Medal of Honor

Autor: Artur 'Vermin' Tojza

Medal of Honor
Najnowszy Medal of Honor zebrał na świecie olbrzymią ilość nieprzychylnych recenzji oraz komentarzy. Mimo to, dzięki gigantycznej reklamie oraz sprawdzonej marce, sprzedał się wyśmienicie a Electronic Arts chwaliło się tym faktem w mediach, broniąc się jednocześnie tym argumentem przed negatywnymi opiniami redaktorów i graczy. Specjalnie odczekałem z wypowiedzią na temat tego tytułu do premiery największego konkurenta serii, czyli Call of Duty, w tym konkretnym przypadku najnowszego dzieła studia Activision zatytułowanego Black Ops. Tak jak się spodziewałem, gra w ciągu jednej doby zmiażdżyła najnowsze dzieło EA, a konkretnie studiów EA DICE oraz EA Los Angeles.


Najkrótsza kampania dekady

Największym rozczarowaniem jest kampania. Jej przejście na poziomie normalnym zajęło mi niecałe cztery i pół godziny, a warto zaznaczyć, że żaden ze mnie wielki wymiatacz w grach FPS. Większość graczy sprawnie poruszających się w tego typu rozgrywkach powinna zaliczyć tryb single-player w niecałe cztery godziny. To stanowczo za mało. Co prawda olbrzymią zaletą kampanii jest jej oszałamiający dynamizm, możliwość kierowania trzema postaciami oraz sam arsenał, jednak w chwili kiedy gracz na dobre wkręci się w fabułę i chce wiedzieć co będzie dalej, pojawiają się napisy końcowe. Mnie taki stan rzeczy wyjątkowo mocno zdenerwował, gdyż liczyłem że scenariusz będzie ciągnął się jeszcze przez jakichś pięć, może sześć godzin.
Całość dobija jeszcze bardziej sztuczna inteligencja, która jest po prostu kompletnie niedopracowana i przewidywalna.
Dotyczy to zarówno przeciwników jak i sojuszników, którzy zachowują się niczym dzieci na strzelnicy. Po godzinie taki stan rzeczy potrafi naprawdę mocno sfrustrować. Co to za zabawa, gdy każdy terrorysta ładuje nam się prosto pod lufę, mimo, że wokoło ma multum miejsc w których mógłby się schować i prowadzić skuteczny ostrzał? Niweluje to w znacznym stopniu taktykę w grze, bo wystarczy siedzieć w jednym miejscu i pojedynczo zdejmować przeciwników, którzy sami wyjdą nam naprzeciw. Na sam koniec można dodać jeszcze jeden poważny błąd. Mianowicie twórcy tak dokładnie wytyczyli ścieżki naszych sojuszników, że jeżeli ich wyprzedzimy o kilka metrów, to zatrzymują się, gdyż program nie przewidział takiego obrotu spraw. Wymusza to na graczu przechodzenie gry dokładnie w narzucony odgórnie przez twórców sposób, bez żadnych możliwości dywersji, zajścia przeciwnika z flanki czy zakradania się.


Frostbite i Unreal Engime 3.0

Idąc za ciosem, studiu EA Los Angeles, odpowiedzialnemu za kampanię dla pojedynczego gracza, należą się ostre baty za użycie w grze silnika Unreal Engime 3.0. Gry na tym silniku są często bardzo dobre, bo jest on bardzo dopracowany, jednak ma już swoje lata. Przez to nowy Medal of Honor wygląda mało atrakcyjnie, a do tego posiada wręcz gigantyczną ilość błędów w grafice. Głównie są to blokowania się postaci na murach czy innych przeszkodach, niewidzialne ściany czy zawieszanie się w powietrzu martwych ciał oraz broni. Oprócz tego bardzo często miałem błędy z teksturami, gdzie paleta barw zaczynała szaleć lub po prostu niektóre ich warstwy się nie wczytywały. Miało to miejsce najczęściej przy eksplozjach oraz w przypadku zadymienia obszaru. Zbierając to wszystko w całość, gracze otrzymali produkt który wygląda staro, a silnik nie nadąża z wykonywaniem poleceń, czego efektem są wyżej wymienione błędy w grafice.
Nie lepsza sytuacja jest w trybie multiplayer, za które odpowiadało studio EA DICE. Wykorzystali oni silnik Frostbite, który mogliśmy podziwiać choćby w Battlefield: Bad Company 2, gdzie spisał się rewelacyjnie. Tutaj natomiast ponownie twórcy dali ciała, gdyż podczas zabawy nad wyraz często pojawiał się błąd z niewczytywaniem tekstur podczas eksplozji. Oprócz tego DICE kompletnie nie wykorzystało potencjału, jaki drzemie we Frostbite, robiąc z potyczek sieciowych miałką pulpę. Brakuje tutaj rozległych map, na których można praktycznie wszystko zniszczyć, niemal kompletnie brak pojazdów bojowych, a sam arsenał jest tak ubogi że chce się płakać. Jedyne co naprawdę wypada w tym wszystkim świetnie to dźwięk. Zarówno odgłosy wystrzałów, kroków czy same okrzyki żołnierzy brzmią wyśmienicie. Jednak to raptem kropla pocieszenia w oceanie pomyłek na jakie natrafimy grając w nowy MoH.


Nieudolne multi

Poza wyżej wymienionymi brakami w rozgrywkach sieciowych, najgorszym błędem jest sama konstrukcja map. Są one całkowicie nieprzemyślane, co pozwala na rozwinięcie skrzydeł snajperom. Chodzi o punkty odrodzenia żołnierzy, które są wystawione na ostrzał. Wielokrotnie zdarzały mi się tego typu sytuacje, że przez niemal całą grę odradzałem się w tym samym miejscu i nim zdążyłem zrobić postacią jeden krok, dostawałem kulkę. Gdy nasza postać zostanie w ciągu minuty ukatrupiona w ten sposób dwadzieścia razy z rzędu to naprawdę odechciewa się dalej grać. Żeby było weselej to same mapy są bardzo małe i przebiegnięcie ich zajmuje kilkanaście sekund. Do tego można na nich zniszczyć absurdalnie skąpą ilość przedmiotów, którymi są najczęściej jakieś drewniane pudła lub doniczki. To stanowczo za mało, jak na możliwości Frostbite. Dla porównania w Battlefield: BC2 mogliśmy wysadzać całe budynki.
Następnym gwoździem do trumny są profesje. Jest ich raptem trzy – snajper, szturmowiec i komandos. Każdy z nich ma przypisany swój unikalny arsenał oraz może awansować do piętnastego poziomu, zdobywając dodatki do broni jak i zupełnie nowy ekwipunek. Niestety, tutaj również twórcy się nie popisali. Kiedy osiągnie się każdą z postaci poziom ósmy, co zajmie nam jakieś dwie do trzech godzin gry, to wszystkie trzy są do siebie piekielnie zbliżone. W zasadzie różnic pomiędzy komandosem a szturmowcem prawie nie ma, a obaj przypominają wtedy snajpera, gdyż mogą montować lunety na swojej broni. Wtedy gra przeradza się w młyn pozbawiony logiki. Brak pojazdów, inżynierów i medyków nastawia potyczkę sieciową na zwykły napór masy tłukących się komandosów.
Do tego wszystkiego dochodzi mała ilość trybów rozgrywki. Nie mamy tutaj w sumie niczego nowego, tylko stare, oklepane schematy – deathmatch drużynowy, gdzie dwie grupy walczą z sobą o jak największą ilość zestrzeleń, kontrola sektora, obrona celu i misje bojowe. Co gorsza, dwa ostatnie tryby praktycznie niczym się nie różnią. W pierwszym niby mamy serię zadań które trzeba wykonać, jednak polegają one najczęściej na zniszczeniu czegoś. W drugim wypadku, mamy po prostu tylko jedno zadanie wymagające zniszczyć dwa bądź trzy cele i możemy atakować wszystkie na raz, bez czekania na kolejne wytyczne. Posiadamy jeszcze tryb eksterminacji, gdzie każdy z graczy ma jedno życie i grupa pierwsza musi wykończyć grupę drugą. Jednak w trybie tym są te same mapy co w pozostałych, co sprawia że rozgrywka wygląda na pojedynek snajperów, która potrafi się niemiłosiernie wlec.


Z czym do konkurencji

Wszystko co napisałem wcześniej, powoduje że Medal of Honor nie oferuje niczego, czego wcześniej nie mogła dać graczom konkurencja i to w dużo lepszym wydaniu. Gra wypada blado przy Sniper: Ghost Warior czy Battlefield: Bad Company 2, a wręcz komicznie na tle Black Ops. Co więcej, najnowsze dzieło EA nie ma nawet czym konkurować z tak odległymi tytułami jak F.E.A.R. albo druga odsłona Far Cry, bo wygląda przy nich po prostu staro i bardzo niedopracowanie. Osobiście mam wrażenie, że firma najpierw zaczęła mocno reklamować grę, a dopiero potem na odwal ją zmontowano, wykorzystując gotowe rozwiązania. Być może się w tej materii mylę, ale jeśli tak, to gdzie pracownicy EA mieli oczy i rozum, tworząc tego wybitnego gniota? Każdy z wyżej wymienionych tytułów wręcz przytłacza najnowszą odsłonę serii MoH pod niemal każdym względem, od grafiki zaczynając, na grywalności kończąc. Jest to dobry powód, aby EA przestało kontynuować tą serię, a zajęło się czymś zupełnie nowym.


Najgorszy FPS roku

Reasumując, Medal of Honor to znamienita marka, która miała wiele bardzo ciekawych pozycji. Niestety, najnowsza się do nich nie zalicza i w moim odczuciu jest to największa porażka wysokobudżetowej gry tego roku, a nawet całej dekady. Tytuł miał olbrzymie możliwości, mimo że garściami czerpał od konkurencji, niestety nie wykorzystał ich. Jest wtórny, brzydki, pełen niedoróbek i błędów oraz - co najważniejsze - za drogi. Żądanie stupięćdziesięciu złotych za taki szajs woła wręcz o pomstę do nieba. Zwłaszcza że Black Ops, będący na pierwszej linii wśród konkurencji, jest lepszy i tańszy. Wybór jest więc chyba oczywisty.


Plusy:


Minusy: