Air Conflicts: Secret Wars

Twarde lądowanie?

Autor: Tomasz 'Landovsky' Mendyka

Air Conflicts: Secret Wars
Nigdy nie ciągnęło mnie do gier, które skupiały się na lotnictwie. Kilka lat temu moja wiedza na ten temat ograniczała się do jednej serii, którą interesował się mój ojciec – IL-2 Sturmovik. W momencie, gdy jednak postanowiłem zająć się recenzowaniem gier, starałem się poszerzać swoje horyzonty – nie mogłem skupiać się przecież na jednym gatunku. Zaowocowało to dosyć sporą liczbą zapowiedzi, również produkcji tego typu. W pewnym momencie na moim biurku pojawił się więc pierwszy typowo "lotniczy" tytuł, który otrzymałem do recenzji – Air Conflicts: Secret Wars. Czy przekonał mnie do dalszego obcowania z wirtualnym lotnictwem?
____________________________


Laboratorium Dextera?

Bohaterką gry jest DeeDee Debrec (od razu na myśl przyszła mi pewna kreskówka) – córka lotnika z okresu I wojny światowej, która odziedziczyła po nim zamiłowanie do samolotów. Na co dzień zajmowała się przemycaniem różnorodnych towarów, jednak rok 1939, w którym wybucha drugi światowy konflikt, zmusza ją do porzucenia dotychczasowej pracy na rzecz zbrojnej działalności lotniczej. W międzyczasie za sprawą przyjaciela ojca, który po jego śmierci wziął DeeDee pod swoją opiekę, poznajemy historię taty-pilota. W trakcie gry bohaterka żongluje pracodawcami, z którymi kończy współpracę z różnych powodów. Wśród jej sojuszników znajdą się Anglicy, Rosjanie, a nawet – co często w grach o tematyce drugowojennej się nie zdarza – Polacy walczący w Armii Krajowej. Wszystko rozłożone jest na 7 rozdziałów, w których znajduje się blisko 50 misji.

Niestety, mimo ogromnej liczby zadań, których będziemy mogli się podjąć, trudno nie zauważyć, że duża ich część jest krótka. Do tego po dłuższym czasie gra staje się monotonna – często powtarzają się czynności, które przyjdzie nam wykonywać w ramach otrzymanych przydziałów. Wszystko posypane jest dodatkowo strasznie drętwo opowiedzianą historią, a to za sprawą dwóch czynników – po pierwsze, kiepskiej jakości przerywników filmowych, a po drugie, tragicznej gry aktorów zatrudnionych do stworzenia dubbingu.

Ciekawiej prezentuje się walka w przestworzach – mamy podział na tryb zręcznościowy oraz tryb symulacji. Pierwszy wymaga myszki lub pada i jest prostszy, ale bardziej efektowny. Przy okazji korzystania z drugiego możemy wybrać pomiędzy klawiaturą a padem i jest on trudniejszy. No i trzeba się wysilić, by uzyskać taką skuteczność w walce, jak przy okazji pierwszego trybu. Możliwość wyboru cieszy, aczkolwiek sama rozgrywka po dłuższym czasie staje się nudna.

Jak już wspomniałem, na monotonię gry w dużej mierze wpływają powtarzalne misje. Mimo rozwoju fabuły ich schemat pozostaje ten sam. Są więc zadania, w których mamy wyeliminować cele w powietrzu lub bombardować obiekty na ziemi, dostajemy również polecenie latania w taki sposób, by nie dać się wykryć. Wszystko właściwie sprowadza się do tych trzech typów i po niedługim czasie staje się wyjątkowo monotonne.

To co najprzyjemniejsze, to pojedynki w przestworzach. Są jednak dosyć proste, ponieważ zastosowano wspomaganie celowania. Kiedy jednak na horyzoncie pojawia się spora grupa przeciwników, to trzeba się już trochę namęczyć, żeby strącić wszystkich i uniknąć śmierci. W każdym razie strącanie wrogich samolotów jest dosyć przyjemne i mogę to chyba uznać za najlepszy element Air Conflicts.


A co jeśli...

Dla graczy, którzy ukończyli wątek fabularny i dalej mają ochotę obcować z tytułem, twórcy przygotowali jeszcze dwie możliwości – tryb określany mianem "walka kołowa" oraz grę wieloosobową. "Walka kołowa" to typowy skirmish – siadamy za sterami samolotu i walczymy z przeciwnikami kierowanymi przez komputer. Możemy ustalić zasady walki (np. walka na czas lub na określoną liczbę strąconych przeciwników), pogodę, miejsce, a także czas, w jakim odradzać się będą oponenci. Niestety, tryb ten na dłuższą metę jest jeszcze nudniejszy niż fabularny. Drobnym pocieszeniem jest fakt, że w miarę ciekawą alternatywę stanowi tryb multiplayer – jest zdecydowanie najciekawszym elementem Air Conflicts. Jednak znalezienie serwera, na którym można by pograć, jest dosyć dużym wyzwaniem.


Visual contact!

Jeśli chodzi o oprawę wizualną, mam mieszane uczucia. Modele samolotów (bogaty wybór maszyn z okresu I i II wojny światowej, w tym takie legendy jak Spitfire czy Messerschmitt) oraz ich model zniszczeń prezentują całkiem przyzwoity poziom, jednak z całą resztą nie jest już tak kolorowo. Krajobrazy, jakie pojawiają się na ekranie, są mdłe i na dodatek pozostawiają wiele do życzenia – są mało detaliczne. Co ciekawe, niektóre elementy otoczenia możemy równać z ziemią, jednak model ich zniszczeń woła o pomstę do nieba. Czasami przyjdzie nam nawiązać kontakt wizualny z wrogimi jednostkami naziemnymi i o ile pojazdy jeszcze jako tako dają radę, to piechota i ich sposób poruszania się są przekomiczne.

Na tle całości całkiem nieźle prezentuje się oprawa dźwiękowa – wypada bardzo poprawnie (oczywiście pomijając wspomniany już fatalny dubbing). Odgłosy samolotów, wystrzały i wybuchy są zrealizowane dosyć dobrze. Przygrywająca muzyka również nie wywołuje bólu zębów – dodałbym nawet, że jako tako podtrzymuje wojenny klimat. Mimo wszystko patrząc na całokształt, szału nie ma.


I'm bored.

Odpowiadając na pytanie ze wstępu – do gier lotniczych nie zostałem przekonany, jednak ocenianie całego gatunku przez pryzmat jednej produkcji byłoby amatorszczyzną. Nie zmienia to faktu, że Air Conflicts: Secret Wars jest jedną z najnudniejszych gier, w jakie przyszło mi kiedykolwiek grać. Zdecydowanie odradzam kupno tego tytułu, tym bardziej że premierowa cena (80 zł) jest przynajmniej czterokrotnie za wysoka. Podsumowując – niczego nie stracicie, jeśli ominiecie tę produkcję na sklepowych półkach.

Plusy: Minusy:



Screeny pochodzą z oficjalnej strony gry.