» Horror czyli Kulthulhu » Opowiadania » Robota jak każda inna

Robota jak każda inna

Robota jak każda inna
Robota jak każda inna. Najpierw ciasto idzie do pieca, później je wyciągam i wrzucam na nie to niezdrowe gówno, którym zajadają się na co dzień nowojorczycy. Krewetki, kapary, oliwki, salami, szynka, bekon, kilka rodzajów sera, pomidor, banan, czosnek i wszystko inne, co stoi na półkach tej małej klitki położonej w bocznej części 54 - ulicy brudnej, syfiastej, pełnej walających się gazet i przegniłych krewetek, rozmiękłych kaparów, zdeptanych oliwek, zielonego salami i szynki, źle wysmażonego bekonu, rozchlapanego pomidora na witrynie sklepu Jacka Burnhama, skórek od bananów i, kurwa, chyba tylko czosnku nie dostrzegłem dotychczas na tym pieprzonym śmietnisku. Codziennie od ósmej do szesnastej, albo od szesnastej do drugiej w nocy. Całe moje życie. Jak nie pieprzony zmywak i pieprzona kuchnia, gdzie przygotowuje tę drgającą kupę rzygowin zwaną pizzą, to pierdolony wóz dostawczy. On jest najgorszy. Jazda po tym całym syfie jest jak rock’n’ roll pod ostrzałem. Jak nie czarnuchy, to portorykańce albo wiecznie najebani Polacy. Skąd oni wszyscy się biorą, do cholery? Ta nasza pieprzona pizzeria. „U Sala”. Kretyńska nazwa dla lokalu kretyna. Sal, mój szef, to wielka kupa grubego dupska, a swojego małego nie widział już chyba od tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego. Do tego to złośliwy bydlak: "Norman to, Norman tamto, Norman ty kretynie, Norman ty zasrańcu…". Pieprzona litania, pieprzonego knura, której muszę wysłuchiwać każdego pieprzonego dnia. Czasami, kiedy kroję pomidory wyobrażam sobie, że to ten jego nalany ryj rozpada się przy każdym cięciu na kawałki. A dzisiaj mam jeszcze rozwozić ten stos gówna. Biorę więc sześć grubych kartonów wypełnionych po brzegi pizzą, otwieram każdy starannie i stając na stołku polewam czosnkowym sosem domowej produkcji. Czasami myślę, że gdyby nie mój przepis to Sal by już dawno poszedł na bruk. Ludzie po prostu lubią żreć pożywny, czosnkowy sos starego dobrego Normana. Zamykam kartony i wyłażę tylnym wyjściem na stary, zagracony parking (na którym już nawet szczury srać nie chcą), do żółtego złomu z napisem „Pizza u Sala”. Rzucam pizze na tylnie siedzenie, odpalam moją ulubioną kasetę z „Welcome to the jungle” Gunsów i wykręcam na ulicę. Zapowiada się kurewsko długi wieczór.

***


Zamówienie pierwsze. Niejaki Jimmy Banks, wschodnia 24, jedna z tych wielu bezpłciowych ulic dla białych wyrobników. Już zbiera mi się na solidnego rzyga, a jeszcze dobrze nie wjechałem w miasto. Betonowa dżungla, pełna neonów, wystaw, reklam i kurestwa handlującego dupą lub prochami. Pogłaśniam radyjko i wnętrze mojego auta zalewa lekko skrzeczący głos Axla.

Welcome to the jungle
We got fun 'n' games


Za oknem miga mi stare dobre Games’n’funs. Jak byłem gnojem chodziłem tam grywać na automatach. Zawsze były tam fajne gry – Caddilaki, Punisher. Znów łapią mnie wspomnienia. To tam na zapleczu jak dobrze zagadałeś z właścicielem, niejakim Desmondem (straszny skurwiel), jedna z jego córek mogła ci obciągnąć za piątaka. Podobno któraś z nich w końcu wbiła mu nóż w jego pieprzone gardło. Wcześniej jednak obcięła mu fiuta przy samych jajach. I bardzo dobrze. Nie ma litości dla skurwysynów.

We got everything you want
Honey we know the names


Szybki przejazd przez czterdziestą czwartą. Tutaj stary znajdziesz wszystko, co najlepsze w Nowym Jorku. Dziwki, prochy, spluwy lub inne rozrywki. Znałem kiedyś takiego jednego, kazał mówić o sobie Ojciec Chrzestny. Poprany skurwiel, nie powiem, ale jak chciałeś się z kimś skontaktować to szedłeś właśnie do niego. Ten pieprzony Włoch znał chyba połowę mętów z NY. Podobno ktoś mu wpakował dwie kulki przed restauracją jego syna.

We are the people that can find
Whatever you may need


To miasto jest jak pełen neonów magazyn wszelkiego gówna. Nienawidzę go i kocham zarazem. Kurewsko wielkie i zajebiście zgniłe jabłko. Lekarstwo, które zabija powoli.
Cizia, trawa i zabawa. To chyba moja dewiza. Dewiza Normana. Wystarczy znać odpowiednich ludzi i może być tutaj całkiem fajnie. Oczywiście dopiero po robocie. Rozwożenie pizzy zabija szybciej niż seria z automatu.

If you got the money honey
We got your disease


Świetnie to ująłeś Axel bracie.

***


Jimmy Banks okazał się zwykłym, szarym urzędasem zmęczonym swoją robotą. I jak każdy pieprzony urzędas nie dał napiwku, tylko wyliczył drobnymi, co do ostatniego centa. Zasraniec. Smacznego gnoju. Mam nadzieję, że sos czosnkowy Normana przypadnie ci do gustu. W sumie i tak nieźle. Ćpuny stojące przed blokiem nie przyjebały się o drobne. Było ich tam czterech, a ja zostawiłem swojego „pieszczoszka” w aucie. Spieprzyłem sprawę. To mogło oznaczać miesiąc w szpitalu. Już raz tam byłem jak skopało mnie kilku narkusów. Złamane żebra i wstrząs mózgu. Jakiś czas sikałem również na czerwono. Kumpel, niejaki Ted, załatwił mi po tym wypadku gruby kawał przewodu owiniętego w gumową izolację. Zapierdzielił to ustrojstwo z budowy i sam używał do obrony własnej. "Słuchaj Norman, to kurestwo jest lepsze od baseballa", powiedział kiedyś w barze. Na początku nie chciałem uwierzyć. "Lepsze od baseballa? Pieprzony kijaszek jest pięć razy większy!", myślałem sobie, ale kiedy przejechałem po łapach jednego gówniarza z gangu i połamałem mu palce, gdy chciał mnie złapać przez okno wozu, zmieniłem zdanie. Pan Pieszczoch zmieści się do tylnej kieszeni, a baseball nie. Z Panem Pieszczochem możesz łazić wszędzie i nikt nie sra na twój widok w gacie. A kij? Weź w łapę i przejdź się po chodniku. Gwarantuje, że wszyscy będą spieprzali, gdzie pieprz rośnie.

Wsiadłem do wozu. Zapaliłem fajkę i odpaliłem silnik. Jak na razie nieźle. Jeszcze pięć zamówień, ale teraz nie będzie tak kolorowo. Na rozkładzie mam portorykańców, a to wyjątkowo wredne skurwiele.

***


Well I'm so tired of cryin' but I'm out on the road again
I'm on the road again.
Well I'm so tired of cryin' but I'm out on the road again
I'm on the road again.


Ile razy jeszcze będę jechał tymi brudnymi ulicami, obserwując dziwki stojące na skrajach chodników? Ich młode twarze, pokryte warstwami tapety zlewają mi się przed oczami w jedną, zamazaną plamę. Jestem taki zmęczony.

And I'm going to leave the city, got to go away.
I'm going to leave the city, got to go away.
All this fussing and fighting, man I sure can't stay.


Muszę stąd wyjechać, bo zwariuję. Nic już nie pomaga, ani prochy, ani dziwki w motelowych pokojach. Codziennie za kółkiem, codziennie te zmęczone twarze i szare dni. Wszędzie ludzie. Wszędzie to tępe pieprzenie i zapach ich potu.

And my dear mother left me when I was quite young
when I was quite young.
And my dear mother left me when I was quite young
when I was quite young.
She said Lord have mercy on my wicked son.


Tak bardzo chciałbym założyć rodzinę. Znaleźć sobie miłą kobietę, taką, która zrozumiałaby jak bardzo jestem już tym wszystkim zmęczony. Taką, która przytuliłaby mnie po ciężkim dniu pracy i bez słowa obejrzała ze mną wiadomości. Taką, która nie byłaby jak moja matka i nie wyrzuciłaby mnie do sierocińca. Mam nadzieję, że smażysz się w piekle dziwko, bo ja poznałem je właśnie tam, gdzie stwierdziłaś, że będzie mi lepiej.

But I ain't going down that long and lonesome road
all by myself.
But I ain't going down that long and lonesome road
all by myself.
I can't carry you baby, gonna carry somebody


O tak. Wyjadę stąd. Już niedługo rzucę tę pracę i wyjadę. Tylko znajdę ciebie, moja słodka Julio. Zajadę pod jedną z tych syfiastych kamienic i porwę cię wprost ze schodów przeciwpożarowych. A potem będziemy się całować wśród śmietników i grasujących w nich szczurów. Nie zaśpiewam serenady, tylko wsadzę w samochód i spierdolimy razem wprost ku zachodzącemu słońcu, jak Lucky Luke. Będzie to koniec pewnego rozdziału w naszym życiu. Póki co jednak, jestem taki zmęczony. Taki zmęczony…


***


Wiecie jak czuje się białas w dzielnicy portorykańców? Jak gówno nasrane w windzie. Wie, że nie powinno go tutaj być, ale nic nie może na to poradzić. Gówno nie ma nóg, więc nie pójdzie sobie na spacer, a białas ma robotę, z której płaci podatki. Choć obie sytuacje, jego i gówna, są zgoła odmienne to efekt pozostaje identyczny. Obydwaj tkwią w miejscu, choć tak naprawdę woleliby być zupełnie gdzie indziej. To głębokie przemyślenie napadło mnie zaraz po tym jak wszedłem do tej podłej czynszowej kamienicy. Wszędzie śmierdziało moczem, a pod nogami walały mi się puszki po piwie i zużyte prezerwatywy. Przede mną, oparty o poręcz schodów przysypiał pijaczek i ominąłem go szerokim łukiem stawiając stopy na pierwszych kilku stopniach schodów. Po wybrakowanej numeracji widniejącej na starych, odrapanych drzwiach wydedukowałem, że muszę się dostać na trzecie piętro. Pieszczoch tym razem spoczywał bezpiecznie w tylniej kieszeni jeansów, mimo to jednak moje ręce zaczęły się cholernie pocić. Kiedyś od takiego jednego chico dostałem nożem w nogę, bo nie spodobało mu się, że „U Sala” pojebali składniki. Mam tam w sumie całkiem fajną bliznę, ale kilka centymetrów w lewo i mógłbym sobie oprawić kutasa w ramkę i powiesić nad kominkiem. Pieprzone portorykańce. Kto ich tutaj wpuścił? Wyjebać wszystkich do Meksyku, czy skąd tam się wzięli! Płacę podatki, a jakieś kurestwo będące tutaj na czarno ma większe prawa. Tnie mnie nożem, a policja rozkłada ręce w geście bezradności. Oto sprawiedliwość! Amerykański sen! Pierdolę, chce się obudzić.

Kutas próbował mi zatrzasnąć drzwi przed nosem, zanim zapłacił za pizze. Zły pomysł. Wyjebałem je z buta (te kurewskie zasuwki z Grand Malla można sobie wsadzić w dupę) i zabrałem, co mi się prawnie należało. Oczywiście musiałem chłopakowi wytłumaczyć pieszczochem pewne priorytety, w sumie powinien się cieszyć, że połamałem mu tylko prawą rękę. No i ta jego tępa portorykańska dziwka. Rzuciła się na mnie z pazurami. Błąd. Poważny błąd. Żadna dziwka nie rzuca się z pazurami na Normana! Przyłożyłem jej pięścią w brzuch. Zrobiła zabawne „poh”, wypuściła powietrze i wytrzeszczyła gały. Wyglądało to tak komicznie, że zrezygnowałem z przyładowania jej pieszczochem, a zamiast tego wyjebałem ze starej, dobrej barbarki. Nakryła się kopytami, a ja pozbierałem resztę drobnych i wyszedłem życząc smacznego. Mam nadzieję, że zjedzą. W sierocińcu nauczyłem się, że nie można marnować jedzenia.

Drugi portorykaniec okazał się całkiem przyjemnym facetem. Chwilę pogadaliśmy o koszykówce i jeszcze sypnął mi dwa dolce napiwku. To rozumiem. Aż się czuje, że ktoś docenia twoją robotę. Jak widać zdarzają się jeszcze w tym kraju porządni cudzoziemcy.

***


I wonder, just how sympatic you'll be?
You've come to take me under,
And I forgot all about me.


A gdy już odnajdę moja słodka Julio mam nadzieję, że zrozumiesz mnie bez słów. Pojedziemy do Meksyku i weźmiemy ślub w jakimś małym kościółku pośrodku niczego. Miesiąc miodowy spędzimy wygrzewając się w słońcu i popijając sobie Tequile. I będziemy się kochać. Tak mocno jak nigdy dotąd.

Fucking up my whole life,
So I'm on my way,
I leave today,
If I get away,
It'll be okay.
It'll be okay.


Ta praca mnie zabija. Rozpieprza mi całe życie na kawałki. Czasami przypalam się papierosem żeby przekonać się czy jeszcze coś czuję. Bywają dni, że jestem pusty. Siedzę i nie myślę o niczym, tylko ugniatam to pieprzone ciasto ubabrany po łokcie w mące. Albo siedzę za kółkiem i oglądam nocną panoramę swojego miasta. Wtedy dopiero chce mi się płakać. Kiedy byłem młodszy było tutaj tak przyjemnie. Zielone parki, wesołe miasteczka, wata cukrowa i lody na każdym rogu. A teraz? Ćpuny, kurwy i dilerzy. Wszystko się spierdoliło. Coś poszło źle. Gdzie podział się mój cały świat?

I'm looking out a window,
Into a world that's taking you from me.
And I'm feeling so disgusted,
How pathetic can I possibly be ?


Ten świat. Ta brudna rzeczywistość, pełna przemocy. To ona oddziela mnie od ciebie Julio. Jesteś dla mnie ideałem. Ideałem, którego jeszcze nie spotkałem, ale co wieczór łudzę się iż kiedyś to nastąpi. Jesteś jak kwiat, które wyrośnie pośród betonowej dżungli. Póki co jednak, jestem już zbyt zmęczony żeby o tym myśleć.

So I'm on my way,
I leave today,
If I get away,
It'll be okay.
It'll be okay.


A później już tylko cisza wylewająca się z głośników i bolące od niej uszy…

***


Ostatnie mieszkanie było najgorsze. Drzwi otworzyła mi mała, smutna dziewczynka i powiedziała, że mama poszła spać. W rękach ściskała kilka drobnych i patrzyła się na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczętami, a jedno z nich niknęło w fioletowej opuchliźnie. Gdzieś tam w środku zaczęło mnie zatykać. Spytała się, czy te kilka dolarów wystarczy, bo jest bardzo głodna, a mama nie zostawiła jej więcej. Cholera, było tego może trzy z centami. Pogłaskałem ja po głowie i powiedziałem, że dzisiaj mamy promocję. Poprosiłem żeby chwilkę poczekała i zbiegłem po schodach do samochodu. Zawszę wożę ze sobą jedną pizze bez mojego specjalnego sosu. Tak na wypadek gdybym zgłodniał.

Dziewczynka wpuściła mnie do domu. Nazywała się Julia. Jej matka leżała pijana na tapczanie i wyglądała okropnie. Zniszczona życiem alkoholiczka i narkomanka. Przypomniał mi się tekst z jakiegoś filmu "Matka jest imieniem Boga w sercu i na ustach każdego dziecka". Znowu ściskało mnie w gardle, a łzy napłynęły mi do oczu. Chciało mi się płakać. Nad sobą. Nad Julią. Nad jej matką. Nad światem… Zapytałem się dziewczynki czy już oglądała dobranockę. Odpowiedziała, że nie, więc siedliśmy przed telewizorem i jedząc pizzę przenieśliśmy się na chwilę do lepszego świata. Do świata, w którym jej matka nie piła i nie brała, a na ulicach codziennie nie dochodziło do morderstw. Świata, w którym powinniśmy żyć wszyscy. Świata, który dał nam Bóg, a my oddaliśmy go Szatanowi za darmo. I gdy Kaczor Donald wygłupiał się na ekranie ja wciąż myślałem, cóż takiego, my dorośli, uczyniliśmy?

Po dobranocce poczytałem Julii nim usnęła i wyszedłem na chłodny, październikowy wieczór. Chwilę stałem, obserwując parę wydobywającą się z moich ust, później zaś siadłem na krawężniku i zapłakałem. I łkając tak jak smarkacz pytałem sam siebie raz po raz, czy nie ma już nadziei dla ludzkości. Jak nisko możemy się jeszcze stoczyć?

***


Someone take these dreams away
that point me to another day
A duel of personalities
That stretch all true reality


Wróciłem do pizzerii po kolejną porcję gówna. Kolejne pięć pudełek wlepiało we mnie wzrok gdy w świetle mętnej żarówki wchodziłem na stołek żeby dołożyć do nich trochę sosu, specjalności Normana. W myślach zaś miałem tych wszystkich dobrych ludzi zajadających się nim każdego wieczoru.

They keep calling me
Keep on calling me
They keep calling me
Keep on calling me


Rozpiąłem rozporek i zacząłem ruszać ręką, aż pierwsze krople ambrozji zaczęły skapywać na smaczniutkie pizze Sala. Przed oczami zaś miałem te wszystkie rozanielony gęby wcinające ich ulubiony junk food. Orgazm, który ogarniał mnie w takiej chwili nie mógł równać się z niczym innym. Żaden seks nie był tak dobry jak świadomość, że co wieczór dymam nowojorczyków. Z uśmiechem na ustach skończyłem swoją robotę i zapiąłem rozporek. Teraz mogłem rozwozić dalej.

Calling me, calling me

I jak zawsze gdy się z nimi żegnałem, życzyć smacznego.




W opowiadaniu zostały wykorzystane fragmenty następujących utworów:
Guns’n’roses “Welcome to the jungle”
Katie Melua “On the Road again”
Limp Bizkit “It’ll be ok”
Nine Inch Nails “Dead souls”
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Iman
    brr
Ocena:
0
Sorry, Sting, ale to chyba jedno z najobrzydliwszych opowiadań jakie w życiu czytałam. Nie wiem czy jeszcze kiedyś zjem pizzę, bo na samą myśl robi mi się niedobrze.
I chyba po raz pierwszy w Twoim opowiadaniu zirytowały mnie przekleństwa. Pomimo całej stylizacji na niezbyt miły język, jakoś było ich za dużo. Wyszło chyba aż nader prymitywnie.
Natomiast co do fabuły hmmm... Człowiek zgnębiony życiem (wręcz zgnojony), sam nie będący ideałem, a jednak oczekujący od świata czegoś więcej. Ciekawa wizja. Zwłaszcza jego chęć ucieczki do Julii. I wzruszenie nad małą dziewczynką. Że w takim prostaku potrafi być aż tyle tkliwości i czułości...
Cóż, z komentarza chyba widać, że mam jakieś mieszane odczucia, bo straszny chaos mi wyszedł. Ale to taka trochę mapa mysli, pierwsze skojarzenia po przeczytaniu.
16-12-2006 23:06
Sting
    Pizza...
Ocena:
0
...sam nie wiem czy jeszcze kiedyś zjem :P

Stylizacja, jak stylizacja - ma być prymitywnie, bo opowiada o swoim życiu prymityw.

Pisząc to opowiadanie sam miałem mieszane odczucia, więc jest to raczej normalna reakcja. :)
16-12-2006 23:28
~karp

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Jak dla mnie postać odzwierciedla nie tyle prostaka, czy prymitywa, co sfrustrowanego, wulgarnego inteligenta. Jakoś za dużo mięcha jak dla mnie.
Zakończenie mocno mnie rozczarowało, bo raz że niesmaczne, a dwa, ze mało oryginalne ("Poranek kojota", albo inne "Chłopaki nie płaczą" siękłaniaja...)
17-12-2006 09:32
Swarog
    E tam! Shake w McDonaldsie...
Ocena:
0
... czy pizza u Salaz sosem Normana- co za roznica?

Fajne opowiadanie, wielka strata, ze nie trafilo na WoD!
17-12-2006 11:57
Vukodlak
    Swarog...
Ocena:
0
... niestety masz rację z tym WoDem.
A opowiadanie bardzo fajne.
17-12-2006 12:22
Jeremiah Covenant
    Tekst rzeczywiście dobry,
Ocena:
0
lecz zakończenie rozczarowuje. Nie wiem - jest chyba za bardzo tkliwe w stosunku do tego, co piszesz wcześniej? Z jednej strony, widać, że bohater zna życie, wie o co chodzi, a z drugiej pierwsza lepsza dziewczynka doprowadza go do płaczu. Ogląda z nią bajkę? Częstuje pizzą?

Jak dla mnie, trochę to naciągane.

Wydaje mi się, że lepszym pomysłem byłoby, gdyby rzeczywiście ją ze sobą wziął i spieprzyli z tego miasta. Dość romantyczne, ale chyba lepiej by brzmiało.

Tyle w tym temacie

PZDR647
17-12-2006 13:58
Sting
    Jeremiah...
Ocena:
0
...masz podobne odczucia jak Malta (co do zakończenia). :)
17-12-2006 14:41
Gruszczy
   
Ocena:
0
Kufa, a mialem se dzis zamowic pizze!

Opowiadanie wysmienite.
17-12-2006 15:15
Wizzzard
   
Ocena:
0
Świetne opowiadane. Może faktycznie trochę za dużo mięcha, ale "Dzień Świra" też miał tego dużo, a opowiadanko od razu mi się z filmem skojażyło.
Zakończenie - chyba jednak lepiej, że z nią nie ucziekł. Byłoby to takie tandetne trochę.
A teraz najważniejsze - nie wiem na ile był to zabieg zamierzony, ale nastrój tekstu idealnie współgra z muzyką (nie tylko z lirykami, ale z atmosferą poszczególnych utworów. Czytając wręcz słyszałem Axla, czy Katie) . IMO jest to najlepszy element tekstu.

PS: A pizza jest dobra;)
17-12-2006 21:06
Sting
    Wizzard...
Ocena:
0
...efekt jak najbardziej zamierzony. Te fragmenty pisałem niejako pod muzykę. Słuchałem kawałka i pisałem pod jego inspiracją. :)
17-12-2006 21:49
Szczur
    Doskonałe opowiadanie
Ocena:
0
Kult jak widać wyłapuje podle najlepsze kawałki ;)

Stylizacja bluzgami w pewnym momencie trochę przesadzona, jakby było o parę mniej to wydaje mi się, że mimo wszystko fakt, że pisze prymityw byłby równie widoczny.

Zakończenie przewidywalne od początku, kwestia z dziewczynką trochę za naiwna - jakoś do mnie również bardziej przemawiała wizja Normana zabierającego ją i wyjeżdzającego z miasta.
Cała reszta bardzo fajna, przyjemnie się czytało :)
17-12-2006 21:53
Gerard Heime
   
Ocena:
0
Bluzgów mogłobyć mniej... ale z drugiej strony, święty nie jestem i gdy jestem sfrustrowany zdaza mi się w podobny sposób zelżyć świat pixel po pixelu (;)), więc stylizacja może być.

Co do samej historii - naprawdę bardzo dobra. Motyw z dziewczynką naiwny? Nie, skąd. Naiwne, to było połamanie tego portorykańca :)
Moim zdaniem to zakończenie idealnie pasuje do całości - to człowiek który CHCIAŁBY uciec, ale tego nie zrobi. Zapłacze nad dziewczynką, utuli ją do snu, ale potem wyruszy z powrotem w trasę, będzie rozwoził pizzę z "sosem" i w gruncie rzeczy nie będzie wiele lepszy, od tego syfu, który go otacza.
Zbyt często czuję się takim Normanem, żeby myśleć inaczej :)
A samo to imię (nazwisko?) z czymś stanowczo mi sie kojarzy. Tylko jeszcze nie wiem z czym.

I cholera zgłodniałem prze Ciebie, Sting! Pepperoni na cienkim mi przed oczyma stoi... Sos? Nie znoszę czosnkowego do pizzy :P

Aha, w pełni zgadzam sie ze Szczurem, że Kult dostaje najlepsze teksty. Kanibalizm był świetny, teraz to... ech, aż zazdrość bieże... Na szczęście teksty do Kultu można czytać nie znając systemu :)
18-12-2006 01:46
Sting
    Gerard...
Ocena:
0
...odczytałeś historię dokładnie tak, jak sam ją widzę. Motyw z dziewczynką ma właśnie podkreślić, że niektórych marzeń nie da się zrealizować.

A co do imienia Norman. Jest taki jeden sławny Norman w literaturze i kinematografii. Zwie się Norman Bates. Może to właśnie z nim Ci się kojarzy? :)
18-12-2006 07:59
Ollofeli
    ocena +
Ocena:
0
literacka płycizna (nicość), brak tu (moim skromnym zdaniem) tak wielu rzeczy, że nie wiadomo co najpierw skrytykować...

ale wydaje mi się, że fajny z Ciebie typek
Panie Sting!

świat czasem wkurwia, ale też jest w nim wzniosłość...
19-12-2006 01:20
Sting
    Ollofeli...
Ocena:
0
...dziękuje, że poświęciłeś swój czas na przeczytanie tego tekstu. :)
19-12-2006 10:10
Ollofeli
    a nie mówiłem...
Ocena:
0
Panie Sting, żeś porządny człowiek.
19-12-2006 10:56
teaver
    dobre. :)
Ocena:
0
Zdolny jesteś, chłopcze. Będą jeszcze z ciebie ludzie. :)

A co do motywów Normana- świetnie go rozumiem, bo sama też chciałabym uciec z Wawki, ale nie mogę. Za dużo mnie tu trzyma a gdyby nawet- znalazłoby się kilka innych powodów.

Jak dla mnie język ok, tylko opis matki jakoś mało obrazowy i w sumie to nie wiadomo też jak wygląda nasz Norman, ale to mi już nie przeszkadza.

Uważam, ze mogło być o wiele bardziej obrzydliwie w tym NY a jest całkiem znośnie. Oby tak dalej! ;)
20-12-2006 21:31
~Koti

Użytkownik niezarejestrowany
    !
Ocena:
0
Ja pierwszy raz udzielę się na tej stronie, proszę mnie więc nie bić ani nie chłostać pieszczoszkiem :) Bardzo "amerykańskie" opowiadanko. Bardzo dobre zresztą. Jako niedoszły językoznawca doceniam tutaj stylizację, która moim zdaniem nie jest oparta na samych wulgaryzmach, tylko właśnie na agresywnym ciągu skojarzeń bohatera. Bardzo często miewam podobny nastrój i moje myśli biegną podobnym torem.

Tekst klimatyczny, gdzieniegdzie drobne - bardzo drobne - potknięcia. Wprawne gięcie pióra. Życzę dalszej weny i pozdrawiam :)
03-01-2007 20:00
~kazpex

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Fajne opowiadanie, styl wulgarny jak zycie a zarazem z elementem nadziei na lepsze jutro...czekam na kolejne dziela.
05-01-2007 23:18
Joseppe
    Fajne
Ocena:
0
Trochę za dużo przekleństw, ale poza tym Ok.

Fight Club się kłania.
06-01-2007 17:15

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.