StarCraft II: Legacy of the Void

Hollywoodzki StarCraft

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka

StarCraft II: Legacy of the Void
Legacy of the Void jest zwieńczeniem trylogii StarCrafta II i finałem historii o powrocie Amona, złego Xel'nagi. Nie jest to natomiast koniec opowieści z tego uniwersum, jako że Blizzard już zapowiedział kolejne paczki zadań, a pierwsze z nich będą dotyczyć misji Novy.

To kolejna tematyczna odsłona StarCrafta – skoro dwie poprzednie były poświęcone zergom i terranom, to nadszedł czas na misje, w których główną rolę grają protosi. To z ich perspektywy gracze poznają ostatni element historii o powrocie Amona i jego knowaniach, a także zyskają szerszy wgląd w historię tej pradawnej rasy.

Fabularny Hollywood

Niestety, fabuła LotV jest co najwyżej przeciętna. Znacząco odbiega od tego, co dotąd serwowali fanom twórcy z Blizzarda – tutaj gracz przeżywa, zapewne po raz kolejny w swoim życiu, epicką kampanię w walce o przetrwanie całego uniwersum. W wyniku tego na swojej drodze napotyka się całą masę klisz i dobrze znanych motywów, które zostały tutaj wepchnięte dla zbudowania poczucia ostateczności walki prowadzonych bohaterów. Są to, mimo wszystko, dość dobrze opisane sceny, pojawia się sporo ofiar i poświęcenia ze strony protosów, ale nieuniknione jest wrażenie, że od pewnego momentu wszystko układa się jak we śnie – po płomiennych przemowach zanikają odwieczne wewnątrzrasowe konflikty, zatraca się klasowa nierówność i wszyscy, nie patrząc na własne interesy, zaczynają działać dla wspólnego dobra.

Nie zdążysz się nawet spocić

Misje rozgrywamy liniowo, mając parę razy możliwość wyboru, w jakiej kolejności chcemy je zaliczyć, przy czym nie są one specjalnie zróżnicowane. Składają się po części z typowych zadań RTS-owych – załóż bazę i zniszcz wroga – z jakimś modyfikatorem, które ma je utrudniać (najczęściej chodzi o bycie regularnie atakowanym, o czym jednak jesteśmy odpowiednio wcześniej zawiadamiani), a po części ze znanego już typu wyzwań quasi-cRPG-owych, gdzie gracz prowadzi tylko bohatera(-ów) z kilkoma jednostkami. Tak jak w poprzednich częściach, w trakcie kampanii istnieje możliwość wyboru jednostki spomiędzy kilku jej odmian – tutaj powodowane jest to ich przynależnością do jednej z protoskich kast.

Nie dość, że nie ma miejsca na zaskoczenie, to gra dodatkowo upewnia się, prowadząc za rękę, że potrafimy korzystać z umiejętności specjalnych bohaterów oraz radzimy sobie z rozstawianiem budynków i znamy podstawowe taktyki ofensywne i defensywne. Nie ma mowy, żeby na normalnym czy trudnym poziomie stanowiła jakiekolwiek wyzwanie dla kogokolwiek choć odrobinę obytego ze strategiami.

Dla każdego coś nowego

Jeżeli chodzi o nowości, to, tradycyjnie, każda rasa wzbogaciła się o dwie jednostki. Protosi otrzymali Adeptki oraz Destabilizatory – te pierwsze to strzelczynie, które wybuchają w momencie śmierci, natomiast te drugie to wielkie kule mogące stać się chwilowo nietykalnymi i sprawiać, że wrogowie wokół nich wybuchają. Terranie zostali wyposażeni w Cyklony – zwrotne roboty szturmowe mogące strzelać w trakcie ruchu, a także potężną jednostkę lotniczą – Liberatora. Jego wszechstronność i siła sprawiły, że był już osłabiany w patchach, a i tak uważano go za zbyt silnego w rozgrywkach dla wielu graczy. Zergowie otrzymali Pustoszyciela – chodzącą artylerię, plującą kwasem skutecznym na pola siłowe protosów – oraz atakującego swoimi kolcami spod powierzchni ziemi Czyhacza. Doszło także 10 nowych map, z których 4 są dedykowane grze 1vs1. Zmiany te oczywiście wpłynęły na układ sił – warto porównać taktyki stosowane w profesjonalnych turniejach przed wydaniem dodatku, a już jakiś czas po nim. Zwycięstwa klasycznym zerg rushem dalej są możliwe, ale LotV dodał kilka ciekawych alternatyw dla każdej z ras.

Do rozgrywki dla wielu graczy udostępniono także dwa nowe tryby. Tryb Archonta to typowa gra 1vs1... poza tym, że każdą bazę kontroluje dwóch graczy jednocześnie, co pozwala na dokładniejsze mikrozarządzanie, ale również może stanowić źródło chaosu i nieporozumień – tutaj naprawdę wiele zależy od tego, jakiego dostaniemy partnera. Drugim trybem jest kooperacja, w której dwaj gracze, każdy prowadząc swoją bazę, wykonują wspólnie jakieś zadanie – konwencja odbiega od sieciowych skirmishy i przypomina raczej misje zawarte w kampaniach. Do dyspozycji mamy bohaterów, z których każdy wnosi unikalne globalne umiejętności, a także, wzorem kampanii właśnie, różne odmiany danych jednostek. Za każdą misję wykonaną danym bohaterem otrzymujemy doświadczenie, a kolejne poziomy pozwalają na odblokowywanie nowych umiejętności i jednostek.

Choć StarCraft od początku był praktycznie grą sieciową i multiplayerową, to dziwi aż tak wyraźne potraktowanie po macoszemu trybu dla pojedynczego gracza i poczynienie szeregu uproszczeń w uniwersum, czy może raczej próba przerobienia Legacy of the Void pod hollywoodzkie standardy.

Plusy:

Minusy:

Zrzuty ekranu pochodzą z oficjalnych materiałów producenta.