Transistor

Cybernetyczna perfekcja

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Transistor
Ostatnimi czasy rzadko spotyka się grę, która zachwyca pod każdym względem, wygląda i brzmi doskonale, a przy tym pozwala graczom na niemal dowolne dostosowanie jej do swoich upodobań. Właśnie taki jest Transistor – jedna z najlepszych gier ostatnich lat; nie tylko indie, ale w ogóle.

Studio Supergiant Games wywarło świetne pierwsze wrażenie – ciężko jest znaleźć kogoś, komu nie przypadł do gustu Bastion, zręcznościówka z elementami erpega, okraszona bardzo charakterystyczna grafiką, świetną ścieżką dźwiękową, a przede wszystkim obecnością narratora komentującego na bieżąco twoje poczynania. Choć mieliśmy do czynienia z tytułem indie, zdobył on wierne grono fanów, co zagwarantowało powstanie kolejnych gier. I tak oto trzy lata później otrzymujemy Transistor, tytuł zarówno podobny, jak i zupełnie odmienny od poprzednika.

W mieście Cloudbank każdy obywatel ma głos – wszelkie decyzje dotyczące jego funkcjonowania są podejmowane przez głosowania przeprowadzane przez mieszkańców stanowiących kulturalną i intelektualną elitę. Nie wszyscy są jednak zadowoleni z takiego stanu rzeczy i po pewnym czasie powstaje działająca w ukryciu opozycja stawiająca sobie za cel ukształtowanie miasta wedle własnego zamysłu. Camerata, bo tak nazywa się ta organizacjia, z niewiadomych powodów atakuje Red – najpopularniejszą piosenkarkę Cloudbanku, która cudem uchodzi z zamachu z życiem, jednak nie bez szwanku. Kobieta traci głos, a jej przyjaciel zostaje uwięziony w tytułowym Transistorze – mieczu potrafiącym wchłaniać esencję danej osoby i wykorzystywać ją do przetwarzania świata wokół. Red rusza w pogoń za członkami Cameraty, musząc jednocześnie odpierać ataki ze strony Procesu – armii robotów, które wymknęły się spod kontroli.

Transistor to, podobnie jak Bastion, połączenie erpega z grą zręcznościową, jednak w najnowszym dziele Supergiant Games mieszanka ta wypada znacznie naturalniej i jest mocniej zaakcentowana. Co ciekawe, tym razem zamiast czystego Action RPG otrzymaliśmy elementy... strategii turowej. Da się przejść całą grę w czasie rzeczywistym, jednak byłoby to marnotrawstwem środków, jakie oddano do dyspozycji gracza. Przede wszystkim Turn() – możliwość zapauzowania rozgrywki w dowolnym momencie, ustawienia kolejki ruchów, po czym obserwowania, jak nasz plan zostaje wcielany w życie przez Red. Oczywiście coś za coś: po użyciu Turn() przez następnych kilka sekund nie można atakować, przez co granie w ten sposób zmusza do większego zwracania uwagi na otoczenie, szukania kryjówek, i czekania na okazję do kolejnego miażdżącego kontrataku. Ten sposób walki jest znacznie prostszy i bardziej elegancki, ale nikt nie zmusza do korzystania z niego, bowiem przez niemal całą grę gracz ma prawo do modyfikowania sposobu rozgrywki.

To zasługa prawdopodobnie najlepszego systemu walki, jaki kiedykolwiek spotkałem w grze tego typu. Na odblokowanie czeka szesnaście różniących się od siebie Funkcji, z których jednocześnie można wykorzystywać maksymalnie cztery, ale to zaledwie wierzchołek góry lodowej możliwości: każdą z tych umiejętności można wykorzystać do zaatakowania wrogów, zmodyfikowania sposobu działania innych mocy albo wreszcie uzyskania pasywnych bonusów. Co najistotniejsze, Funkcje można mieszać ze sobą, co łącznie daje cztery gniazda na moce podstawowe, z których każdą można ulepszyć dwoma Funkcjami Ulepszającymi, i cztery gniazda na Funkcje Pasywne – jak zatem widać, możliwości są niemal nieograniczone i każda bitwa stanowi nie tylko wyzwanie dla umiejętności gracza, ale również okazję do wypróbowania nowych zabawek w praktyce.

Chcesz atakować nudnym, ale użytecznym atakiem w zwarciu? Możesz. Chcesz stosować rzadkie, ale potężne ataki dystansowe? Możesz. Chcesz używać ataku słabego, ale za to wyprowadzanego z prędkością karabinu maszynowego? Nikt ci nie broni. Chcesz przywołać do pomocy Przyjaciółkę, która samodzielnie rozprawi się z częścią wrogów? Proszę bardzo. Wolisz przyciągnąć do siebie kilku wrogów naraz, po czym zostawić ich tuż obok wielkiej bomby, podczas gdy ty już od dawna jesteś daleko? Możesz. Chcesz teleportować się między przeciwnikami, wywołując jednocześnie eksplozje gdziekolwiek się nie pojawisz? Tak, tak, po trzykroć tak. A przecież to zaledwie ułamek możliwości, jakie oferuje graczom Transistor! Można zapomnieć o nudnym ciułaniu punktów doświadczenia – w tej grze pokonywanie kolejnych wrogów sprawia autentyczną satysfakcję, gdyż każdy zabity przeciwnik przybliża cię do odblokowania nowej Funkcji, a tym samym nowej, całkowicie odmiennej broni do wykorzystania. Oczywiście, pewne kombinacje okazują się być potężniejsze od pozostałych, ale jak już wspomniałem, do dyspozycji gracza oddano wiele narzędzi – nie tylko Funkcje, ale też Limitery, z których każdy czyni grę trudniejszą na różne sposoby, ale i zwiększa uzyskiwane nagrody. Za każdym razem, gdy wydaje ci się, że gra staje się zbyt prosta, wystarczy uruchomić nowy ogranicznik, co pozwala na dostosowanie Transistora idealnie do swoich potrzeb.

Co więcej, gra sama w sobie motywuje do wypróbowywania coraz to nowszych kombinacji Funkcji, jako że po utracie życia podczas walki, zamiast zaczynać od ostatniego punktu zapisu, tracimy najpotężniejszą z używanych mocy, a dostęp do niej zostaje przywrócony dopiero po dwóch kolejnych potyczkach. Niektórych może to irytować, ale dla mnie ten zabieg doskonale pasuje do stylu gry, nagradzającego eksperymentowanie i różnorodność w przeciwieństwie do ciągłego korzystania z wypróbowanych kombinacji.

Można by pomyśleć, że skoro mamy do czynienia ze zręcznościówką, to scenariusz będzie całkowicie pretekstowy – byłby to wielki błąd, jako że fabuła jest integralną częścią Transistora i wokół niej oparto całą stylistykę gry. Zarówno forma świata przedstawionego, jak i motywacje głównych bohaterów wynikają bezpośrednio z głównego motywu gry, jakim jest konflikt między wolą większości a wolą jednostek – wszystko ponadto byłoby już spoilerem. Główny wątek jest teoretycznie nieskomplikowany, a mimo to dyskusje o nim, o postaciach oraz zakończeniu mogą ciągnąć się przez kilkadziesiąt stron, co udowadnia rzut oka na fora internetowe. Kontrowersje może budzić fakt, iż fabułę poznajemy nie tyle podczas naturalnego przechodzenia gry, co szperania po różnych zakamarkach, czytania dokumentów i słuchania komentarzy Transistora. Teoretycznie możliwe jest ukończenie gry, bez zgłębiania wiedzy o tym, o czym w istocie opowiada – jeśli chcesz poznać wszystkie sekrety, musisz sam się za nimi rozglądać. Jednokrotne przejście zajmuje około 8–9 godzin – nie na tyle krótko, by rozczarować, nie na tyle długo, by zacząć nużyć powtarzalnością. Odblokowany zostaje tryb New Game +, dodający trudniejszych przeciwników i jeszcze więcej Funkcji do wykorzystania.

Już Bastion wyglądał ładnie i nietypowo, przyciągając uwagę żywymi, pastelowymi kolorami, oraz ścieżkami, który tworzyły się na twoich oczach. Transistor wygląda olśniewająco, udowadniając, że nie umarła jeszcze sztuka tworzenia gier pięknych, a przy tym znacząco odmiennych od dominujących dzisiejszy rynek produkcji trójwymiarowych. Wystarczy spojrzeć na screenshoty, a przecież gra w akcji wygląda jeszcze lepiej! Lokacje zachwycają ilością szczegółów, animacja jest płynna i przyjemna dla oka, a całość wywiera po prostu oszałamiające wrażenia i stanowi ucztę dla zmysłów...

… a ścieżka dźwiękowa jest jeszcze lepsza! Bastion był powszechnie chwalony za oryginalny soundtrack, z którego każdy kawałek cechował się swoim własnym stylem, a towarzysząca napisom końcowym piosenka zachwyciła chyba każdego. Transistor jakimś cudem osiąga jeszcze wyższy poziom, zachowując przy tym różnorodność brzmień: znane ze zwiastuna We all become, ballada The Spine, relaksujące Coasting, tajemnicze Vanishing Point, czy też niepokojące _n C_rcl_s – dosłownie każda występująca w grze melodia natychmiast wpada w ucho, i pozostaje w nim na długo po zakończeniu rozgrywki. Pomijając system bitewny, muzyka to zdecydowanie najjaśniejszy punkt Transistora i choćby tylko dla niej warto zapoznać się z tym tytułem. Na koniec ciekawostka – w grze jest osobny przycisk odpowiedzialny za... nucenie, które wykonuje pozbawiona głosu główna bohaterka do rytmu przygrywających w tle piosenek – i niemal każda z nich ma osobną wersję! Jeśli to nie ukazuje, jak wiele duszy posiada dzieło Supergiant Games, to nic tego nie dokona.

Werdykt jest całkowicie jasny: Transistor to gra niemal pozbawiona wad, jeden z najlepszych tytułów ostatnich lat, i dowód na to, że wysoki budżet nie jest do niczego potrzebny, wystarczy pasja tworzenia oraz miłość do medium. Jedynym mankamentem, jaki przychodzi mi do głowy jest nienachalny sposób opowiadania historii prezentowany przez grę. Aczkolwiek jest to kwestia na tyle subiektywna, że nie ma aż tak wielkiego znaczenia w porównaniu do mistrzowsko zaprojektowanych Funkcji, ogromu kombinacji do wykorzystania, pięknej grafiki oraz poruszającej ścieżki dźwiękowej. Jeśli chcesz zagrać w tytuł będący owocem miłości twórców do tworzonego dzieła, to nie masz innej opcji jak tylko kupić Transistora. Jeśli nie, to nie dziw się potem, że rynek jest dominowany przez kolejne klony Call of Duty, a oryginalność umiera...

Plusy:

Minusy: