Iron Harvest

Alternatywna wojna, znana rozgrywka

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Iron Harvest
Nic nie trwa wiecznie i nawet gatunki gier komputerowych stopniowo tracą na znaczeniu, ustępując miejsca nowym trendom. Taki los spotkał między innymi strategie czasu rzeczywistego (przynajmniej te w stylu Warcrafta, Starcrafta i Company of Heroes), których z każdym rokiem możemy znaleźć coraz mniej. Tym bardziej należy jednak doceniać próby odrodzenia RTS-ów poprzez wydawanie nowych tytułów w starym stylu. Najnowszą próbę stanowi tytuł, w którym wymieszano sprawdzone już rozwiązania z potencjalnie interesującą otoczką.

Akcja gry rozgrywa się w wykreowanym przez Jakuba Różalskiego a inspirowanym estetyką dieselpunku uniwersum 1920+ (znanym też z popularnej gry planszowej Scythe z 2016 roku). Walka o wpływy w Europie trwa między mocarstwami Polanii, Saksonii i Roswiecji (czyli alternatywnymi wersjami Polski, Niemiec oraz Rosji). Europa próbuje się otrząsnąć po wyniszczającej Wielkiej Wojnie, w której bitwy toczyły się z udziałem wielkich maszyn kroczących, ale pokój nie wszystkim jest na rękę. Nie ustają wysiłki, aby ponownie zdestabilizować sytuację w regionie, a historię z tym związaną poznamy z perspektywy postaci reprezentujących wszystkie trzy strony konfliktu.

Powracając do klasyków

Choć przedstawione w grze realia, w których kawalerzyści z szablami mijając w galopie powoli przemierzające pola mechy, stanowią element rzucający się w oczy w pierwszej kolejności, to sedno Iron Harvest tkwi oczywiście w czymś innym: mechanizmach rozgrywki. Tym najbliżej do Company of Heroes, jako że stosunkowo niewielki nacisk został położony na rozbudowę bazy ze względu na bardzo uproszczoną ekonomię. Zamiast tego większą rolę odgrywa kontrolowanie poszczególnych oddziałów podczas starć o strategiczne punkty, pozwalające na zbieranie surowców i rekrutowanie nowych jednostek.

Podobnie jak w kultowej produkcji studia Relic, również i tu należy zwracać uwagę na elementy otoczenia oraz to, jakimi zdolnościami specjalnymi obdarzeni są nasi żołnierze. Podczas kontaktów z wrogiem należy wykorzystywać osłony terenowe, aby niwelować otrzymywane obrażenia, podczas gdy przeciwników, którzy okopali się w pobliskim budynku, najlepiej jest z niego wykurzyć za pomocą granatów – nie jest to oczywiście nic nowego dla miłośników gatunku, ale też nie musi być, by tego rodzaju rozwiązania spełniały swoją rolę.

Szkoda tylko, że twórcy w dość losowy sposób podeszli do decydowania o tym, co liczy się jako osłona dla naszych żołnierzy, gdyż stosunkowo często natrafiamy na miejsca, gdzie na logikę powinniśmy móc przemieścić oddział, by ochronić go przed ostrzałem, ale nie liczą się one w ten sposób. Co więcej, samo przydzielanie jednostek do konkretnych okopów lub innego rodzaju elementów otoczenia również mogłoby zostać bardziej dopracowane, skoro dość często trzeba gmerać kursorem z piksela na piksel, aż wreszcie wszyscy członkowie oddziału zostaną poprawnie oddelegowani na swoje pozycje – nie wpływa to wprawdzie w istotny sposób na przebieg rozgrywki, ale pewien niesmak pozostaje.

Wszyscy kochamy wielkie roboty

Nie da się za to ukryć, że główne role nie są tu odgrywane przez zwykłych piechociarzy (nawet jeśli można ich wyekwipować w chociażby miotacze ognia albo cekaemy), ale przez potężne mechy, których projekty stanowią jeden z najbardziej zapadających w pamięć elementów gry. Zarówno ich wygląd, jak i animacje oraz wydawane dźwięki natychmiast budzą podziw – oczywiście skrajne odejście od realizmu nie ma znaczenia, kiedy poszczególne maszyny wyglądają równie majestatycznie.  To, jak przydatne są one podczas starć z wrogiem, też wywołuje spore wrażenie, ale w tym przypadku jest to obosieczne ostrze. Choć posyłanie wielkich maszyn na przeciwników sprawia sporo radości, to w pewnym momencie jednostki piechoty przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, a gra przeradza się w zwykły wyścig o to, która ze stron prędzej zbuduje więcej mechów – przynajmniej, jeśli chodzi o starcia przeciwko sztucznej inteligencji.

Ta zresztą nie wyróżnia się niestety niczym szczególnym, co jest zwłaszcza zauważalne w przypadku mniejszych potyczek z udziałem zwykłych żołnierzy. Wspomniany wcześniej system osłon dość często jest ignorowany przez komputer, a kontrolowane przez niego oddziały zaczynają czołgać się w kierunku naszych jednostek zamiast uciekać z pozycji, w której są przez nas oflankowywani – na pewno nie wygląda to dobrze. Na tym zresztą nie koniec – wiele z elementów rozgrywki w Iron Harvest sprawia wrażenie niedoszlifowanych, nie tylko pod względem kwestii technicznych, ale też samej zawartości.

Trzy dania, ale smak ten sam

Choć otrzymujemy tu trzy kampanie, po jednej dla każdej frakcji, to tak naprawdę nie ma między nimi tak dużych różnic, jak można by się spodziewać. W większości przypadków taktyki prowadzące do zwycięstwa można ograniczyć do opisanego wyżej produkowania mechów, aż uda się wyeliminować wroga samą brutalną siłą. Jest z nimi też taki problem, iż wielkie maszyny kroczące są, jak łatwo można odgadnąć, raczej powolne, zatem tempo akcji drastycznie spada podczas zadań wykonywanych na większych mapach, kiedy to musimy patrzeć, jak mechy człapią powoli w kierunku wrogiej bazy. Podobieństwo w zarządzaniu różnymi stronami konfliktu można oczywiście wytłumaczyć tym, że twórcom zależało przede wszystkim na odpowiednim zbalansowaniu udostępnionych mocarstw, aby żadne z nich nie miało jednoznacznej przewagi podczas rozgrywek online, ale trudno mimo wszystko nie być rozczarowanym takim stanem rzeczy. Zwłaszcza, że nie wszyscy przecież będą zainteresowani starciami rankingowymi w sieci.

Jak zatem wypadają same kampanie dla pojedynczego gracza? Podobnie jak pozostałe elementy tego tytułu, nieźle, ale nierównie. Kolejne misje różnią się pod względem otrzymywanych zadań i ich skali na tyle, by uniknąć znudzenia wykonywaniem tych samych czynności. Jednocześnie atmosfera alternatywnego 1920 roku została umiejętnie wykreowana, nawet jeśli fabularne przerywniki filmowe prezentują poziom rodem z produkcji sprzed dekady w kontekście zastosowanej oprawy wizualnej – na całe szczęście reszta gry wypada pod tym względem znacznie lepiej, kiedy nie jesteśmy zmuszani do obserwowania modeli postaci z bliska. Nie ma co jednak oczekiwać dojrzałej historii, bowiem intryga po pewnym czasie przeradza się w steampunkowo-dieselpunkową telenowelę, którą ciężko traktować na poważnie. Lepiej zatem skoncentrować się na wielkich maszynach i jeszcze większych wybuchach. Warto przy tym podkreślić, że bardzo dobrze wypada tu udźwiękowienie: huki wystrzałów z broni, jęki rannych, zgrzytające mechy, ogłuszające eksplozje – wszystko to pomaga w wywołaniu wrażenia, iż faktycznie jesteśmy na wojnie.

Szału nie ma

Pomimo różnego rodzaju niedoróbek, Iron Harvest jest dobrą grą, ale, no właśnie, tylko dobrą. Ogólny brak dopracowania oraz trzymanie się zasad, które były stosowane w gatunku już lata temu, sprawiają, że dziełu studia King Art Games brakuje tego czegoś, co pozwoliłoby na przekroczenie granicy między tytułami niezłymi a świetnymi. Być może łatki oraz uaktualnienia pozwolą w przyszłości na osiągnięcie pełni drzemiącego tu potencjału, ale póki co lepiej jest się zastanowić, czy warto już teraz walczyć o wyzwolenie Polanii z rąk roswieckich najeźdźców. Fani strategii czasu rzeczywistego będą wprawdzie usatysfakcjonowani już teraz, ale mimo wszystko – mogło być lepiej.

Plusy:

Minusy: