Mass Effect 3

Autor: Marcin 'Llewelyn_MT' Trybus

Mass Effect 3
Niecałe pięć lat temu kanadyjskie studio BioWare wypuściło na rynek grę, która stała się legendą. Mass Effect, mimo pozornie lekkiej formy action RPG, przedstawiał głęboką fabułę, traktującą o uniwersalnych problemach, takich jak tolerancja odmienności, wolność jednostki, czy poświęcenie dla dobra wspólnego. Po raz pierwszy od bardzo dawna, twórcy gry postanowili oddać w ręce graczy wiele decyzji mających długofalowe konsekwencje. Kilka tygodni temu finał planowanej trylogii – słusznie określany jako najbardziej oczekiwana gra 2012 roku – trafił do sklepów. Na przestrzeni lat i łącznie ponad stu godzin rozgrywki poznaliśmy i pokochaliśmy komandora Sheparda (czy też, jak w moim przypadku, panią komandor Shepard), jego towarzyszy i dziesiątki pobocznych postaci. Przed trzecią częścią postawiono niezwykle trudne zadanie godnego zwieńczenia epickiej historii.


Do pierwszaków

Jeśli nie znasz serii Mass Effect, rozpoczynanie przygody od finału to zdecydowanie zły pomysł. Gra może chcieć nam tłumaczyć kim jest Garrus Vakarian i dlaczego jest ważny dla historii, ale nie sposób oddać tego bez aktywnego udziału w części pierwszej i drugiej. Niemniej jednak wydawca nie pogardzi pieniędzmi żadnego klienta, więc Mass Effect 3 zawiera szereg elementów ułatwiających wejście w historię nowym graczom. Jest więc nowa postać w drużynie, z którą takie osoby mogłyby się identyfikować, gdyż w tej roli występuje po raz pierwszy. Niestety, jest to jednocześnie zdecydowanie najgorzej napisana postać towarzysza na przestrzeni całej sagi. W czasie rozgrywki tłumaczono mi, gdzie co się znajduje na Normandii albo jak korzystać z osłon. Nie dotarłbym tak daleko, gdybym nie wiedział tego od dawna. Takie elementy można by swobodnie ominąć w przypadku osób importujących zapis gry.

Nie mniej istotnym jest fakt, że Mass Effect 3 posiada raczej znikome wariacje dialogów w zależności od wybranej opcji, szczególnie w porównaniu do poprzednich odsłon. Często Shepard mówi niemal dokładnie to samo, a reakcja rozmówcy jest identyczna. Gra oferuje mniejszą liczbę opcji dialogowych, jak i faktycznych decyzji fabularnych, skupiając się raczej na kończeniu starych wątków. Czegoś takiego można się było spodziewać i trudno mieć o to do autorów pretensje, wręcz przeciwnie. Jeśli już, to zbyt wiele wątków pozostało niedokończonych, co prawdopodobnie wkrótce zapełni niezliczone dodatki do pobrania.


Razem weselej

Już podczas gry w demo spodobał mi się tryb kooperacji, który jest sprytnie wpleciony w kampanię przez wspólne sześć map. Na każdej z nich mamy możliwość starcia się z siłami jednego z trzech antagonistów. Sama rozgrywka jest do bólu prosta i polega na odpieraniu kolejnych, coraz silniejszych fal przeciwników, ale również daje dużo radości podczas gry ze znajomymi i tymi z nieznajomych, którym nieobca jest współpraca. Można się wcielić w postać ludzką każdej z sześciu klas, lub możliwymi do odblokowania postaciami sześciu innych ras. Zestaw umiejętności jest ograniczony do trzech mocy aktywowanych a ich dobór jest zależny od rasy postaci. Największym problemem, oczywiście oprócz nieumiejętnych partnerów w losowej rozgrywce, jest spore niewyważenie zarówno map, jak i przeciwników. Element ten aż prosi się o rozbudowę.

Poważna krytyczna uwaga dotyczy powiązania trybu współpracy z kampanią. Bez wykonywania tych misji liczba możliwych do zdobycia punktów jest mniejsza o połowę, co może mieć decydujący wpływ na zakończenie. Za kilka lat Mass Effect będzie niewątpliwie wciąż warty uwagi, tyle że tryb współpracy nie będzie już tak popularny jak teraz, kilka tygodni od premiery. Tym samym kampania będzie istotnie trudniejsza, chyba że znajdziemy znajomych, którzy nas wspomogą. Inna rzecz jak długo EA zamierza utrzymywać sieciowe serwery dla tej gry.


Wrażenia artystyczne

Mass Effect 3 działa na tym samym silniku co poprzednie części, czyli Unreal Engine 3. Na szczęście, choć podstarzałe, jest to narzędzie wypróbowane, a grafika została zauważalnie poprawiona. Nie jest to oczywiście jakość Battlefield 3, ale całość jest przyjemna dla oka. Może nie licząc wyglądającego dość absurdalnie sparringu na pięści. Grałem we wszystkie części na tym samym komputerze i nie zauważyłem spadku wydajności, z wyjątkiem jednego przypadku, o czym później. Jedynym nieprzyjemnym zgrzytem jest widoczna zmiana animacji biegu, bynajmniej nie na lepsze. Na szczęście z czasem nie przeszkadza to tak bardzo, ale pierwsze wrażenie jest niemiłe. Muzyka nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z kosmiczną sagą. Ma swoich wielbicieli, ale mnie nie przekonuje. Właściwie spełnia rolę ilustracyjną, choć jest zrobiona w nieco uproszczony sposób. Każdy z tematów pojawia się w ściśle określonych okolicznościach i po kilkunastu godzinach gry wiemy już "Ooo, teraz będzie kolejne wyciskające łzy pożegnanie". Produkcja tej wielkości mogłaby pokusić się o bardziej zróżnicowaną, filmową ścieżkę dźwiękową, jak było choćby w Skyrim.


Kwestie techniczne

Zawsze traktowałem walkę w Mass Effect jako nieprzyjemny obowiązek, więc cieszy mnie, że nieco poprawione zostało sterowanie. Niestety, poprawki te skutecznie niweluje bezsensowne zastosowanie spacji do niemal wszystkiego. Z wciśniętą spacją biegamy, wchodzimy za osłonę, przechodzimy przez nią, przeskakujemy do sąsiedniej oraz ją opuszczamy. W ferworze walki nietrudno wcisnąć nie ten klawisz kierunkowy, by zamiast przetoczyć się w bok przeskoczyć nad osłoną, prosto pod ostrzał wroga. Wyjście zza osłony też stanowi czasem wyzwanie. Dochodzi do tego przylepność Shepard do każdej ściany, bez względu na jej efektywność jako osłony.

Ucieszył mnie krok w kierunku pierwszej części, jeśli chodzi o uzbrojenie. Mamy do dyspozycji kilka zróżnicowanych typów w każdej z pięciu znanych kategorii. Każdą z nich można dodatkowo bardzo skutecznie dostosować do swojego stylu gry modyfikując ją za pomocą dwóch spośród kilku dostępnych ulepszeń. Od liczby i ciężaru zabranych na misję sztuk broni zależy czas regeneracji mocy. Możliwości modyfikacji elementów pancerza Shepard jest więcej niż poprzednio, ale nie jest to znacząca różnica. Ponieważ można dokonać zmian jedynie w dwóch miejscach na Normandii (ale nie na początku misji, jak w przypadku oręża) w praktyce stosowałem tę opcję raczej rzadko.

Podobnie jak Battlefield 3 także ten sztandarowy produkt EA dostępny jest wyłącznie na Origin. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby ten program działał jak należy. Mój komputer spełnia bez problemu wymagania zalecane Mass Effect 3 a mimo to nie jest w stanie obsłużyć "Origin w grze" przy rozdzielczości 1280x1024, gdyż zmniejsza on wydajność z 60 fps nawet do kilkunastu. Jest to o tyle ważne, że po wyłączeniu tej opcji nie można zapraszać znajomych do gry sieciowej.


Dramat wśród gwiazd

Fani serii znają doskonale każdą możliwą wersję przygód Shepard. Trzecia część zaczyna się z hukiem i nie ma już żadnych wątpliwości – Żniwiarze przybyli i nie mają pokojowych zamiarów. Rozpoczyna się szaleńczy wyścig z czasem. Przemierzamy Drogę Mleczną, prosząc i grożąc, by zdobyć poparcie jej mieszkańców dla oblężonej Ziemi w mniej lub bardziej wybuchowy sposób. Jeśli miałbym wymienić jedną rzecz, która podobała mi się w Mass Effect 3 to byłoby to właśnie budowanie atmosfery. Każda napotkana osoba ma swoją własną historię. Na korytarzach Cytadeli wciąż trwają rozmowy jej dotyczące. Mamy zatem zrozpaczone matki, próbujące poznać los swoich dzieci w armii czy też szukające dla najmłodszych pociech bezpiecznego schronienia, oraz wojennych spekulantów. Obrazy te otaczają ze wszystkich stron, lecz jednocześnie nie miałem wrażenia bycia bombardowanym oczywistą propagandą antywojenną, co dobrze świadczy o warsztacie twórców. O ile w Mass Effect 2 potrzeba było aż dwóch misji, żeby dowiedzieć się, co należy zrobić, by skończyć grę, o tyle w finałowej odsłonie zostaje nam to objawione już w pierwszej misji. Nie jest to może najlepszy pomysł z punktu widzenia tworzenia historii, ale przynajmniej od początku wiemy, czego dokładnie potrzebujemy, oczywiście oprócz wojsk do odbicia Ziemi.

Postacie i ich osobiste historie zawsze były centralnym elementem Mass Effect. Nie inaczej jest tym razem. Ponieważ to finalna część sagi, do tego odbywająca się w takich, a nie innych okolicznościach, nikt nie spodziewa się, że wszyscy przeżyją. Sceny pożegnań z naszymi towarzyszami należą do najlepszych momentów w grze, a nawet w całej serii. Na szczęście nie wszyscy będą musieli zginąć, a ci, którzy się poświęcą, robią to zazwyczaj w prawdziwie epickich okolicznościach. Czasami do przesady, ale to kwestia gustu.

Osobnego akapitu wymaga absurdalny system śledzenia zadań. To chyba najgorszy taki przypadek w dziejach cRPG. Wpis do dziennika zadań podaje jedynie jedno lub dwuzdaniowy opis zadania, ale nic ponad to. Nie możemy się nawet dowiedzieć, na jakim etapie wykonania ono jest, gdyż każdy wpis posiada tylko dwa stany: "do zrobienia" i "wykonane", a opis się nie zmienia. Lokacja, w której mamy wykonać zadanie jest podana tylko w postaci planety, co jest informacją całkowicie nieprzydatną, biorąc pod uwagę wielką liczbę układów planetarnych. Jakim cudem tak dramatyczne błędy przeszły wewnętrzne testy?


Wielki finał

Ponieważ swój egzemplarz gry otrzymałem stosunkowo późno, były już dostępne pierwsze opinie fanów na temat zakończenia, które jednak starałem się omijać. Spodziewałem się, że będzie ono kontrowersyjne, ale i tak nie byłem przygotowany na to, co zobaczyłem. Finał Mass Effect 3, łagodnie rzecz ujmując, rozczarowuje. Jest słaby jak na zakończenie gry, a co dopiero zamknięcie sagi, z którą spędziłem przeszło sto godzin. Ostatnia misja ME3 jest nareszcie przyjemnie trudna, ale nieciekawa i niezajmująca emocjonalnie. Na samym końcu stajemy zaś przed wyborem, który jest niezgodny z duchem gry, dostępnym opisem świata, charakterem Shepard i nie ma krzty sensu w odniesieniu do przeszłych wydarzeń. Jest ono sprzeczne nawet z ostatnim dialogiem, który przeprowadzamy kilka minut wcześniej. Co gorsza, finał nie odpowiada na żadne pytania o skutki naszych działań, a wręcz wymaga postawienia kolejnych z powodu licznych niespójności. Nie poznajemy dalszych losów postaci ani zarysu przyszłości świata, o który walczyliśmy. Trudno uwierzyć, że napisał je ktoś, kto współtworzył czy nawet grał w którąkolwiek gier z serii Mass Effect. Tolkien nie wstawił słowa "Koniec" do Władcy pierścieni w momencie zniszczenia Jedynego Pierścienia właśnie dlatego, że nie tak się kończy epickie historie. Twórcy Mass Effect wyraźnie o tym zapomnieli. Nie zamierzam domagać się, jak robią to niektórzy fani, zmiany zakończenia. Licentia poetica. Chcę zapomnieć, że je widziałem.


Jaka piękna katastrofa

Myślę już nad tym kilka dni, ale nadal nie jestem w stanie przypomnieć sobie tak złego zakończenia bardzo dobrej gry. Uważam to za karygodny błąd twórców, którzy do niedawna uchodzili za gwarantów dobrej historii. Nawet mimo tego nie żałuję, że dane mi było poznać zakończenia wielu wątków i los znajomych postaci. Wybory z poprzednich części, wbrew zapewnieniom twórców, mają znikomy wpływ na przebieg rozgrywki i kosmetyczny na rozwiązanie. Jeśli znacie i lubicie pierwsze dwie części sagi to nie widzę powodu by nie zagrać i w tę finałową, z zastrzeżeniem, że zakończenie może nie spełniać oczekiwań. Liczy się wszak także droga do celu.

Plusy: Minusy:

Dziękujemy EA Polska za przekazanie egzemplarza gry do recenzji.