300

Sztuka interpretacji

Autor: Balint 'balint' Lengyel

300
Komiksowa interpretacja klasycznej historii? Wydawałoby się, iż to łatwa rzecz: scenariusz w zasadzie podany na tacy, wystarczy dołożyć ilustracje i gotowe. Ale co zrobić, aby taka adaptacja wzbudziła u czytelnika zachwyt? Takie pytanie zadał sobie chyba również Frank Miller.

Losów bohaterskiej obrony Termopil nie trzeba przedstawiać. Dzieje nierównej walki to wszak nie tylko pozycja obowiązkowa w trakcie szkolnego nauczania, ale i jedna z podwalin europejskiej historii oraz dziedzictwa kulturowego, często zresztą przywoływana przy rozmaitych okazjach. Z jej znaczenia muszą sobie również zdawać twórcy czerpiący z tej spuścizny i dobrze się dzieje, kiedy owoc pracy nie narusza sacrum tej pięknej historii.

W przypadku niniejszego komiksu elementem, który dawał nadzieję na udaną adaptację, było nazwisko autora. Frank Miller podbił serca czytelników swoją wizją Batmana, zyskując tym samym kredyt zaufania dla 300. I trzeba przyznać, iż Amerykanin nie zawiódł pokładanych w nim nadziei, tworząc dzieło będące co prawda fantazyjną momentami interpretacją, ale za to poruszające czytelnika zarówno od strony emocjonalnej, jak i zapierające dech w piersiach kunsztem artystycznym. Warto podkreślić, że komiks doceniony został przez amerykańskich krytyków, zdobywając w roku 1999 nagrodę Eisnera za najlepszą mini-serię komiksową, dla najlepszego autora i za najlepszy kolor, oraz nagrodę Harveya za najlepszą serię i najlepszy kolor.

Miller nie boi się żonglować treścią i formą. 300 to oczywiście przełożenie znanej historii na komiksowe kadry, ale podane w odrealnionej, wręcz baśniowej – chociaż może lepiej byłoby użyć określenia "mitologicznej" – formie. Zabieg ten buduje osobliwy, acz bardzo pesymistyczny klimat i tworzy więź pomiędzy czytelnikami a garstką obrońców dowodzonych przez Leonidasa. Autorowi udało się tchnąć w znaną historię mnóstwo ducha, dzięki czemu porywa czytelnika w wir wydarzeń, aż do ostatniej strony uniemożliwiając porzucenie lektury.

Odbiór fabuły wzmacnia szata graficzna oraz niecodzienny format komiksu. Prostokątne, lecz poziome stronice otworzyły przed Millerem możliwość tworzenia całostronicowych kadrów, przedstawiających wydarzenia w – dosłownie – szerokiej perspektywie. Tę okoliczność rysownik wykorzystał w każdym calu, tworząc świetne, w pełni zagospodarowujące powierzchnię komiksu plansze. Ale Miller dowodzi swojego kunsztu nie tylko poprzez monumentalne kadry, lecz również poprzez stylistyczną różnorodność, balansując pomiędzy pełnymi pietyzmu, szczegółowymi ilustracjami a bardziej symboliczną formą, kreśląc jedynie kontury sylwetek i wypełniając ją raptem kilkoma barwami.

I tutaj dochodzimy do jedynego zarzutu względem komiksu, a mianowicie pracy kolorysty, Lynn Varley. W większości kadrów tusz oraz nałożenie koloru świetnie komponują się z klimatem historii. W kilku przypadkach górę wzięło jednak zbytnie wykorzystanie tuszu i cyfrowa obróbka kolorystyczna zbliżająca dzieło do „zwyczajnych”, amerykańskich komiksów. Szkoda, chociaż szczęśliwie okoliczność ta nie zachodzi zbyt często.

Warto poświęcić zdanie ekranizacji komiksu z roku 2006. Trzeba przyznać, że dopiero po lekturze komiksu dzieło Zacka Snydera nabiera dodatkowych walorów, bowiem reżyser zadbał o dokładne przeniesienie komiksu na taśmę filmową, minimalnie tylko odchodząc od wydarzeń opisanych na stronach pierwowzoru. W rzeczy samej film można uznać za trybut reżysera względem Franka Millera.

Kto nie czytał ten trąba. Może nie jest to najlepsza przeciwstawna parafraza z Ferdydurke, ale prawda jest jedna: 300 to pozycja obowiązkowa dla każdego szanującego się miłośnika komiksu. To przykład idealnego połączenia historycznej spuścizny oraz artystycznej interpretacji. Miller z obrońców Termopil wycisnął siódme poty, dzięki czemu czytelnicy mogą cieszyć się dziełem, które na długo utkwi im w pamięci.