Total War: Rome II

Rzym prawie totalny

Autor: Camillo

Total War: Rome II
Po dziewięciu latach przerwy seria Total War powróciła do czasów starożytnych. Powrót jest tyleż tryumfalny, co gorzki: Total War: Rome II to strategia z wielkim rozmachem i potencjałem, ale także ze sporą liczbą błędów, powoli zmniejszaną przez kolejne poprawki.

Nie od razu imperium zbudowano. W V wieku p.n.e. Rzym był tylko jednym z niewiele znaczących italskich państewek. Później rozpoczął podboje i w ciągu kilkuset lat objął władzę niemal nad całym znanym światem, by potem powoli ją tracić i – niczym kolos na glinianych nogach  – paść łupem barbarzyńców. Jeśli komuś nie imponuje to osiągnięcie, w Total War: Rome II może samemu spróbować lepiej pokierować losami imperium, a nawet zdecydować się pozostać przy republice. Może także objąć władzę nad jednym z pozostałych starożytnych graczy, jak Kartagina czy Egipt, i nieco zmodyfikować bieg dziejów. Potrzebne będą: odrobina taktycznego talentu, mocny sprzęt oraz cierpliwość do ściągających się ze Steama patchy.

Dziel i rządź

Jak zawsze w serii Total War gra podzielona jest na dwie fazy: rozgrywaną w trybie turowym mapę strategiczną, gdzie zarządzamy bieżącymi sprawami państwa, oraz bitwy toczone w czasie rzeczywistym, w trakcie których próbujemy wyrżnąć wrogą armię, ewentualnie zdobyć lub obronić jakieś miasto.

Podczas pierwszej części rozbudowujemy nasze władztwo, dbamy o rozwój poszczególnych obszarów, regulujemy handel, rekrutujemy wojsko i kierujemy jego ruchami, nawiązujemy stosunki dyplomatyczne z innymi krajami i wypowiadamy im wojny, a także kontrolujemy politykę wewnętrzną – tym razem nasze państwo jest podzielone na rody lub frakcje o rzadko zbieżnych interesach. Musimy również reagować na pojawiające się niemal co turę zdarzenia losowe i historyczne, czasem korzystne (nowe możliwości technologiczne, propozycje małżeństw i sojuszy), czasem nie bardzo (bunty, zarazy, katastrofy naturalne).


Istotną zmianą w porównaniu do wcześniejszych gier z serii jest łączenie będących w naszym posiadaniu osad i miast w większe jednostki terytorialne. Administracją zarządzamy teraz również na poziomie dużych prowincji, bo poszczególne budynki zmieniają parametry nie tylko na skrawku ziemi, na którym zostały wzniesione, lecz w całej prowincji. Daje to większe możliwości rozwoju, ale wymaga też staranniejszego planowania.  Na szczęście przy podejmowaniu decyzji pomagają przejrzyste drzewka technologiczne. Druga z wartych odnotowania zmian dotyczy organizacji i ruchów armii – oddziały nie mogą się już poruszać samodzielnie, jeśli nie posiadają w swoich szeregach generała, ale z drugiej strony generał nie musi już osobiście zawijać do miasta, żeby uzupełnić stan wojska, a może to robić w dowolnym miejscu prowincji.

Klucz do sukcesu tkwi w dbaniu o wszystkie elementy zarządzania państwem. Zlekceważenie któregokolwiek, nawet z pozoru błahego, kończy się zazwyczaj problemami, a w konsekwencji nawet upadkiem. Mimo kilku zmian gracze choćby średnio obeznani z serią powinni błyskawicznie odnaleźć się w meandrach rozgrywki, natomiast nowicjusze mogą potrzebować czasu – opcji na mapie jest dużo, a samouczek wszystkiego nie tłumaczy.

Bitewny pył

Ekonomia ekonomią, dyplomacja dyplomacją, ale esencja gry tkwi w walkach zbrojnych. Czekają na nas setki jednostek, różniących się wyglądem i możliwościami, a wśród nich znajdziemy nawet tak egzotyczne oddziały jak jeźdźcy na wielbłądach czy słonie bojowe, jeśli tylko zapuścimy się w odpowiednio odległe rejony świata. Nawet u samych Rzymian mamy wystarczająco wielki wybór, by dać upust pragnieniom taktycznym i skonstruować armię według własnego pomysłu.

Rozmach starć pozwala poczuć już bitwa o Kapuę z prologu, a to dopiero zalążek późniejszych atrakcji. Prawdziwą siłę Rome II poznajemy wtedy, gdy przychodzi nam pokierować wielkimi starciami, w których podczas bitewnego zgiełku próbujemy zapanować nad walczącymi w kilku miejscach oddziałami, a komputer zaczyna charczeć z wysiłku. To naprawdę udało się ekipie Creative Assembly – bitwy wyzwalają emocje.

Nowością jest możliwość łączenia starć lądowych z morskimi. Tutaj właściwe zsynchronizowanie poczynań jest już, przynajmniej na wysokich poziomach trudności i z początku, sporym wyzwaniem dla podzielności uwagi i zdolności taktycznych. Nie mówiąc już o tym, że nagłe przybycie posiłków drogą morska może znacząco skomplikować dotychczasowy przebieg bitwy. Do dantejskich scen dochodzi także podczas oblegania miast. Obecnie klucz do zwycięstwa tkwi w odpowiednio długim utrzymaniu pod własną komendą kluczowych lokacji w metropolii, więc na ulicach ścielą się trupy walczących o dotarcie na miejsce i nieszczęśników próbujących zablokować drogę.

Kilka łyżek dziegciu

Powiedzmy sobie szczerze – czymkolwiek było to, co ukazało się w dniu premiery, na pewno nie było finalną wersję grą. Problemy z płynnością nawet na mocnym sprzęcie, upośledzona sztuczna inteligencja (nieradząca sobie z rozbudową własnych prowincji i posyłająca przeciwko nam pojedyncze oddziały, podczas gdy główna armia spokojnie stoi na uboczu), niedopracowana mechanika, niewłaściwie działające umiejętności i setki niedoróbek technicznych. Niby dało się grać z jako taką przyjemnością, ale im głębiej wchodziliśmy w świat gry, tym więcej pojawiało się przeszkód i nonsensów.

Obecnie, po siedmiu dużych patchach, jest już znacznie lepiej – zwłaszcza w kwestii płynności. Udało się też wyeliminować ogrom błędów, choć niektórzy narzekają, że przy okazji pojawiło się kilka nowych. Doprowadzenie gry do idealnego stanu może jeszcze potrwać, ale obecna wersja może już śmiało kandydować do miana najlepszej strategii roku. Szkoda tylko, że z początku wydawca chciał je otrzymać na kredyt.


 

Plusy:

 

Minusy:

Zrzuty ekranu pochodzą z oficjalnych materiałów producenta.