Pathfinder: Kingmaker

Przed wyruszeniem w drogę lepiej zaczekać na łatki

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Pathfinder: Kingmaker
Kliszowato-kiczowaty świat fantasy, sześcioosobowa drużyna złożona z wojowników, magów, kapłanów i łotrzyków, rozbudowany system rozwoju postaci, walki w czasie rzeczywistym z aktywną pauzą... Spełnienie marzeń dla każdego fana staroszkolnych erpegów? Niestety, rzeczywistość nie wygląda tak różowo.

Baldur's Gate, Icewind Dale, Świątynia Pierwotnego Zła, Neverwinter Nights... Kiedyś było wiele popularnych tytułów opartych na mechanice Dungeons & Dragons, ale już od długiego czasu na rynku panuje pod tym względem posucha, jako że twórcy preferują tworzenie gier na postawie własnych, oryginalnych zasad. Dobrym przykładem tego nurtu jest chociażby Pillars of Eternity. Z ratunkiem w stronę graczy przepełnionych nostalgią za D&D pośpieszyło studio Owlcat Games, w wyniku czego powstał Pathfinder: Kingmaker – gra fabularna bazująca na powstałym w 2009 roku systemie RPG Pathfinder i będąca adaptacją jednej z najpopularniejszych kampanii w nim wydanych.

Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku

Skradzione Krainy to pogrążone w ogólnym bezprawiu tereny, na których najlepiej wiedzie się bandytom i innym społecznym wykolejeńcom. Nie wszystkim wszakże taki stan rzeczy odpowiada, dlatego też z sąsiedniego Restova wyrusza grupka poszukiwaczy przygód wiedziona konkretną misją i obiecaną nagrodą za jej wykonanie – ten, kto zabije miejscowego watażkę, otrzyma tytuł barona i zarząd nad ową nieokiełznaną ziemią. Rozprawienie się z Jelenim Lordem stanowi jednak dopiero początek rozciągniętej na kilkadziesiąt godzin historii, w której zagrożenia napotkamy na każdym kroku – choć nie zawsze w sposób zamierzony przez twórców.

Kingmaker rozpoczyna się oczywiście od stworzenia protagonisty i – jak na erpega w starym stylu przystało &ndash jest to bardzo rozbudowany proces. Wybieramy spośród z kilku ras i kilkunastu różnych klas i podklas (które wraz z awansami na kolejne poziomy możemy niemal dowolnie mieszać), po czym dobieramy dostępne czary, atuty, preferencje dotyczące używanych broni... Fani odkrywania jak najlepszych synergii między umiejętnościami należącymi do różnych archetypów i szczegółowego planowania rozwoju bohatera jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki z całą pewnością poczują się usatysfakcjonowani.

Fantasy jak za dawnych lat

Sama przygoda przypomina pod wieloma względami wymienione wcześniej tytuły, przede wszystkim obie części sagi Baldur's Gate. Do dyspozycji graczy oddano całkiem spory świat podzielony na różnorodne wizualnie lokacje, wahające się od tych małych i nieistotnych fabularnie, aż po rozległe mapy, których eksploracja może zająć sporo czasu. Potyczki z napotykanymi często i gęsto przeciwnikami rozgrywają się w czasie rzeczywistym z aktywną pauzą, której używanie powinno prędko stać się nawykiem każdego, kto ma zamiar grać na wyższych poziomach trudności. Wszystko dlatego, że mikrozarządzanie sześcioosobową drużyną w pewnym momencie staje się niezbędne do zwycięskiego wychodzenia z kolejnych starć.

Podczas zwiedzania Skradzionych Krain możemy liczyć na liczne znajdowane po drodze zadania poboczne, pozwalające na zdobycie doświadczenia niezbędnego do przechodzenia misji z wątku głównego – krótko mówiąc, w Kingmakerze bez problemu powinien móc się odnaleźć każdy weteran gatunku spragniony długiej, rozciągającej się na wiele dni opowieści. Sama fabuła jest całkiem niezła, choć niepozbawiona pewnych wad – postacie przyłączalne są, w większości przypadków, dość płytkie i schematyczne pod względem osobowości, przez co tak naprawdę ciężko jest z nimi sympatyzować. Dobrze przynajmniej, że twórcy zapewnili możliwość stworzenia od zera własnych kompanów, aby towarzyszyli nam podczas wędrówki, jeśli kanoniczni bohaterowie okażą się zbyt irytujący.

Władza obowiązkiem, nie przywilejem

Elementem wyróżniającym produkcję Owlcat Games od dostępnej na rynku konkurencji jest to, iż po ukończeniu pierwszego rozdziału nasza postać otrzymuje tytuł arystokratyczny, a wraz z nim prawo do władania Skradzionymi Krainami. Od tego momentu obok wykonywania misji fabularnych oraz pokonywania kolejnych przeciwników równie istotne staje się znalezienie i zatrudnienie odpowiednich doradców, przydzielanie ich do konkretnych (bardzo często czasochłonnych) zadań, inwestowanie w swoje ziemie poprzez rozbudowę infrastruktury oraz udzielanie audiencji na dworze. Co istotne, w przeciwieństwie do innych tytułów, gdzie tego rodzaju wątek był tylko dodatkiem do przygód przeżywanych na szlaku (jak w przypadku Neverwinter Nights 2 czy Pillars of Eternity), w Kingmakerze podejmowane w tym kontekście decyzje są bardzo ważne, jako że rozgrywka może się po prostu skończyć porażką, jeśli statystyki naszego małego królestwa spadną poniżej określonego poziomu wskutek nieumiejętnego bronienia go przed coraz to nowymi zagrożeniami pojawiającymi się wraz z rozwojem historii.

Problem w tym, że wiele z zasad rządzących mechaniką władcy jest wytłumaczonych albo zbyt pobieżnie, albo wcale, przez co istnieje poważne ryzyko popełnienia na początku serii poważnych błędów. Ich konsekwencje staną się jednak widoczne dopiero później i bardzo ciężko będzie uniknąć zbliżającej się nieuchronnie klęski. Po pewnym czasie dość łatwo można się znaleźć w sytuacji bez wyjścia, kiedy to niemożliwe staje się naprawienie sytuacji, a można tylko opóźniać nieuniknione. Działa to bardzo deprymująco. Co zaskakujące, to nie potyczki z wrogami, a właśnie zarządzanie królestwem stanowi przede wszystkim o trudności Pathfindera, przez co najlepszym rozwiązaniem przy graniu po raz pierwszy jest obniżenie tego aspekt poziomu trudności oraz wyłączenie możliwości ostatecznej porażki, aby uniknąć niezawinionej katastrofy.

Tonąc w morzu błędów

Gdyby mordercze zarządzanie królestwem było jedynym problemem, dałoby się na nie przymknąć oko z racji tego, jak przyjemnie spędza się czas przy innych elementach składających się na dzieło Owlcat Games. Niestety, rzeczywistość wygląda inaczej. Pathfinder: Kingmaker stanowi kolejny przykład gry, której twórcy mieli ambicje nieprzystające do dostępnego budżetu, w czego efekcie trafiła ona przedwcześnie na rynek. Jak łatwo można przewidzieć, zaskutkowało to wieloma błędami i usterkami technicznymi napotykanymi podczas przygody, co również nie zdarza się po raz pierwszy w tym gatunku – ale przy żadnej innej pozycji nie napotkałem aż takiego ich natężenia. Mamy prawdopodobnie do czynienia z najbardziej zabugowanym erpegiem ostatniej dekady, co powinno o czymś świadczyć, skoro doświadczyliśmy w tym czasie paru tytułów od Bethesdy i Obsidianu, które również nie grzeszyły dopracowaniem.

O ile początkowo natrafiamy na pojedyncze problemy, o tyle z każdym kolejnym rozdziałem zaczyna ich występować więcej i więcej, aż wreszcie pod koniec historii błędy można znaleźć dosłownie na każdym kroku. Co gorsza, niektóre zadania pobocznych mogą się okazać niemożliwe do prawidłowego ukończenia, a że wpływają one na rozwój sytuacji w finałowych lokacjach i kształt zakończenia, to perspektywa poświęcenia kilkudziesięciu godzin tylko po to, by tuż przed konkluzją zostać niezasłużenie ukaranym, może doprowadzić do białej gorączki. Chwali się twórcom, iż pracują intensywnie nad kolejnymi łatkami (których w ciągu miesiąca od premiery wyszło aż kilkanaście), ale nie zmienia to faktu, iż w takim stanie gra nigdy nie powinna była zostać wydana.

Z tego właśnie powodu nie jestem w stanie polecić Pathfindera: Kingmakera nikomu poza najbardziej zagorzałymi miłośnikami erpegów – przynajmniej w chwili obecnej. Na pewno za parę miesięcy, kiedy zniknie już większość najpoważniejszych bugów, a rozgrywka związana z zarządzaniem Skradzionymi Krainami zostanie poprawiona, będziemy mieli do czynienia z bardzo dobrą produkcją, ale póki co obcowanie z nią jest po prostu zbyt frustrujące. Szkoda, że pierwszy tytuł ze świata Pathfindera zalicza podobny falstart – pozostaje tylko trzymać kciuki, aby Owlcat Games sumiennie przyłożyło się do jego naprawy.

Plusy:

Minusy: