Red Faction: Armageddon

Autor: Maciej 'Czarny' Kozłowski

Red Faction: Armageddon
Najnowsze Red Faction było zapowiadane jako najbardziej "niszczycielska" gra ostatnich lat – rozwałce nie miało być końca, obiecano również nieprzebrane hordy wrogów oraz spektakularne eksplozje. Słowa dotrzymano – najnowsze dzieło Volition faktycznie jest jednym wielkim wybuchem – szkoda tylko, że nie oferuje zupełnie nic ponad to.


Obejdź go!

Gra już na samym wstępie zarobiła u mnie gigantycznego minusa – Red Faction: Armageddon to produkt wypuszczony na rynek zdecydowanie przedwcześnie. Powodem mojego zgorszenia jest liczba bugów. Zacznijmy od tego, że już podczas instalacji gra uszkodziła plik steam.exe, przez co byłem zmuszony reinstalować tę platformę (oczywiście tracąc wszystkie gry). Przez następne kilkanaście godzin rozgrywki (tyle zajmuje zaliczenie całej gry) paręnaście razy miałem do czynienia z krytycznymi błędami, zwisami,
wyjściami do Windowsa i wieloma innymi niespodziankami, które były znacznie straszniejsze niż zastępy przeciwników. Informuję o tym fakcie nie z czystej złośliwości – to ostrzeżenie. Do dzisiaj bowiem nie ukazała się żadna łatka rozwiązująca wyżej wspomniane problemy. Gracz pragnący przygód na Marsie musi więc uzbroić się nie tylko w możliwie wielką armatę, ale i sporą dozę cierpliwości.


Fight!

Tyle uwag technicznych – o co jednak w tym całym Armageddonie chodzi? Najnowsze Red Faction znacznie różni się od swoich poprzedników – nie spotkamy się już z otwartymi przestrzeniami i swobodą rozgrywki – gra jest tak liniowa jak to tylko możliwe. Na szczęście pozostano przy znaku rozpoznawczym serii – masowej rozwałce na ogromną skalę. Dzięki bardzo zaawansowanemu silnikowi fizycznemu możemy niszczyć całe budynki, przebijać się przez ściany czy wywoływać spektakularne eksplozje, przy których wybuchy na Słońcu to mały pikuś. Darius Mason, czyli główny bohater, to autentyczne działo artyleryjskie, które więcej strzela do otoczenia niż do przeciwników (w końcu lepiej zawalić cały bunkier, niż wybijać ich po kolei).

Sami wrogowie to chyba największa nowinka – nie mierzymy się już z Ciemiężącym Ludzkość Złym Systemem, a z kultystami (wyraźnie inspirowanymi Warhammerem 40k) oraz obcymi (przypominającymi wypisz-wymaluj Tyranidów z tegoż samego uniwersum). Znacznie odmienia to oblicze rozgrywki – zamiast ukrywać się za osłonami i szybko przebiegać między kolejnymi kamieniami, przemy przed siebie, starając się, by wróg nie zdołał do nas podejść i dziabnąć nas pazurami. Kosmici to wyjątkowo wredne bestie – potrafią przyczepiać się do sufitów, ścian i wszelkich innych płaszczyzn, stawać się niewidzialne, pluć kwasem, wykonywać wielometrowe skoki i wiele, wiele więcej. Zróżnicowanie przeciwników należy zaliczyć grze na plus – przeciwko nam staną tak zręczni biegacze, jak i potężne "czołgi" czy celni snajperzy (oczywiście w odpowiednio "obcym" wydaniu).


Me gusta!

Do eksterminacji wrogów oczywiście nie stajemy całkiem bezbronni – gra oferuje nam naprawdę pokaźny arsenał zróżnicowanych pukawek. Poza sztampowymi karabinami, pistoletami czy wyrzutniami rakiet, mamy też do czynienia z orężem nieco bardziej nowatorskim. Wielką przyjemność
będziemy czerpać z rozwalania wrażych łbów przy pomocy gigantycznego młota (warhammera?), uśmiechniemy się paskudnie wystrzeliwując w obcą gromadę małą czarną dziurę, wreszcie zabawimy się w fizyków, rzucając wrogami o ściany przy pomocy karabinu magnetycznego. Wybór broni jest naprawdę zadowalający – każdy znajdzie coś dla siebie – po jednokrotnym przejściu gry otrzymamy nawet strzelbę w kształcie tęczowego jednorożca.


Aby jednak dopełnić obrazu destrukcji, trzeba wspomnieć o supermocach, którymi dysponuje bohater gry – może on bowiem wywołać potężną falę uderzeniową, potrafi też zamknąć się w kokonie broniącym go przed obrażeniami czy też wprawić wrogów w stan nieważkości, równocześnie wysysając z nich życie. Wszystko to jest możliwe dzięki Nano Kuźni – specjalnemu urządzeniu, które pozwala nie tylko wyczyniać wspomniane wyżej cuda, ale i odbudowywać zniszczone wcześniej struktury. Ta ostatnia funkcja jest szczególnie istotna – w końcu podczas radosnej rozwałki nieraz zniszczymy schody czy drabinki prowadzące do dalszych części planszy. Dzięki Nano Kuźni będziemy mogli szybko naprawić poczynione szkody – a nawet naprawić zdezelowane wcześniej urządzenia czy wznieść budynek z popiołów. Towarzyszący temu efekt graficzny jest naprawdę miły dla oka – widać niebieskie zera i jedynki, które układają się w prawdziwą, namacalną materię.
Naprawdę super.

Kolejną z zalet gry jest system rozwoju postaci – podczas eksploracji podziemi znajdziemy całe tony złomu, za który będziemy mogli kupić ulepszenia do naszego sprzętu czy podnieść nieco statystyki samego bohatera. Nadaje to rozgrywce dodatkowej głębi.


Nuda. Nic się nie dzieje.

Tutaj niestety pozytywy się kończą, a zaczyna się ciężka przeprawa przez całe bagno niedoróbek i nietrafionych pomysłów. Największą bolączką Armageddonu jest jego schematyczność – bez przerwy strzelamy do wrogów, wysadzamy wszystko w powietrze, odbudowujemy zniszczone schody i wbiegamy do następnej lokacji, gdzie czekają nas dokładnie te same czynności. Co prawda twórcy wyraźnie starali się, by rozwałkę nieco uatrakcyjnić (stąd sekwencje w których kierujemy pojazdami), nie zmienia to jednak mizernego obrazu rozgrywki jako całości. Równie irytujące są skrypty – bywa, że przeciwnicy będą odradzać się w nieskończoność, dopóki nie przekroczymy pewnej niewidzialnej linii, czasami zaś skrypt nie odpali się w ogóle i będzie nas czekała nudna przebieżka przez spore pomieszczenie, w którym nie natrafimy na ani jednego wroga.

Przeciwnicy atakują nas zawsze całymi masami – momentami miałem wrażenie, że gram w Serious Sama albo Painkillera, a nie w Red Faction. Efekt jest jeszcze gorszy w połączeniu ze skryptami – wiele razy niechcący wbiegłem do pomieszczenia, w którym skrypt natychmiast powodował pojawienie się dodatkowej armii obcych – pokonanie dwóch takich gromad jest zaś prawie niemożliwe. Na szczęście (!?) przeciwnicy mają iloraz inteligencji średnio wypieczonego ziemniaka – czasami udaje nam się uciec w bezpieczne miejsce i stamtąd razić niemilców.

Nietrafionym pomysłem okazała się również konwencja horroru, jaką miejscami częstują nas autorzy gry – naprawdę trudno bać się czegokolwiek, podczas gdy mamy do dyspozycji przepotężne giwery oraz supermoce. Kiedy w końcu pojawia się "straszny" przeciwnik, zwykle walkę z nim kończymy ze znużeniem w oczach – w końcu wymordowaliśmy już kilka miliardów podobnych szkaradztw. Aż ziewać się chce.

Ogromnym uchybieniem twórców jest również brak sensownego trybu wieloosobowego. Mamy do wyboru jedynie dwa tryby: ruinę, w której po prostu zbieramy punkty za ogólną demolkę i chwalimy się nimi przed znajomymi oraz plagę, w której w co-opie musimy przetrwać kolejne fale obcych. Brak deathmatchu albo capture the flag (z niszczeniem przejść i ich odbudową?) to prawdziwa potwarz dla graczy – bronie dostępne w grze oraz umiejętności bohaterów to przecież wprost idealny przepis na udany mecz z przyjaciółmi. Ten potencjał został jednak pogrzebany.


W kosmosie nikt nie usłyszy dźwięku rosnących paznokci

Red Faction: Armageddon to gra potwornie nierówna. Z jednej strony mamy możliwość poczynić w wirtualnym świecie naprawdę niesamowite zniszczenia, wybić całą cywilizację obcych oraz ogrzać dłonie przy płomieniu eksplozji – teoretycznie mamy wszystko to, co potrzebne do szczęścia (jest nawet jednorożec, więc tym bardziej nie ma co narzekać). Niestety, diabeł tkwi w szczegółach – niedopracowanie
produkcji, kiepski multiplayer, bugi i monotonia – oto potężne, bezlitosne gwoździe do trumny nowego Red Faction. Ogólne wrażenia z kolejnej wyprawy na Marsa są więc niezbyt pozytywne – z tej też przyczyny ocena nie może być zbyt wysoka. Szóstka z plusem wydaje się być najsprawiedliwszym z możliwych wyroków – miejmy nadzieję, że żaden obcy ani jednorożec nie poczuje się urażony.

Plusy: Minusy: