Darksiders

Autor: Bartosz 'Chili' Rakowski

Darksiders
Jeżeli miałbym wymienić gatunek, który pasuje do pecetowego środowiska jak pięść do oka, z pewnością byłby to, tzw. hack & slash, czyli jak sama nazwa wskazuje rozgrywka nastawiona głównie na bezmyślne siekanie przeciwników. Klawiatury i myszki zwykle nie są zdolne sprostać rozbudowanym kombinacjom i szybkiemu klepaniu przycisków – już na padzie jest ciężko. W większości są to gry piekielnie trudne, jak, np. Ninja Gaiden, czy Devil May Cry w których napis „Game Over” ujrzymy nad wyraz często, już nie wspominając o Shinobi na PS2, produkcji która uruchamiała we mnie ukryte pokłady agresji. Być może dlatego „siekanki” nie miały tak wielu fanów.
Jednak wraz z nadejściem God of War, gatunek ten uległ lekkiemu uproszczeniu, stając się bardziej przystępnym: urozmaicono go sekwencjami platformowymi, czy łamigłówkami . Właśnie wtedy gry hack & slash zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, prezentując lepszy jak i gorszy poziom. Jedną z nich jest Darksiders autorstwa Vigil Games, która po 8 miesiącach od konsolowej premiery w końcu zawitała na pecetach.


The Four Horsemen

Fabuła Darksiders powiązana jest z tradycją chrześcijańską. Bohaterem gry jest jeden z Czterech Jeźdźców Apokalipsy - Wojna. Akcja rozpoczyna się w momencie zesłania bohatera na Ziemię pustoszoną przez Armagedon. Rzeczywiście, to co ujrzeliśmy nie odbiega od tego co zaprezentował nam Święty Jan. Ludzie rozszarpywani są przez demony, budynki niszczone przez spadające meteoryty. Wszystkiemu bezskutecznie zapobiec próbują zastępy aniołów. Wojna dobrze odnajduje się wśród całego zgiełku, nieustannie siekając i zabijając – w końcu to slasher, prawda? Niestety, giniemy na wskutek nieprzewidywalnego wydarzenia. Dowiadujemy się, że zostaliśmy obarczeni winą za rozpętanie Apokalipsy, zresztą niesłusznie. Wszystkie moce zostają nam odebrane, a naszym zadaniem jest odkupienie win po przez zabicie niejakiego Niszczyciela – poczułem deja vu pod nazwą God of War II. Zostajemy połączeni z demonem Obserwatorem mającym dopilnować celu naszej wyprawy. Próbuje on wyprowadzić głównego bohatera z równowagi uszczypliwymi uwagami, lecz czasem poratuje nas cenną radą. Obcować będziemy również z demonem Vulgrimem, kupcem bogatym we wszelkiego rodzaju ekwipunek. Jedynym przyjacielem Wojny jest ogromny miecz spoczywający na jego plecach, na którym zawsze może polegać.

Fabuła w odniesieniu do całej gry prezentuje dobry poziom epickiej opowieści w klimatach dark fantasy, jednak bez jakichś spektakularnych zwrotów akcji, czy zawiłych konwersacji w stylu Metal Gear Solid. Dialogi są ciekawie rozpisane, chociaż w niektórych kwestiach czuć niepotrzebny patos.


Ride the Lightning

Rozgrywka na pierwszy rzut oka nie odbiega zbytnio od podstawowych założeń tego gatunku. Świat widzimy z nieco oddalonej perspektywy trzeciej osoby, tak, aby dobrze widać było otaczających nas przeciwników. Nie zaskoczę nikogo pisząc, że rozgrywka skupiać będzie się na okładaniu maszkar różnorakimi broniami. Trzeba przyznać, że projektanci odwalili tu kawał dobrej roboty. Co prawda w walce klepiemy głównie jeden przycisk, co wydawać się może proste, jednak nic bardziej mylnego – kombinacji użycia, np. miecza jest naprawdę zaskakująco dużo. Różnorakie cięcia zależne są od pozycji w jakiej stoimy w stosunku do przeciwnika, kierunku jaki wciśniemy, czy odpowiedniemu opóźnieniu. Gdy przeciwnik jest już na wyczerpaniu pozbawić go życia możemy efektownym ostatecznym ciosem, wciskając odpowiedni klawisz. Wojna w brutalny sposób wyrywa wnętrzności bezbronnym kreaturom, odcina kończyny, czy miażdży w potężnym uścisku. Możemy również używać umiejętności specjalnych wymagających Gniewu (odpowiednika magicznej energii), do których należą, np. wychodzące z ziemi ostrza raniące wszystkich wokół, czy kamienna skóra, czyniąca bohatera na pewien okres czasu niepodatnym na obrażenia. Kiedy konwencjonalne zabijanie nam się znudzi, możemy podnieść leżące na ziemi auto, parkometr, czy ławkę i użyć je jako oręża. Dlatego walka w Darksiders daje dużo radości, nawet po długich godzinach przelewania hektolitrów krwi.

Jeżeli myślicie, że gra ta ograniczać się będzie wyłącznie do zatapiania ostrza w cielska potworów, muszę was zaskoczyć. Dużą część rozgrywki stanowią sekwencje zręcznościowe które nie dają tak dużej zabawy, jak system walki. Nie czuć polotu – wszystkie platformy po których skaczemy, krawędzie których możemy się złapać, są rozmieszczone w regularny, nudny sposób. Nie zaskakują, nie wymagają też zwinnych palców – po prostu są.

Doświadczymy również nienachalnego zbieractwa, w postaci trzech rodzajów dusz. Niebieskie stanowią walutę, którą możemy wymienić u Vulgrima na nowe bronie, kombinacje ciosów, czy czary bojowe; zielone uzupełniają naszą energię życiową; zaś żółte zwiększają poziom Gniewu.

Dla amatorów główkowania też się coś znajdzie. Większość zagadek nie wymaga niesamowitego wysiłku – polegają głównie na zniszczeniu jakiegoś fragmentu mapy, poruszenia konkretną wajchą, czy przyniesieniu przedmiotu w odpowiednie miejsce. Przyznaję, że przy niektórych zagadkach musimy chwilkę przystopować i zastanowić się co zrobić dalej. Tworzy to idealną kompozycję, balans między szaleńczym zabijaniem, a logicznym myśleniem.

Wszystkie elementy składowe rozgrywki, tworzą ciekawą całość, są dobrze wyważone, przez co zwyczajnie nie odczuwamy uczucia monotonii.


The More I See

Za projekty postaci, oraz zarys klimatu odpowiada Joe Madureira. Wśród czytelników komiksów znany jest jako autor Battle Chasers, wśród graczy zaś jako autor grafiki do Marvel Super Heroes. W rzeczy samej, grając w Darksiders, czujemy się jakbyśmy byli częścią interaktywnego komiksu, pomimo, że grafika nie reprezentuje technologii cell shading. Zacznijmy od wyglądu samego Wojny, który idealnie przedstawia moje wyobrażenie Jeźdźca Apokalipsy – potężna postura, długie włosy upodabniają go nieco do Arthasa z Warcraft III (po jego przejściu na stronę Nieumarłych). Genialnie prezentują się wszelkiego rodzaju poczwary, niczym z najgorszych koszmarów satanisty – walka z nimi to nie tylko przyjemność z samego ich okładania, lecz podziwiania ich klimatycznego designu.

Dobrze zrealizowana oprawa audiowizualnej idealnie podkreśla wspomnianą wyżej atmosferę dark fantasy. Lokacje wyglądają przyzwoicie. czujemy że jesteśmy w środku zrujnowanego przez Apokalipsę miasta. W hack & slash częstym zjawiskiem jest powtarzalność poziomów i monotonia widoków – lecz tutaj krajobraz cały czas ulega zmianie. Wędrujemy po opuszczonej metropolii, by później znaleźć się w nawiedzonym zamku rodem z Castlevanii. Na podziw zasługuje również animacja bohatera jak i przeciwników – jest bardzo płynna, a chrupnięcia zdarzają się rzadko.

Za fizykę w grze odpowiada dobrze wszystkim znany silnik Havok. Dzięki temu podniesione przedmioty zachowują się naturalnie, a zwłoki (częściej resztki) pokonanych przeciwników bezwładnie leżą na ziemi, dopełniając efektu realizmu.

Wisienką na torcie jest bajeczne udźwiękowienie. Nie spotykałem się z tak dobrze podłożonymi dźwiękami w grze komputerowej od czasów pierwszego StarCraft. Głos protagonisty perfekcyjnie pasuje do zimnokrwistego zabójcy, na którym widok fruwających flaków nie robi większego wrażenia. Moim faworytem jest demon Obserwator. Udzielający mu głosu Mark Hamill (znany m.in. z roli Luke'a Skywalkera z trylogii Gwiezdne wojny) stanął na wysokości zadania i czasami wciskam przycisk odpowiedzialny za jego pojawienie się tylko dlatego, żeby posłuchać jego uszczypliwych, nierzadko dowcipnych uwag. Muzyka stanowi zestaw symfonicznych utworów, które nie wpadają specjalnie w ucho. Są bardziej nienachlanym tłem tej epickiej przygody.


Fade to Black

Darksiders to gra wyjątkowa, która niekoniecznie musi się spodobać każdemu. Jeżeli siekanie przeciwników w szaleńczym tańcu ostrza, nie sprawia Wam przyjemności, nie gwarantuję, że się spodoba. Gra owszem zawiera w sobie sekwencje zręcznościowe, a nawet wymagające zaprzęgnięcia szarych komórek, jednak jest to wyłącznie pretekst do kolejnych walk z dziesiątkami wrogów. Z drugiej strony, do produkcji tej przyciągnąć może genialny klimat dark fantasy, połączony z komiksowym designem, co stanowi interesującą całość. Jeżeli jesteś estetą, na pewno zwrócisz uwagę na ładną oprawę wizualną, jak i genialnie podłożone głosy postaci.

Niestety, w wielu momentach odczuwam deja vu. Faktycznie, zauważalne są nawiązania do wielu gier hack & slash, a głównie do serii God of War – zaczynając od specjalnych ciosów, charakterystycznego otwierania skrzyń, kilku rozwiązań platformowych, a na podobieństwach w fabule kończąc. Nie doświadczamy powiewu świeżości, jednak wielu osobom (w tym i mnie) zwyczajnie to nie przeszkadza, dzięki czemu odbiór tej gry może być bardzo pozytywny. Właśnie dlatego możecie spędzić przy niej kilka naprawdę miłych wieczorów.


Plusy:

Minusy:

Oto zwiastun gry: