All-New Wolverine, tom 6: Staruszka Laura

Autor: AdamWaskiewicz

All-New Wolverine, tom 6: Staruszka Laura
Śmierć Wolverine'a, jednego z najbardziej rozpoznawalnych spośród X-Men, dla wielu fanów Marvela była szokiem. Zastąpienie Rosomaka nową wersją przyjęto z mieszanymi uczuciami i trudno powiedzieć, by Laura Kinney choćby w części dorównywała popularnością Loganowi.

Nowa Wolverine pojawiała się nie tylko w albumach, w których grała główną rolę, występowała też gościnnie w innych seriach, ale niedawno polscy czytelnicy dzięki wydawnictwu Egmont mieli okazję zapoznać się ze zbiorczym wydaniem serii All-New Wolverine, zgromadzonym w sześciu tomach opowiadających kilka historii rozgrywających się w różnych płaszczyznach czasowych. Tworzyło to mieszankę, której finał (a właściwie finały) otrzymujemy w tomie zatytułowanym Staruszka Laura.

Nawiązanie do Staruszka Logana jest oczywiste, ale trudno powiedzieć, co kierowało autorami przy nadawaniu takiego tytułu – mimo że jedna z linii fabularnych przenosi nas w przyszłość, to w żadnym razie nie tak znowu odległą, a i główna bohaterka nie jest na tyle posunięta w latach, by określanie jej mianem "staruszki" miało jakiekolwiek uzasadnienie.

Nim jednak do dojdziemy do Wolverine, na początek Tom Taylor serwuje nam humorystyczną historyjkę, w której poznajemy pochodzenie jednego z towarzyszy Laury, rosomaka (pisanego małą literą) Jonathana. Opiekująca się nim Gabby odkrywa laboratorium, w którym ktoś prowadzi nielegalne eksperymenty na zwierzętach, ale nie chcąc mieszać w sprawę Wolverine (a raczej – nie mając ochoty się przed nią tłumaczyć), wzywa na pomoc Deadpoola. Jego pojawienie się, oczywiście, nie może doprowadzić do niczego dobrego, ale ta lekka, absurdalna fabułka stanowi doskonałe otwarcie albumu, a dialogi, jakie serwuje czytelnikowi duet Gabby-Wade, aż skrzą się od niewymuszonego dowcipu. Pod tym względem to zdecydowanie najlepsza historia w całym zbiorze, nawet Jonathan ma swoje one-linery.

Z tym dobrze współgra kreska Marco Failli, która z jednej strony podkreśla absurdalność, ba – wręcz niedorzeczność całej historii, a równocześnie pozwala odmalować na twarzach bohaterów całą paletę emocji.

Zarówno jeśli chodzi o stronę graficzną, jak i poziom intrygi, kolejny fragment tomu przynosi zdecydowany spadek formy. To kontynuacja Sierot X z poprzedniego albumu serii – Laura tropi jedną z osób odpowiedzialnych za tworzenie mutantów takich jak ona sama i szkolenie ich na bezwzględnych zabójców. Towarzyszy jej córka jednej z ofiar X-23, która jednak rozumie, że dziewczyna była tylko narzędziem, a krew zabitych plami ręce tych, którzy doprowadzili do powstania nowej wersji Broni X.

Zemsta zabiera je do tropikalnego Vannatu, gdzie ukrywa się ich cel – otwarcie akcji jest dobre, dające możliwość opowiedzenia historii o winie i odpowiedzialności, snucia analogii do tropicieli nazistowskich zbrodniarzy po II wojnie światowej również kryjących się w tropikach. Niestety, dalej dostajemy miałką, szablonową historyjkę, wyzutą z jakiejkolwiek głębi, a do tego zilustrowaną kompletnie bez polotu – narysowane grubą kreską twarze postaci mają wyraźne trudności w ukazywaniu emocji, co gorsza także scenom walki nie zbywa na dynamice. Ta historia mogła mieć potencjał, ale pozostał on zupełnie nie wykorzystany.

Przynajmniej od strony graficznej (za którą odpowiada Ramon Rosanas) ostatnie zeszyty składające się na ten tom prezentują się znacznie lepiej. Historia, od której tytuł wziął cały album, osadzona jest w niedalekiej przyszłości, w której Laura została królową Madripooru, na fotelu prezydenta USA zasiada Ms. Marvel, a niemal wszyscy złoczyńcy przestali już stwarzać zagrożenie. Ostatni, Doktor Doom, niepodzielnie włada odciętą od świata Latverią. Więzi w niej superbohaterów, którym z odsieczą ruszają Wolverine, Ms. Marvel, Gabby, Hawkeye, Agentka Hill i jeszcze jedna bohaterka, której pojawienie się na scenie autentycznie zaskakuje.

Wspomniane zaskoczenie jest jak najbardziej pozytywne, to jednak jeden nielicznych plusów historii, w której trudno znaleźć napięcie, dramaturgię czy właściwie cokolwiek, co mogłoby wywołać u czytelnika jakieś emocje. Teoretycznie mamy i zaskakujące zwroty akcji i dramaty, i momenty humorystyczne, ale pomijając wprowadzenie kolejnej bohaterki, wszystkie one sprawiają wrażenie elementów, które scenarzysta miał do odfajkowania z listy.

Cała ta historia wygląda właśnie jak tworzony według szablonu produkcyjniak – niby mamy grę o wielką stawkę, na szali losy świata, życie bohaterów albo temu podobne rzeczy, niby wydaje się, że arcyłotr już wygrał, ale trudno pozbyć się wrażenia, że wszystko to widzieliśmy już po wielokroć, może w nieco innych dekoracjach.

Nie powiem, by Staruszka Laura mnie rozczarowała, bo też nie miałem wobec tego albumu specjalnych oczekiwań, ale na pewno nie jest to pozycja, która na dłużej zostanie mi w pamięci. Można ją przeczytać, ale w żadnym razie nie określiłbym jej jako pozycji obowiązkowej. Z całego albumu najlepiej broni się pierwsza nowelka, która ujęła mnie absurdalnym humorem, pozwalającym zamaskować pretekstowość fabuły, i wieńcząca tom galeria alternatywnych okładek.

Na marginesie: tytułowa historia może posłużyć za przyczynek do analizy przemian, jakie uniwersum Marvela przeszło w ostatnich latach. Wolverine został(a) kobietą. Kobietą jest Ms. (dawniej Kapitan) Marvel. Hawkeye to teraz też kobieta. Wśród superbohaterów więzionych przez Dooma jest Kapitan Ameryka – też kobieta i czarnoskóry Spider-Man. Cytując klasyka: Times, they are a-changin'.

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie albumu do recenzji.