z rasą kosmitów, jednakże skutki nawiązania relacji będą miały znacznie szerszy zasięg. Z punktu widzenia czytelnika ważne jest jednak to, iż niezależnie od wątku: społecznego czy ufologicznego, Leo świetnie poradził sobie z konstrukcją fabuły, od pierwszej do ostatniej strony trzymając czytelnika w stanie najwyższego zaciekawienia kolejnymi kartami komiksu. Dużą rolę odgrywa również klimat powieści: mimo wielkich połaci planety na wskroś klaustrofobiczny: zamknięta osada, ciasne pomieszczenia pojazdów, atmosfera bezustannego zagrożenia ze strony fauny i flory Antaresa.

Ewolucja umiejętności Leo objęła również bohaterów. Nie jest to może przełom, ale jednak postacie zmieniły się i dojrzały, zwłaszcza Kim, osoba która z podlotka przeistoczyła się w kobietę "po przejściach". Marc już nie wytrzymał próby czasu w tym samym stopniu. Zagubiony w swoich pragnieniach nie wie czy ma osiągać szczyty męstwa przy Kim, czy szczytowania w objęciach Mai Lan. Dlatego też jego miejsce zajęli bohaterowie z początku drugoplanowi, z demonicznym Jedediahem na czele. Warto również zauważyć, iż znaczną rolę w historii odgrywają kobiety, a pomysł ten ma głębsze dno – to nie tylko osobiste upodobanie Leo, lecz kolejny problem poruszany w jego dziełach: rola kobiety w otaczającym nas świecie.

W warstwie ilustratorskiej Antares prezentuje się przepysznie. Leo po raz kolejny uwodzi wytworami swojej wyobraźni, fauna i flora planety przybierają najbardziej dziwaczne formy, dysponując wspólnym mianownikiem: zabójczym pięknem. Piękne pejzaże, dziwaczne stwory i rośliny, poziom detali oraz nasycenie kolorami powinny zadowolić nawet najbardziej wybrednych odbiorców. Tradycyjnie już olbrzymią rolę odgrywa mimika protagonistów, świetnie oddająca ich stan emocjonalny oraz stanowiąca ważne medium oddziaływania na czytelnika.

Szczęśliwie finałowe zeszyty historii o Antaresie nie rozczarowują, Leo przeskoczył poprzeczkę, którą w pierwszych trzech epizodach serii zawiesił sobie całkiem wysoko. Jako scenarzysta wyraźnie nabrał doświadczenia, jako rysownik potwierdził swój kunszt. Komiks pochłania od pierwszych stron i przykuwa uwagę aż do finałowych kadrów. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkamy Kim, Marca oraz spółkę. Bo, rozstać się z nimi na zawsze, byłoby wielką szkodą.