Szepty w mroku: Statek widmo

Widmo dawnych lat

Autor: Łukasz 'Qrchac' Kowalski

Szepty w mroku: Statek widmo
Od dawna cenię przygodówki, szczególnie typu point&click. Są doskonałą odskocznią od gier, z którymi najczęściej mam do czynienia. Czy nie ma czegoś ekscytującego w odkrywaniu mrocznych tajemnic poprzez rozwiązywanie zagadek logicznych? Były to też jedne  z pierwszych tytułów w jakie zacząłem grać, a ich magia do tej pory mnie nie opuściła. Z kolejnymi latami coraz trudniej przychodzi jednak znalezienie czegoś, co będzie stanowić wyzwanie. Czy Szepty w mroku są taką produkcją?
 

Rozpoczynając rozgrywkę, wcielamy się w panią detektyw, która otrzymuje błagalny list z prośbą o pomoc w rozwiązania zagadki zaginionej załogi statku. Miasteczko zdaje się być przeklęte, gdyż raz na dziesięć lat jeden z wypływających zeń statków znika, żeby odnaleźć się kilka dni później bez śladu ładunku i załogi. Jest to ten rodzaj intrygi, którym nie pogardziłby Sherlock Holmes.

Fabuła, choć zdaje się być dość sztampowa, ma w sobie wiele tajemniczości i roztacza wokół prawdziwie mroczną aurę. Niestety po około pół godziny urok zaczął powoli pryskać, a historia przestała zaskakiwać i toczyła się według bardzo przewidywalnych schematów. Ani elementy nadnaturalne, ani tajemniczy prześladowca nie były wstanie ponownie wprowadzić mnie w początkowy nastrój. Historia z każdym krokiem stawała się kolejnym odgrzewanym kotletem, który w tej bądź innej formie każdy z nas już jadł. Twórcom raz czy dwa udało się też zaskoczyć w niezbyt pozytywny sposób, wymyślając, delikatnie mówiąc, niezbyt inteligentne zwroty akcji. A szkoda. Ten tytuł naprawdę miał potencjał.

 

Kilka zdań należy się oprawie wizualnej, która budzi dość mieszana uczucia. Z jednej strony mamy do dyspozycji kilkanaście ręcznie malowany lokacji, które naprawdę przyciągają uwagę i są klimatyczne. Z drugiej – wszelkie animacje, szczególnie mówiących postaci, pozostawiają wiele do życzenia i są wyciągnięte rodem z gier sprzed kilku, jeśli nie kilkunastu, lat. Do tego dwuwymiarowe tła i praktyczny brak interakcji nie działa na ich plus. Największym grzechem okazała się jednak optymalizacja grafiki do ekranów panoramicznych, a raczej jej brak. Aby zauważyć jakość ilustracji, musiałem wyłączyć dopasowanie obrazu do monitora i dopiero, kiedy ten przeszedł na format 4:3, mogłem docenić pracę grafików.

Trudno też znaleźć coś pozytywnego w udźwiękowieniu, które w najlepszym razie było poprawne. W tle słyszałem praktycznie ten sam zestaw dźwięków, różniący się głównie szumem fal na morzu i powarkiwaniem czegoś na lądzie (choć brzmiało identycznie, jak doberman uwiązany przy molo, w drugiej odwiedzonej lokacji).

Fabuła to jedno, grafika to drugie, nic jednak nie liczy się tak bardzo w grach przygodowych jak zagadki. Wszystko inne schodzi na dalszy plan. Tutaj twórcy ponownie spisali się tylko poprawnie, czasami dobrze. Przez większość czasu łamigłówki były na tyle złożone, aby zatrzymać mnie na chwilę, jednak nie zmuszały do wielkiego wysiłku. Jedyne momenty, gdzie rzeczywiście musiałem się skupiać, dotyczyły odnajdowania przedmiotów na planszy, które czasami były naprawdę dobrze zakamuflowane. Ale i tutaj zdarzyły się drobne potknięcia, gdy na przykład złoty lew, którego wypatrywałem, okazywał się gryfem. Na szczęście tego rodzaju wpadki były sporadyczne.

 

Jednak największym z grzechów, wręcz niewybaczalnym, okazał się czas rozgrywki. Przejście całej gry od początku do końca w trybie trudnym, bez używania podpowiedzi czy pomijania zagadek oraz pojawiających się od czasu do czasu filmików zajęło mi około dwóch godzin. Nawet jak na grę za tak niską cenę jest to czas na granicy przyzwoitości. Podejrzewam, że mało będzie graczy, którym przejście całości zajmie więcej niż trzy godziny. Czy inwestycja w Szepty w mroku to opłacalny zakup? Powiedzmy, że jest to dyskusyjne.

Statek widmo jest grą przeciętną, częściowo zmarnowanym potencjałem, który przy większym nakładzie pracy mógł nawiązać do takich klasyków jak Still Life. Niestety zabrakło tutaj kilku elementów – lepszego przemyślenia paru rozwiązań fabularnych, dołożenia kilku trudniejszych zagadek oraz większego przyłożenia się do poziomu animacji i złożoności lokacji. Do tego dochodzi jeszcze czas, jaki potrzebny jest na dotarcie do mety. Czy zatem żałuję tych dwóch godzin? Mimo wszystko nie. Bawiłem się całkiem niezgorzej, odkrywając tajemnice zaginionej załogi, a dwie godziny minęły mi bardzo szybko. Jeśli ktoś będzie miał właśnie tyle czasu, z którym nie wie co zrobić, to zapraszam na wycieczkę po opuszczonym statku.

Plusy:

Minusy:

Zrzuty ekranu pochodzą z oficjalnych materiałów wydawcy.