Irony Curtain: From Matryoshka With Love

O totalitaryzmie na wesoło

Autor: Balint 'balint' Lengyel

 Irony Curtain: From Matryoshka With Love
Na wspomnienie o polskich grach komputerowe, większość osób wskaże Wiedźmina, Dying Light czy powoli zbliżającą się premierę Cyberpunka 2077. Ale przecież za plecami najbardziej rozpoznawalnych wydawnictw działa Artifex Mundi, które powoli, lecz skutecznie zdobyło pozycję studia serwującego nie tak wielkie, ale bardzo dobre tytuły.

Evan jest normalnym, młodym, początkującym dziennikarzem. No, prawie normalnym... O pewnej niedyspozycji intelektualnej świadczy bezkrytyczne zakochanie w komunizmie kwitnącym po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Nikt i nic nie jest w stanie zachwiać wiary Evana w ustrój panujący w odległej Matrioszce, co dostrzeżone zostało przez samego wodza, który osobiście zaprosił młodzieńca do odwiedzin raju na Ziemi. Oczywiście nie wszystkim rodakom ta fascynacja odpowiada, a sprawą zainteresowały się też służby bezpieczeństwa. Evan musi salwować się ucieczką, wprost w objęcia upragnionej Matrioszki. A tam... cóż, Evana spotka kilka niespodzianek.

Mimo oczywistej nowinki, jaką jest system point and click, gracze tak naprawdę otrzymali starego, dobrego "Artifeksa". Clue zabawy stanową zagadki czy raczej sekwencja ruchów, jaką należy wykonać: coś trzeba znaleźć, później być może połączyć z innym przedmiotem, a na końcu wykorzystać zgodnie z pomysłem scenarzystów. W międzyczasie można wejść w interakcje z napotkanymi postaciami, co oczywiście również jest ważne dla realizacji zadań oraz stanowi źródło poznania fabuły. Brzmi znajomo, prawda? Naturalnym pytanie jest więc nie to, jak się gra w Irony Curtain, lecz czy rozgrywka gwarantuje dobrą zabawę.

Tymczasem za żelazną kurtyną

Najmocniejszą stroną Irony Curtain jest fabuła oraz nierozerwalnie spleciony z nią klimat. Perypetie niespecjalnie ogarniętego, lecz wykazującego najczystsze intencje Evana kipią od wszelkiej maści żartów słownych oraz sytuacyjnych. Nie byłyby one jednak tak zabawne, gdyby nie dotykały oczywistego pierwowzoru Matrioszki, czyli Związku Radzieckiego. Należy odłożyć na bok negatywne konotacje związane z ustrojem komunistycznym i wczuć się we wszechobecną parodię.

Autorzy w najmniejszych stopniu nie krygują się, w krzywym zwierciadle przedstawiając kult jednostki, przerośniętą biurokrację, wszechobecną inwigilację, złote myśli jakie, mogłyby się narodzić w głowach ojca narodu, a nawet poranne rozstrzeliwanko więźniów. To ostatnie co prawda niebezpiecznie zbliża się do granicy dobrego smaku, szczęśliwie jednak Rubikon pozostaje nieprzekroczony. W każdym razie, odkrywanie Matrioszki jest bardzo ciekawym doświadczeniem tak dla Evana, jak i gracza sterującego jego poczynaniami. Ale żeby być uczciwym, żarty nie ominęły również amerykańskich rodaków początkującego dziennikarza i są równie zabawne.

Żartobliwie, kolorowo i abstrakcyjnie

Wszystkie żarty słowne oraz niuanse okołoradzieckie potęgowane są przez warstwę wizualną. W pierwszych minutach może wydawać się nieco nazbyt komiksowa – dominują wyraziste kontury oraz dwuwymiarowy rzut. Jeśli ktoś oczekuje pięknych, artystycznych grafik znanych z mnóstwa innych gier polskiego wydawcy, to tym razem ich nie doświadczy. Jest czytelnie, funkcjonalnie i podobnie jak dialogi i spostrzeżenia Evana, tak i grafiki służą nadrzędnemu celowi, jakim jest zbudowanie lekkiej, zabawnej i parodystycznej gry, co udało się osiągnąć.

Jednak gdzieś pośród "ochów" i "achów" jest miejsce na odrobinę utyskiwań. Są nimi same zadania, niekiedy zbyt abstrakcyjne. Co prawda uważna lektura w trakcie prowadzenia dialogów dostarcza wielu użytecznych informacji, mimo to w kilku miejscach można się pogubić. Nie zawsze sekwencja czynności do wykonania jest oczywista i nie każdy związek przyczynowo-skutkowy wydaje się logiczny. Tę gorzką pigułkę należy jednak przełknąć, nawet jeśli sytuację częściowo ratuje możliwość podświetlenia wszystkich miejsc potencjalnej interakcji, dzięki czemu w kryzysowej chwili można wspomóc się klikaniem i próbą wywołania interakcji z otoczeniem.

Od strony technicznej nawigacja po planszach nie nastręcza problemów i Evan podąża dokładnie tam, gdzie dusza gracza tego zapragnie. Ogólnie sterowanie  w intencjach twórców zostało ograniczone do minimum – ot wystarczy kombinacja dwóch klawiszy myszki oraz kursor. Jest w tym pewna, drobna na szczęście, pułapka, łatwo bowiem o ciągłe pomyłki i notoryczne wywoływanie menu przedmiotów nie w tym momencie, kiedy pragniemy. Ten jednak element można zrzucić na karb toporności użytkownika, nie programu.

Twórcy z polskiego studia po raz kolejny zdali egzamin i ich produkt zapewnia porządną, kipiącą poczuciem humoru, rozrywkę. Przy okazji dobrze się dzieje, że rodzimy Artifex Mundi nie zasypia gruszek w popiele, ograniczając się do powielania schematów znanych z mnóstwa innych gier. My Brother Rabbit pokazał, że producent nie boi się eksperymentować z nowymi mechanikami, z kolei w Irony Curtain akcenty przeniesiono na świetną historię. To z kolei buduje zaufanie, jakim warto obdarzać Artifex Mundi i być otwartym na jego pomysły. A tymczasem warto pozwiedzać Matrioszkę. Dużo się tam dzieje.

Plusy:

Minusy: