Kingdom Come: Deliverance II
Akcja rozpoczyna się na niedługo po zakończeniu pierwszej części. W Czechach początku XV wieku trwa wojna domowa między zwolennikami Wacława, prawowitego, lecz niekompetentnego króla, a sojusznikami Zygmunta, jego przyrodniego brata władającego Węgrami. W samym środku tego konfliktu dalej znajduje się Henryk, który, towarzysząc Janowi Ptaszkowi, udaje się z poselstwem do jednego z możnowładców wspierających Zygmunta, aby przekonać go do zmiany stron. Pozornie prosta misja prędko się komplikuje, w efekcie czego nasi bohaterowie ledwo uchodzą z życiem, mając niewiele więcej niż koszule na swych plecach, a o dostaniu się do będącego celem ich podróży zamku Troski mogą zapomnieć – przynajmniej do momentu, w którym nie wymyślą nowego planu.
Nowa kraina, stare problemy
Konsekwencje niefortunnego początku nowej przygody Henryka można łatwo odgadnąć – w zupełnie nowym regionie, bez funduszy, broni i pancerza, po raz kolejny mamy okazję brać udział w historii typu „od zera do bohatera”, ucząc się na nowo umiejętności umożliwiających przetrwanie w pełnych niebezpieczeństw średniowiecznych realiach. Nie zaczynamy może tak zupełnie od początku (mamy na starcie kilka perków do odblokowania), ale nie ma to wielkiego znaczenia, skoro jesteśmy z dala od jakichkolwiek znajomych twarzy – nie ma innego wyjścia, jak tylko ponownie zakasać rękawy i krok po kroku nawiązać kontakty z mieszkańcami okolicznych terenów, aby zarobić na nowy ekwipunek i powoli wzrastać w siłę.
Nie będzie raczej dla nikogo niespodzianką to, że raz jeszcze otrzymujemy grę z otwartym światem, oglądanym z perspektywy pierwszoosobowej. Pod względem systemu rozwoju postaci mamy tu też znów do czynienia z erpegiem zbliżonym nieco do serii The Elder Scrolls, gdyż możemy ulepszać naszą znajomość poszczególnych umiejętności (takich jak walka mieczem, jazda konna, otwieranie zamków czy też używanie broni dystansowych) przede wszystkim poprzez częste korzystanie z nich. Okazjonalnie można wprawdzie zapłacić za trening instruktorom, ale nie zastąpią oni na dłuższą metę wykorzystywania w praktyce nabytych zdolności. Jest to jeden z tych elementów, które z sukcesem wzmacniają poczucie kreowanej przez deweloperów immersji wśród graczy – nie da się w końcu ukryć, że obserwowanie, jak nasza postać stopniowo odzyskuje utracone w pierwszych godzinach rozgrywki siły, sprawia sporo satysfakcji i raczej nie udałoby się uzyskać podobnego efektu, gdyby odbywało się to na wskutek, dajmy na to, zdobywania wyświetlanych na ekranie po każdym wykonanym zadaniu punktów doświadczenia.
Nie trzeba rewolucji, jeśli wystarczy wiele drobnych kroków do przodu
Tak wspomniana wyżej immersja, jak i wysiłki twórców, aby uczynić swoje dzieło na tyle realistycznym, na ile można sobie na to pozwolić w przypadku gry komputerowej, stanowiły główne powody, dla których poprzednia gra Warhorse Studios zyskała uznanie fanów. Często same chęci jednak nie wystarczą, zwłaszcza w kontekście tak ambitnego projektu, jakim było pierwsze Kingdom Come, które z racji ograniczonego budżetu cechowało się sporą liczbą mniejszych i większych problemów, tak technicznych, jak i bardziej subiektywnych, związanych głównie z wątpliwymi decyzjami podjętymi przez deweloperów.
Wszystkich ucieszy zatem wieść, iż Kingdom Come: Deliverance II jest zauważalnie bardziej doszlifowane od poprzedniczki – co nie znaczy, że wolne od niedoróbek. Z jednej strony, w trakcie przygody co jakiś czas można się natknąć na rozmaite problemy wizualne, takie jak choćby migające cienie czy nie do końca naturalnie wyglądające animacje postaci. Tego typu drobnostki na szczęście nie wpływają w oczywisty sposób na rozgrywkę, więc tym łatwiej można je zignorować – warto docenić tu przede wszystkim fakt, iż nie natknąłem się na żadne drastyczne bugi, które utrudniłyby kontynuowanie wątku głównego fabuły. Co więcej, gra nie tylko wygląda bardzo ładnie, ale jest też zaskakująco dobrze zoptymalizowana i spokojnie można eksplorować XV-wieczne Czechy nawet na komputerach, które mają już kilka lat na karku (nawet jeśli powinniśmy w takim wypadku unikać najwyższych opcji graficznych).
Natomiast na pytanie, czy twórcy wyciągnęli wnioski z krytyki stawianej często wobec pierwszego Kingdom Come, trzeba odpowiedzieć „to zależy”. W dalszym ciągu mamy tu do czynienia z ograniczeniami dotyczącymi manualnego zapisywania gry, co możemy zrobić albo wychodząc z gry, albo kładąc się spać we własnym łóżku, albo poprzez wypicie Zbawiennego Sznapsa (który możemy kupić od handlarzy lub samodzielnie wytworzyć po zebraniu odpowiednich składników) – jak widać, jest to element filozofii rozgrywki, co do którego deweloperzy byli zdeterminowani nie iść na dalsze kompromisy, aby wytworzyć w graczach przekonanie, że powinni traktować poważnie podejmowane przez siebie w trakcie rozgrywki decyzje.
Niełatwy jest fach rycerza
Cieszą modyfikacje wprowadzone do systemu walki, skutkujące tym, że stanowiące dużą część tej produkcji starcia na śmierć i życie nie frustrują swą topornością w takim stopniu, jak to często było w poprzedniej części. Tym razem możemy atakować bronią białą tylko z czterech stron (z góry, dołu, lewa i prawa) zamiast pięciu, jak funkcjonowało to wcześniej, lecz jest to zmiana, do której bardzo prędko można się przyzwyczaić, zwłaszcza, że w dużej mierze niezmienione pozostały inne rozwiązania, takie jak na przykład sposób przeprowadzania ataków specjalnych. Co ciekawe, jak gdyby w celu zrównoważenia tego, że samo zadawanie ciosów jest mniej skomplikowane, utrudniono wykonywanie kontr, które stanowiły istotny czynnik wpływający na wygrywanie pojedynków w pierwszej części.
Największą zmianą na plus jest jednak to, że animacje walki są ogólnie płynniejsze – nie tracimy już kontroli nad postacią gracza na całe sekundy tylko dlatego, że jesteśmy popychani przez wrogów, bądź też zostajemy uwięzieni w innego rodzaju niemożliwych do uniknięcia sekwencjach. Pojedynki są w większości przypadków szybsze i bardziej „soczyste”, co stanowi miłą odmianę w porównaniu do pierwszej części, gdzie często starcia mogły zajmować całe minuty powtarzania tych samych interakcji, aż wreszcie zwyciężymy poprzez stopniowe wyniszczanie przeciwnika. Nie znaczy to oczywiście, że Kingdom Come: Deliverance II przeistoczyło się w jakiegoś rodzaju siekankę – w dalszym ciągu do odniesienia sukcesu musimy działać rozważnie i cierpliwie, analizując to, co robią stawiani na naszej drodze wrogowie.
Równie kluczowy, co nasz pasek zdrowia, pozostaje bowiem wyświetlany na dole ekranu wskaźnik wytrzymałości, reprezentujący to, ile razy będziemy mogli zaatakować przeciwników (lub obronić się przed ich ciosami), zanim będziemy musieli odetchnąć. Biorąc też pod uwagę, że zazwyczaj walczymy przeciwko więcej niż jednemu wrogowi jednocześnie, nietrudno sobie wyobrazić, jakie konsekwencje może mieć bezmyślne wciskanie przycisków – nawet jeśli nowe Kingdom Come zdaje się nieco prostsze od pierwszej części, to na szczęście wciąż zapewnia sporą dawkę wyzwań.
Nie można także zapomnieć, że choć rozlew krwi stanowi istotną część rozgrywki, to nie opiera się ona wyłącznie na przemocy. Podobnie jak wcześniej, również i w nowym dziele Warhorse Studios znajdziemy okazje do ścigania się na koniach, parania się złodziejstwem, zbierania ziół i wytwarzania leczniczych wywarów czy też gry w kości przeciwko chętnym do hazardu rywalom – a nie jest to bynajmniej wszystko, co gra ma do zaoferowania spragnionym różnorodności rycerzom. Twórcy włożyli sporo wysiłku w to, by co jakiś czas zaoferować nam coś nowego pomiędzy kolejnymi sekwencjami walk i dialogów, więc znajdziemy tu nawet sekcje opierające się na skradaniu. Nie da się jednak ukryć, że te ostatnie pozostawiają sporo do życzenia z racji tego, jak łatwo możemy zostać wykryci przez patrolujących konkretne obszary strażników. Nawet jeśli odstają one poziomem od reszty gry, to przynajmniej pokazują, że deweloperzy nie boją się wypychać graczy spoza ich strefy komfortu, aby pomóc w zminimalizowaniu ryzyka popadnięcia w rutynę.
Cierpienia młodego Henryka
Najwięcej powodów do rozdrażnienia dostarcza niestety główny wątek fabularny Kingdom Come: Deliverance II, co jest dość ironiczne, skoro intryga powinna być jednym z priorytetów przy tworzeniu erpega. Nie chodzi tu nawet o to, że scenariusz jest kiepski, bo na pewno nie jest – charakteryzacja poszczególnych postaci, kreowana przez deweloperów atmosfera oraz dialogi stoją na dość wysokim poziomie. Duża w tym zasługa aktorów głosowych, którzy w większości przypadków spisali się na medal – w celu osiągnięcia pełnej immersji warto spróbować rozgrywki z czeskim dubbingiem. Jest tu wiele rzeczy, które łatwo można polubić – trudno jednak zaakceptować to, jak grubymi nićmi są szyte pewne wymuszone rozwiązania fabularne, dotyczące głównie koszmarnego pecha głównego bohatera.
Przypomina się tu Trylogia Husycka Andrzeja Sapkowskiego, której protagonista również był zawsze w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie – Henryk cierpi na dokładnie tą samą przypadłość, sprawiającą, że zawsze bez swojej winy będzie wpadał w coraz to kolejne tarapaty, z których wydostanie się tylko po to, by zostać natychmiast skonfrontowany z nowym problemem. Czy jest to interesujące dla gracza? Tak, ale tylko do pewnego czasu, bo nadmierne wykorzystywanie tego motywu po pewnym czasie zaczyna nudzić, co też się dzieje niestety w przypadku scenariusza tej produkcji. W drugiej połowie gry sytuacja na szczęście się poprawia, lecz ocierające się miejscami o tragikomedię perypetie Henryka nie będą raczej tym, za co gracze najbardziej polubią tę historię.
Podobnych zarzutów nie można na szczęście mieć wobec misji pobocznych, które trzymają równy, wysoki poziom. Często zaskakują one stopniem rozbudowania i możliwościami kończenia na różne sposoby, a co więcej – dają nie tylko dodatkowy wgląd w osobowość postaci drugoplanowych, ale również okazję do dalszego kształtowania osobowości naszego protagonisty. Kiedy czujemy się zmęczeni wątkiem głównym, często wystarczy wskoczyć na koński grzbiet i zająć się aktywnościami opcjonalnymi, aby odzyskać chęci do kontynuowania przygody – nie będzie przesadą stwierdzenie, że zadania poboczne są jedną z większych zalet recenzowanego tytułu.
Warto było czekać
Po tym, jak miejscami wyczerpujące było debiutanckie dzieło Warhorse Studios, nie oczekiwałem zbyt wiele po sequelu, ale z satysfakcją mogę stwierdzić, że Kingdom Come: Deliverance II jest na szczęście grą lepszą pod niemal każdym względem. Pokazuje to, że twórcy nie zmarnowali długich lat, które minęły od momentu premiery pierwszej części. Gra powinna spodobać się nie tylko fanom jedynki, ale też miłośnikom gier fabularnych ogólnie, jak również osobom fascynującym się średniowiecznymi realiami. Nawet jeśli nie zagraliście do tej pory w pierwszą część, to sequel jest zdecydowanie produkcją wartą spróbowania – tak, pewne nawiązania do wcześniejszych wydarzeń będą trochę mniej oczywiste, ale też gra zaznajamia nas z poprzednio opowiedzianą historią na tyle umiejętnie, że i osoby dopiero zaczynające swą przygodę z Kingdom Come nie powinny czuć się zbytnio zagubione. Teraz pozostaje tylko czekać na kolejną grę od tych twórców – i liczyć na to, że nie będziemy musieli ponownie czekać na nią siedem lat.
Plusy:
- urokliwa oprawa wizualna
- dobry poziom optymalizacji silnika
- zadania poboczne i opcjonalne aktywności
- barwne postacie i bardzo dobry voice acting
- udanie oddane średniowieczne realia
- usprawnione mechanizmy rozgrywki
Minusy:
- miejscami męczący powtarzalnością wątek główny
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:



Producent: Warhorse Studios
Wydawca: Deep Silver
Data premiery (świat): 4 lutego 2025
Data premiery (Polska): 4 lutego 2025
Wymagania sprzętowe: System operacyjny: Windows 10 64-bit (lub nowszy) Procesor: Intel Core i5-8400/AMD Ryzen 5 2600 Pamięć: 16 GB RAM Karta graficzna: NVIDIA GeForce GTX 1060 (6GB)/AMD Radeon RX 580 Miejsce na dysku: 100 GB dostępnej przestrzeni