Cradle

Piękna monotonia

Autor: Artur 'Vermin' Tojza

Cradle
Początki prób stworzenia przygodówki o charakterze eksploracyjnym sięgają 2001 roku, gdy światło dzienne ujrzał Schizm. Dziś typowymi produktami tej klasy są The Path z roku 2009 czy tegoroczny Kholat, w pełni wykorzystujące znaczenie słowa "eksploracja", bo oprócz rozwiązywania zagadek i śledzenia fabuły zajmujemy się właśnie zwiedzaniem. Cradle to kolejny przykład gry-eksploracji, a patrząc na listę płac studia Flying Cafe for Semianimals, spodziewać się można naprawdę dopracowanego tytułu. Niestety czasem oczekiwania graczy przerastają nawet najlepszych producentów.

Gdzie jestem i kim jestem?

Fabuła zaczyna się bardzo klasycznie. Po raz kolejny mamy do czynienia z samotnym nieznajomym, który stracił pamięć i budzi się na pustkowiu gdzieś w Mongolii. No, może nie kompletnym pustkowiu, bo nieopodal płynie rzeka, a za rogiem znajduje się opuszczony i rozpadający się park rozrywki. Wiemy tylko, że XXI wiek chyli się ku końcowi, a pośród zwykłych mebli walają się wycinki z gazet przemieszane z bardzo zaawansowanym sprzętem elektronicznym. Jest też oczywiście kobieta – a raczej robot robiący obecnie za wazon do fotograficznych imitacji kwiatów. Główny bohater postanawia uruchomić dziewczynę, poznać swą przeszłość i zrozumieć, co robi w tym zapomnianym przez Boga miejscu.

Tak prezentuje się wstęp do niedługiej historii. Twórcy gry powiedzieli, że stworzyli scenariusz, który nie będzie podlegać tylko jednej słusznej interpretacji. Poniekąd im się to udało, gdyż po świetnej pierwszej połowie druga część historii to mieszanina absurdu, zaś finał nie mówi praktycznie niczego. Można do niego dopisać, co nam się żywnie podoba, a i tak pozostawi gracza z masą pytań, na które nie znajdzie odpowiedzi. Spotkamy tylko dwie postacie, z których jedną jest wspomniana mechaniczna panna o imieniu Ida. To z nią będziemy prowadzić większość rozmów i powoli poznawać świat oraz swoje pochodzenie, a raczej jego tajemniczą namiastkę. Drugim rozmówcą jest "stary" robot z długą siwą brodą odwiedzający nas swoim latającym tramwajem (sic!). Jest o wiele bardziej wyrazistą postacią od Idy mającej spore luki w pamięci, nie mówiąc już o reszcie jej wypatroszonego z podzespołów ciała.

Przeczytamy pokaźną liczbę ścinków z gazet, kilka plakatów i książek. Mimo że są pochowane po całej chacie, nierzadko w półkach czy szafkach, to w dużej mierze nic ciekawego z nich nie wynika. Sporo tutaj notatek, zdjęć, znaczków i pocztówek bardziej służących za tło, niż dających faktyczne wskazówki. W kilku etapach natrafimy też na pamiętniki czy listy, ale nadal nie będzie tego zbyt wiele. Gdyby pominąć cały ten segment i skupić się tylko na dialogach oraz wykonywaniu zadań, to można ukończyć grę w cztery do pięciu godzin. Przy pełnej eksploracji świata, który w praktyce okazuje się dość małym polem, zajmie to nie więcej niż sześć godzin. To trochę mało, szczególnie że dość szybko wkrada się monotonia.

Zwiedzanie w linii prostej

Jak na grę opartą na eksploracji, mamy w Cradle bardzo mało rejonów do zwiedzania. Niby cały teren jest duży, niby gracz posiada swobodę ruchów, ale to właśnie słowo "niby" będzie nam towarzyszyć cały czas. W praktyce otaczający nas step jest bardzo pusty i pozbawiony życia, nie licząc okazjonalnie pojawiających się upiorów w postaci czarnych obłoków. Te jednak bez problemu ominiemy, wędrując pomiędzy początkową chatką a opuszczonym lunaparkiem. Mamy co prawda rzekę i futurystyczny tramwaj, jednak nie zmienia to faktu, że lwią część gry spędzamy, realizując utarty schemat – porozmawiaj z Idą, idź do lunaparku, zagraj w minigrę, wróć do Idy i znów z nią porozmawiaj. Okazjonalnie będzie się pojawiać staruszek i zlecać nam proste zadanie, przy wykonywaniu którego trochę połazimy w okolicy chatki.

Wszystko to sprawia, że gra zwyczajnie szybko się nudzi, a gracz wpada w rutynę. Dodatkowo musimy iść jak po sznurku, tak jak każą twórcy. Nie możemy zadania wykonać szybciej, nawet jeśli rozwiązanie agresywnie rzuca się w oczy, bo skrypt tego nie przewiduje. Nie pomoże również zniesienie potrzebnych przedmiotów w docelowe miejsce, gdyż po zakończeniu aktywnego wyzwania, układ przedmiotów na planszy się resetuje i wszystko wraca z powrotem tam, gdzie było. Ekwipunek jest ograniczony do sześciu pól, jednak ma to znaczenie tylko podczas minigier w lunaparku. Poza tym jednym obszarem nie będziemy nosić więcej niż dwóch czy trzech elementów naraz, a po ich użyciu spokojnie można je wyrzucić.

Mini-gry też nie powalają, gdyż każda jest taka sama. Różnica polega na kolorze zbieranych klocków i tym, że w niektórych grach platformy są niszczone, a w innych – blokowane murami, które łatwo rozwalić. W praktyce są to gry logiczne oparte na przenoszeniu i niszczeniu kostek, zbieraniu tych właściwych i wrzucaniu w odpowiednie miejsce. Uzyskanie trzydziestu elementów kończy zabawę i powoduje, że dostajemy nagrodę, czyli kolejny podzespół Idy. Jednak w przypadku przegranej i tak otrzymamy komponenty, tyle tylko że bez odznaczenia w systemie Steam. Zatem wysilać się zbytnio nie trzeba.

Uczta dla oka i ucha

To, co naprawdę zachwyca w Cradle, to oprawa. Przepięknie narysowane niebo, spokojnie płynąca rzeczka i rozrzucone po stepie drzewa. Na środku stoi ruina nietypowego parku rozrywki otoczona płotem, a lokację przecinają wielkie portale kolejki magnetycznej. Wszystko to wygląda naprawdę ładnie, a stonowane kolory nie męczą oka. I tutaj nie jest jednak doskonale. Prawie wszystkie drzewa są takie same, a lunapark to w zasadzie kopia takich samych zabudowań i pomieszczeń, tylko w różnym stopniu zniszczonych. To sprawia, że świat Cradle jest bardzo hermetyczny i mało zróżnicowany, a przez to nudny. Na szczęście o wiele lepiej jest z dźwiękiem zarówno od strony świetnej oprawy muzycznej, głosów otoczenia, jak i dialogów postaci.

Zmarnowany potencjał

Dzieło ludzi odpowiedzialnych za Herosów V czy Zew Prypeci nie wykorzystało wielu swych talentów. Za mało w tej grze zwiedzania, zagadki nie są trudne i do tego niemal wszystkie zrobione na jedną modłę, gracz musi iść tak, jak narzucają mu to skrypty w grze, a wielkie stepy są niemal w połowie niewykorzystane. Scenariusz, który przez długi czas trzyma w napięciu i ma sens, potem sypie się jak domek z kart. Zamiast swobodnej interpretacji zakończenia, dostaliśmy zwykły tygiel niedomówień oraz domysłów, z których nic konkretnego nie wynika. Wielka szkoda, bo Cradle naprawdę potrafi wciągnąć przez pierwsze trzy godziny. Nie jest to gra zła, ale do udanych też nie należy. Zwyczajnie przeciętna, typowa jednorazówka. Wielka szkoda.

Plusy:

 

Minusy: