Devil May Cry 5

Diabelnie dobra zabawa

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Devil May Cry 5
Zabijanie demonów to fach znacznie bardziej skomplikowany, niż mogłoby się wydawać – nie wystarczy tylko posiekać lub zastrzelić dowolnego przedstawiciela piekielnej populacji, trzeba to jeszcze zrobić w odpowiednim stylu. Tak przynajmniej wynika z najnowszego hitu Capcomu.

Fani długo musieli czekać na kontynuację przygód Dantego i Nero – Devil May Cry 4 wyszło ponad dziesięć lat temu, a od tamtej pory na rynek wypuszczono tylko wzbudzające wiele kontrowersji wśród graczy DMC, mające być w zamierzeniu rebootem całej serii. Gra od studia Ninja Theory nie zyskała jednak wystarczająco wiele uznania, zatem przyszła pora na Devil May Cry 5 i dalszą część przygód znanych nam już od dawna łowców demonów – i na całe szczęście tym razem mamy do czynienia z niemal stuprocentowym sukcesem.

Dante i Nero znowu w akcji

Nero, wprowadzony w czwartej części łowca potworów, nie ma zbyt dobrego tygodnia. Najpierw tajemniczy osobnik z sobie tylko znanych powodów odcina mu demoniczne ramię, a kilka dni później potężny demon Urizen atakuje Red Grave City. Przy próbie powstrzymania go klęskę ponoszą zarówno Dante, jak i próbujący mu pomóc Nero. Miesiąc później wraz z enigmatycznym czarownikiem każącym się nazywać V przygotowuje się do kolejnego starcia, próbując jednocześnie odnaleźć zaginionego Dantego. Tak oto rozpoczyna się kolejny rozdział historii o losach potomków Spardy, w której stawką jak zwykle będą losy całego świata. Na szczęście znajomość poprzednich części nie jest wymagana przed rozpoczęciem piątki – w menu głównym możemy znaleźć filmik streszczający podstawowe wątki, dzięki któremu nawet osoby pozbawione jakiejkolwiek wiedzy o fabule Devil May Cry mogą bez obaw rozpocząć swoją przygodę od tej jej właśnie odsłony, zwłaszcza, że intryga i tak nie jest jej najmocniejszym atutem.

Seria DMC zdobyła rzeszę oddanych fanów głównie z powodu bardzo rozbudowanego systemu walki i nie inaczej jest w przypadku jej najnowszej części. Nie tylko doszlifowano do perfekcji składające się na niego elementy występujące w poprzednich grach, ale też dorzucono wiele nowości, dzięki czemu nawet weterani stylowego siekania demonów znajdą tu dla siebie wystarczająco wiele nowych i zabójczych zabawek, aby dało się spędzić przy tym tytule wiele godzin bez poczucia znużenia. Jak zawsze, sam wątek główny nie jest zbyt długi (choć i nie za krótki – udało się osiągnąć złoty środek), ponieważ i tak sedno piątki tkwi w przechodzeniu jej po kilka razy na coraz wyższych poziomach trudności, poznając po drodze coraz bardziej skomplikowane triki związane z jak najefektowniejszym rozmontowywaniem wrogów oraz nabijaniem jak najwyższej punktacji.

Trzech muszkieterów

Choć do naszej dyspozycji oddano trzech bohaterów, to na miano głównego protagonisty najbardziej zasługuje Nero, jako że to właśnie jemu poświęcono najwięcej misji. Młody łowca utracił wprawdzie rękę, ale nie pozwala, by w jakikolwiek sposób go to osłabiło, zwłaszcza, że pomimo jej braku wciąż dysponuje arsenałem potężnych mocy, a to za sprawą wykonywanych przez Nico (specjalistkę od wszelkiego rodzaju oręża) Devil Breakerów – stalowych protez, z których każda cechuje się konkretnymi zdolnościami. Rakietowe pięści, tworzenie spowalniających przeciwników czasoprzestrzennych baniek, pozwalające na manewrowanie w powietrzu wybuchy pary, przebijające wszystko na swej drodze świdry... na brak różnorodności nie da się narzekać. Aby nie było jednak za łatwo, najpotężniejsze ataki niszczą Devil Breakery po jednorazowym użyciu, podobnie jak trafienie przez wrogów podczas wykonywania podstawowych ciosów, zatem zamiast ślepo uderzać w przeciwników lepiej jest czekać na odpowiedni moment, co zmusza do taktycznego myślenia podczas kolejnych starć. Szkoda wprawdzie, że nie da się przełączać pomiędzy protezami bez wcześniejszego zniszczenia obecnie używanej, ale wymusza to na graczach konieczność dostosowywania się do nieprzewidzianych sytuacji i żonglerkę różnymi mocami, zatem można na to przymknąć oko.

Drugi z protagonistów, tajemniczy V, stanowi przykład postaci teoretycznie niezbyt pasującej pod względem mechanizmów rozgrywki do gatunku w którym się znalazł, jednakże i w jego przypadku twórcy spisali się co najmniej dobrze. Zamiast walczyć samodzielnie, przywołuje on na pomoc swoje chowańce, które zadają obrażenia zamiast niego – są to atakujący z dystansu Griffon, przybierający postać pantery i posługujący się ostrymi jak brzytwa pazurami Shadow oraz powolny i potężny golem Nightmare, który pojawia się najrzadziej, ale też sieje największe spustoszenie. Aby nie było jednak zbyt prosto, chowańce mogą tylko zranić wrogów, a dobiciem ich czarownik musi się już zająć osobiście, w związku z czym potyczki sprowadzają się głównie do utrzymywania dystansu i wskakiwania w sam środek zamieszania w najważniejszych momentach. Etapy poświęcone V są stosunkowo najprostsze w grze (i pewnie dlatego jest ich troszkę mniej niż w przypadku pozostałych postaci, chociaż w paru przypadkach możemy wybrać, kogo chcemy kontrolować), ale i tak stanowią miłą odmianę i wprowadzają jeszcze więcej różnorodności w stosowanych przez nas metodach siania destrukcji.

Nie da się ukryć, że jak zwykle prawdziwą gwiazdą tego spektaklu jest Dante, który jest nie tylko najbardziej skomplikowany mechanicznie, ale też najbardziej widowiskowy pod względem używanych ataków. Białowłosy syn Spardy, choć już wcześniej był chodzącym arsenałem broni wszelkiego rodzaju, w Devil May Cry 5 otrzymuje jeszcze więcej śmiercionośnych zabawek, w związku z czym bogactwo możliwości podczas sterowania nim może przyprawić o ból głowy. Do pary pistoletów, shotguna, miecza i demonicznych kastetów dołączają wyrzutnia rakiet, magiczny kapelusz (tak, naprawdę!), naładowany energią żywiołów kij oraz, uwaga, połączenie rozkładanego na dwie części motocykla z piłami łańcuchowymi. Trzeba przyznać, że mało co sprawia podobną przyjemność, jak wjechanie przeciwnikowi prosto w twarz rozpędzoną maszyną śmierci i zniszczenia. Co więcej, Dante posiada też cztery różne style walki (każdy zapewniający garść dodatkowych zdolności) między którymi można się przełączać, zatem nie da się ukryć, że kontrolowanie jego ruchów stanowi prawdziwy sprawdzian dla umiejętności manualnych gracza – jeśli jednak poświęcimy wystarczająco wiele czasu na opanowanie poszczególnych kombinacji ciosów, to efekt końcowy będzie doprawdy spektakularny.

Ewolucja zamiast rewolucji

Wszystko zostało zaprezentowane przy użyciu oprawy graficznej, która powinna usatysfakcjonować nawet najbardziej wymagających graczy, jako że produkcję oparto na silniku znanym z niedawno wydanego remake'u Resident Evil 2. Co jednak najważniejsze, DMC 5 nie tylko ładnie wygląda, ale też świetnie prezentuje się w ruchu dzięki pełnym energii animacjom ataków oraz stabilnych sześćdziesięciu klatkach na sekundę przy spełnieniu rekomendowanych wymagań sprzętowych. Ba, nawet przerywniki filmowe i związane z nimi modele postaci oraz ich mimika wypadają niemal perfekcyjnie – naprawdę nie ma się tu do czego przyczepić w kontekście wyglądu. Jedyny zarzut dotyczy projektów lokacji, które są do siebie nieco zbyt podobne i generalnie nie zapadają w pamięci na dłużej – a szkoda, bo opanowane przez demony brytyjskie miasto miało potencjał na coś więcej. Z kolei ścieżka dźwiękowa na pewno zasługuje na pochwałę, a znany już z trailerów Devil Trigger bez wątpienia wpadnie każdemu w ucho i pozostanie w nim na długie godziny. Dodając do tego fakt, że podczas rozgrywki nie natknąłem się na żadne problemy techniczne, a optymalizacja stoi na wysokim poziomie, łatwo można dość do wniosku, że zwyczajnie mamy do czynienia z bardzo dopracowaną pozycją.

Czyżbyśmy otrzymali zatem dzieło idealne? Choć Devil May Cry 5 na pewno będzie konkurentem do tytułu gry roku, to mimo wszystko zabrakło czegoś, co pozwoliłoby serii wzbić się na zupełnie nowe szczyty, zamiast tylko dopracowywać zalety, które znaliśmy już z poprzednich części. Być może gdyby znalazły się tu ciekawsze, bardziej otwarte poziomy albo tryb kooperacji z prawdziwego zdarzenia, nowe dzieło Capcomu zasłużyłoby na najwyższą ocenę, ale nie ma co tego roztrząsać – i tak otrzymaliśmy znacznie więcej, niż mieliśmy prawo oczekiwać po serii znajdującej się na krawędzi upadku. DMC 5 to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika gier akcji i pozostaje mieć tylko nadzieję, że świetne wyniki sprzedaży przekonają wydawcę do tego, byśmy i w przyszłości mieli znów okazję spędzić miło czas z Dantem, Nero i spółką – rozgrywki na tak wysokim poziomie nigdy za wiele.

Plusy:

Minusy: