Battlefield: Bad Company 2

Autor: Tomasz 'Landovsky' Mendyka

Battlefield: Bad Company 2
Jakiś czas temu miałem okazję (wraz z Dantem) pisać artykuł na temat beta-testów Battlefield: Bad Company 2. Nasze zdania były zgoła odmienne – ja twierdziłem, iż będzie to przełomowa część serii, natomiast Dante postawił się po stronie Modern Warfare 2, ogłaszając multiplayer produkcji Infinity Ward ciekawszym od tego, jaki przyszło nam uświadczyć w becie dzieła DICE. Teraz, miesiąc po premierze BF:BC 2 spróbuję przybliżyć wam oblicze finalnej wersji Złej Kompanii.




"Źli vs. Bardziej Źli"


Cała fabuła kręci się wokół fikcyjnej operacji "Aurora", przeprowadzonej przez amerykańskich komandosów w 1944 roku. Jej celem było porwanie japońskiego naukowca, który znajdował się w posiadaniu informacji o tajnej broni cesarskiej armii. Cała akcja zakończyła się niepowodzeniem, wszyscy jej uczestnicy zginęli, a "Aurora" stała się mitem na ponad 70 lat. Niestety, to czego nie udało się zdobyć Amerykanom podczas drugiej wojny światowej, trafia w ręce Rosjanina Kirilenki, który teraz chce swoją wiedzę wykorzystać przeciwko Stanom Zjednoczonym. Tym samym rola ratowania jednego z najpotężniejszych państw naszego globu przypada właśnie kompanii B, której to jesteśmy członkiem. W skład "Złej Kompanii" wchodzą cztery osoby – Marlowe, Sweetwater, Haggard i Redford. Wszyscy pojawili się już w pierwszej Bad Company, która została wydana wyłącznie na konsole. Nie martwcie się jednak – fabułę drugiej części rozegrano na tyle zgrabnie, że wiedza na temat historii opowiedzianej w "jedynce" nie jest potrzebna. Opowieść przedstawiona w trybie single przyprawiona została sporą dawką humoru. Nasi towarzysze zdają się nie traktować swojego zadania zbyt poważnie, toteż praktycznie cały czas żartują albo ironizują. Często w momentach wytchnienia prowadzą rozmowy, które gracza mogą przyprawić wyłącznie o uśmiech. Uświadczymy również wiele odniesień do popkultury, na przykład filmu "Predator", Harrisona Forda czy też… Modern Warfare 2. Trzeba tutaj dodać, że nie należy spodziewać się górnolotnych żartów – słownik jakim posługują się członkowie naszego oddziału jest zdecydowanie żołnierski, czyli raczej prosty i zazwyczaj wulgarny. Zalatuje to z lekka Tarantinem.


Charge is set!


Główne danie kuchni DICE to oczywiście multiplayer. W jednej rozgrywce maksymalnie może brać udział 32 graczy. Ich liczba jest zależna od trybu w którym będziemy grać. Tych mamy cztery, są to: podbój, gorączka, gorączka drużynowa oraz drużynowy deathmatch. Pierwszy z nich to, znany z poprzednich odsłon BFa, conqest (dominacja). Rozgrywka polega w nim na przejmowaniu i utrzymywaniu konkretnych sektorów na mapie. Wygrywa ta drużyna, która pierwsza zmniejszy licznik punktów przeciwnika do zera. Zupełną nowością w serii, i przy okazji strzałem w dziesiątkę, jest znany z bety tryb gorączka. Gracze dzielą się na atakujących i obrońców. Zadaniem tych pierwszych jest niszczenie napotkanych na swojej drodze stacji przekaźnikowych – ci drudzy muszą ich za wszelką cenę bronić. Na jeden mecz przypada od 8 do 10 takich punktów strategicznych. W jednym momencie, na mapie pokazane są dwa z nich – dopiero po ich destrukcji widzimy następny sektor mapy z kolejnymi dwoma. W przypadku gorączki drużynowej, skala rozgrywki jest mniejsza – maksymalna liczba graczy wynosi 8 i do zniszczenia mamy tylko jeden przekaźnik. Kolejny typ rozgrywki – niech nazwa was nie zwiedzie – team deathmatch, to nie ten znany dotychczas z innych tego typu produkcji. Tutaj mamy cztery czteroosobowe drużyny. Wygrywa ten zespół, który pierwszy osiągnie określoną liczbę fragów. Liczy się dynamizm i kooperacja. Mobilność oraz celność – to klucz do zwycięstwa. Więc jeśli jesteś w stanie spełnić te dwa warunki – ten tryb jest stworzony właśnie dla ciebie. Rozgrywka sieciowa pozwala wybierać spośród 4 klas – szturmowca, medyka, mechanika i zwiadowcy. Pierwszy z nich walczy za pomocą pistoletu maszynowego z podłączonym granatnikiem (bądź shotgunem). Jego specjalizacją jest umiejętność podrzucania paczek z amunicją. Drugi, to swoisty "Rambo" – dzierży karabin maszynowy, a do tego może leczyć – zarówno siebie jak i partnerów z drużyny. Trzeci skupia się na walce z pojazdami – jego pistolet maszynowy wyposażony dodatkowo w tłumik nie jest zbyt efektywny, natomiast wyrzutnia rakiet i owszem. Do tego dochodzi jeszcze możliwość naprawy pojazdów sojuszniczych. Ostatni z nich jest snajperem – stosuje kamuflaż, trzymając w ręku karabin z lunetą optyczną. Może także korzystać z min zbliżeniowych oraz lornetki, za pomocą której wybiera współrzędne dla ostrzału moździerzowego. Mówiąc krótko – dla każdego coś dobrego.
Nasze osiągnięcia na polach bitew nie pozostają bez nagród – za zdobycie określonej ilości punktów otrzymujemy awans, co wiąże się zarówno z prestiżem na polu bitwy (a przynajmniej pewnego rodzaju szpanerstwem), jak i dostępem do nowych modeli broni. Natomiast podczas samej walki zdobyć możemy rozmaite odznaczenia. Dostajemy je głównie za umiejętność posługiwania się danym rodzajem broni (przykładowo 5 zabitych przeciwników bez zaliczenia zgonu), jednak nasza sumienność w wykonywaniu innych obowiązków (leczenie, dostarczanie amunicji czy też wypełnianie celów misji) również zostanie doceniona.


…i wtedy nastał pulpit.


Wszystko byłoby pięknie gdyby nie fakt, że grając w sieci gra staje się wyjątkowo niestabilna. Już w pierwszych dniach po premierze na stronach twórców rozpętała się burza. Problemy z logowaniem i przypadkowe "kicki" z serwerów były na porządku dziennym. EA informowało, iż jest świadome problemów, i że wszystko zostanie naprawione w najbliższym czasie. Czasu trochę minęło, wyszło parę łatek – i co? Szczerze mówiąc: nic. Teraz, kiedy można się już zalogować i grać bez strachu, że punkbuster nagrodzi cię wyrzuceniem z serwera, pojawiły się kłopoty ze stabilnością gry. Nie wiem czy przytrafia się to tylko mi, czy też całej społeczności Bad Company 2, ale po niekrótkim czasie rozwałki sieciowej gra ni stąd, ni zowąd zamyka się, a ja oglądam pulpit. Przy okazji tracę oczywiście cały swój postęp w rozgrywce i punkty w ułamku sekundy. Warto dodać jeszcze, że podczas grania w singla żadnych takich błędów gra nie notowała.


Shooting by...


Uzbrojenie dostępne w grze robi wrażenie. Sam single player to 16 broni, z czego 14 występuje w dwóch wersjach – z zamontowanym celownikiem optycznym lub bez niego. Jeśli jednak chodzi o tryb sieciowy, to tutaj jest już 46 różnych modeli. I możemy dopatrzeć się zarówno broni popularnych (M16A2, UZI), jak i tych mniej znanych (MG 3, GOL). Oczywiście mamy też możliwość skorzystania z różnorodnych "optyków", które różnią się wielkością zoomu. Generalnie w aspekcie ilości pukawek najnowszy Battlefield wypada celująco.

Polska czy angielska?


Polonizacja to również wielki plus tej produkcji. W dubbingu brali udział tacy Panowie jak Mirosław Baka (Haggard) czy Cezary Pazura (Sweetwater) i trzeba przyznać, że został on zrealizowany w pełni profesjonalnie. Szczególne pochwały należą się Panu Bace – to właśnie jego głos budował klimat polskiej wersji gry. Pazura także spisał się nieźle, chociaż pomysł jego angażu do produkcji wojennej wydawał się być nietrafiony. Reszta aktorów również wypadła nie najgorzej. Za całość należą się brawa, natomiast za możliwość wyboru oryginalnej wersji językowej dodatkowo należałoby wykonać ukłon.


Frostbite


Główną atrakcją, jeśli chodzi o oprawę wizualną, są możliwości silnika Frostbite. Dzięki niemu praktycznie każdy element mapy jest w pełni zniszczalny. Nadaje to rozgrywce ogromnego realizmu – powstające na naszych oczach leje po bombach czy masakrowane przez wybuchy budynki nadają Bad Company 2 iście wojennego klimatu. Najlepiej obrazują to sieciowe walki na terenach zabudowanych – po chwili wymiany ognia, miasteczko w którym toczy się bój wygląda jak, nie przymierzając, Warszawa w 1944 roku. Dźwiękowo jest już jednak bez rewelacji. W moim uchu utkwił tylko pisk, który następował po wybuchu oraz głos Mirosława Baki – reszta dźwięków, łącznie z wystrzałami, brzmi... nijak. Dam sobie również uciąć głowę, że jedyna muzyka jaką można w grze usłyszeć, to ta w menu i podczas ładowania. Poza tym przygrywa tak cicho, że trudno na nią w ogóle zwrócić uwagę.


Finally...


Czy Bad Company 2 jest warte zakupu? Trudno powiedzieć. Stabilność tejże produkcji w multiplayerze pozostawia wiele do życzenia, co całkowicie psuje przyjemność z rozgrywki. Z drugiej strony, gdyby nie te problemy, najnowszy BF nazwałbym bez wątpienia najlepszym FPSem, w jakiego przyszło mi dotychczas grać. A czy DICE pokonało swoją produkcją Infinity Ward? Moim zdaniem nie, ale pozostawiam to każdemu z was do samodzielnej oceny.



Plusy:


Minusy:


Oto trailer gry: