Hobbit: Niezwykła podróż

Historia upiększona

Autor: Barbara Lach, Jakub Reginia

Hobbit: Niezwykła podróż
Jakub ‘Rege’ Reginia: Nareszcie! Po latach oczekiwania i wielu nieprzespanych nocach, w końcu ekranizacja Hobbita pojawiła się w kinach. Pierwsza część nowej trylogii filmowej opartej na prozie JRR Tolkiena, Hobbit: Niezwykła podróż, miała światową premierę 14 grudnia 2012 roku. Niestety, na polską poczekacie aż do 28 grudnia (w niektórych kinach film pojawi się 25 grudnia - przyp.red.), ale nam – zagranicznym korespondentom Poltera – udało się obejrzeć film wcześniej. Czy warto było tyle czekać?

Barbara ‘libelula’ Lach: Mam nadzieję, że pod koniec naszej recenzji odpowiedź wyłoni się sama: dla nas obojga Władca pierścieni jest kultowym filmem, więc trudno było poskramiać narastającą i podbijaną przez specjalistów od marketingu ekscytację. A jednocześnie czekaliśmy z obawami – kiedy dowiedziałam się, że ekranizacja niezbyt grubej książeczki dla dzieci zostanie rozciągnięta na trzy długie, niemal trzygodzinne filmy zaczęłam wątpić, czy w kinie rozpoznam fabułę znaną z powieści...

Rege: Najpierw miały być "tylko" dwa filmy, potem gruchnęła wieść, że będą trzy. Książkowy Hobbit jest powieścią krótką, zwłaszcza w porównaniu z Władcą pierścieni, więc skąd pomysł na trzy filmy?! Jednak dość szybko po ogłoszeniu dylogio-trylogii hobbickiej, mój wewnętrzny Tolkienowy purysta został uspokojony – Peter Jackson ma zamiar zaczerpnąć dużo materiału z, tak zwanych, dodatków, które stanowią integralną część Władcy. Znajduje się tam między innymi historia Tolkienowych krasnoludów, która przecież jak ulał do Hobbita pasuje. Materiału wystarczyłoby i na dziesięć części!

Basia: To prawda, ale pojawia się pytanie, ile z tych "pogłębionych" wątków naprawdę zasługuje na dołączenie do fabuły Hobbita i na ile zręcznie zostaną one ołączone z pozostałymi elementami... Po obejrzeniu filmu przyznaję, że zgadzam się z wieloma wyborami dokonanymi przez scenarzystów. Nawet z tymi, które wyraźnie zostały wymuszone przez rozbicie fabuły na trzy części: niektóre wątki domagały się zamknięcia w ramach Niezwykłej podróży i tego rozwiązania się doczekały. Co zaskakujące, najbardziej podobają mi się zmiany dokonane w najważniejszych dla mnie aspektach: historii i motywacji bohaterów. Podobnie jak we Władcy pierścieni, poprawki pogłębiają konstrukcję postaci i dostarczają nieoczekiwanie dużo chwytających za serce momentów. Krasnoludom chodzi o coś więcej niż tylko złoto, Bilbo szybciej niż w książce porzuca swoją początkową rolę narzekającego i niepasującego do kompanii bagażu.

Rege: ZDRADA! Dwalin miał niebieska brodę, a Smaug była kobietą! A tak na poważnie – jeśli chodzi o motywacje głównych bohaterów i ich przemianę, to pełna zgoda. Hobbit z 1937 roku ma się do Władcy pierścieni jak pięść do nosa, jeśli chodzi o styl i rozmach. Ciężko byłoby zatem uzasadnić całą wyprawę do Samotnej Góry – w kontekście Wojny o Pierścień – wyłącznie krasnoludzką żądzą złota i zewem przygody. Sam Tolkien chciał przeredagować Hobbita, a raczej napisać go od nowa, by zrównać go patosem i stylem z Władcą. Z drugiej strony niepokoi mnie kilka elementów (choćby Radagast), która nijak się mają do czegokolwiek, co Tolkien napisał i mają na celu wypuszczenie nowej linii zabawek. Witamy w Holywood!

Dla porównania, w filmowej Drużynie Pierścienia zmiany były czysto kosmetyczne. Dwie Wieże miały Legolasa jeżdżącego na tarczy i zmieniony wątek Faramira. Powrót Króla wprowadził o wiele więcej zmian, ale pozostał wierny duchowi trylogii. Hobbit: Niezwykła podróż natomiast poważnie ingeruje w sedno fabuły czy historie postaci. Widać tutaj równię pochylą i trochę boję się, czy w trzeciej części Hobbita nie zobaczę Smauga – pacyfisty, dzielącego się skarbem z Thorinem przy kufelku...

Basia: Miejmy nadzieję że do tego nie dojdzie! Elementy dodane do fabuły powieściowego Hobbita na pewno doczekają się jeszcze niejednego jadowitego komentarza, ale sceny i dialogi z książki zostały przedstawione z pietyzmem i zdecydowanie dominują nad tymi, które powstały w zachłannej wyobraźni speców od marketingu. Irytacja "poprawkami" była chwilowa, a wzruszenie zostało ze mną na długo.

Przyznaję, że tu autorzy filmu dysponowali pewną przewagą.Mieli bowiem do dyspozycji bogactwo skojarzeń zbudowanych przez trzy części Władcy pierścieni – poczynając od rekwizytów i lokacji, poprzez aktorów, kończąc na motywach muzycznych. Aktorzy znani z poprzednich ekranizacji prozy Tolkiena są nadal w najwyższej formie. Martin Freeman – odtwórca postaci młodego Bilba – stanął na wysokości zadania, wnosząc do roli wdzięk i poczucie humoru. Krasnoludy, z Richardem Armitage grającym Thorina na czele, stanowią drużynę wyrazistych i barwnych postaci.

Strona wizualna filmu jest wspaniała: plenery zapierają dech w piersiach, lokacje chciałoby się oglądać raz po raz, żeby uchwycić wszystkie szczegóły. Rekwizyty, charakteryzacja i kostiumy zachwycają poziomem wykonania. Muzyka zręcznie łączy znane i chwytające za serce motywy z Władcy z nowymi – które niejeden fan będzie nucić jeszcze długo po wyjściu z kina. Dla kogoś, kto – jak ja – wzrusza się już na sam dźwięk motywu Shire, Hobbit stanowi prawdziwą ucztę.

Rege: Łzy ozdobiły me lico już na napisach początkowych, a potem wielokrotnie się wzruszałem. Peter Jackson i spółka kochają Śródziemie i potrafią pokazać to w filmie. Nawet przy trzecim seansie, niektóre sceny wywołują uczucia zbliżone do wrażeń Bilba słuchającego muzyki krasnoludów: "(...) zapomniał o wszystkim i wyobraźnia przeniosła go daleko, w tajemnicze kra¬iny, nad którymi świecą dziwne księżyce, daleko za Wodę, daleko od hobbickiej norki pod Pagórkiem".

Sceny z Gollumem to mistrzostwo świata. W ich trakcie tuż obok naszego miejsca w kinie rozległ się szloch: "Mommmy, I’m scaaareeed". Ucieczka z Królestwa Goblinów jest rewelacyjnie zaplanowana; choreografia i efekty 3D stoją na najwyższym poziomie – na pewno dzieciaki na całym świecie będą próbowały odgrywać tę scenę na placach zabaw (pod uważną opieką rodziców oczywiście!).

Basia: No właśnie, efekty 3D. Oraz, nawet lepiej rozreklamowane, słynne HFR – High Frame Rate (nagranie z prędkością 48, a nie tradycyjnych 24, klatek na sekundę). Wliczając wersję Imax, widzowie mogą wybierać spośród pięciu wersji filmu (2D, 3D, 3D HFR, Imax 3D, Imax 3D HFR). Przedpremierowe reklamy zachwalały film jako przełom w kinematografii, przekonując, że nowy sposób kręcenia idealnie nadaje się do technologii 3D i wzmaga wrażenie trójwymiarowości.

Motywowani recenzencką gorliwością obejrzeliśmy trzy pierwsze wersje (Imaxa zostawiamy na później). Mnie najlepiej oglądało się wersję 3D. Niestety, podczas oglądania filmu w dwóch wymiarach zbyt wyraźnie dawał się we znaki fakt, że niektóre ujęcia – zwłaszcza grupowe i sceny akcji – zostały od podstaw zaprojektowane pod 3D. Chwilami ciężko było się zorientować, co się dzieje na ekranie. Problem znikał podczas oglądania wersji 3D, a dyskomfort z powodu okularów to chyba jedyny minus tego formatu. Natomiast wersja 3D HFR zaprezentowała zupełnie wyjątkowy problem.

Rege: 48 klatek – e tam! Sceny w zamkniętych pomieszczeniach wyglądały jak Teatr Telewizji. Filmowość scenografii zniknęła, natomiast pojawiła się świadomość, że bohaterów otaczają atrapy; dało się dostrzec setki fałd na koszuli Bilba, ale całość i tak wyglądała sztucznie. Poszczególne plany były tak mocno rozgraniczone, że wyglądały jak złożona warstwami wycinanka. Sceny tworzone komputerowo rzeczywiście dostały lekkiego "kopa", ale nie był to aż taki skok, jak między Hobbitem w dwóch i trzech wymiarach. Warto tu obalić wszelkie mity na temat zawrotów głowy i wymiotów – 48 klatek wyglądało trochę nienaturalnie, ale na pewno nie jest to doznanie całkowicie zmieniające percepcję i nie wymaga uzyskania zgody lekarskiej przed seansem. Zgadzam się, że wersja 2D wyglądała najsłabiej, z wyżej wspomnianych powodów i w "normalnym" 3D oglądało się Hobbita najlepiej.

Basia: Technologia 3D i zwiększona prędkość filmowania nie do końca spełniły nasze oczekiwania. Za to wyraźnie urzekały twórców filmu – mam wrażenie, że wiele z doklejonych do fabuły scen zostało dodanych właśnie po to, aby wyeksponować uroki nowego formatu. Oczyma wyobraźni widzę scenarzystów wymachujących wydłużonym skryptem z okrzykiem "musimy dokręcić tę scenę, będzie świetnie wyglądać w 3D!" Oczywiście, zawsze można obwiniać merchandising i pazerność producentów, ale tak czy inaczej nie był to najlepszy pomysł.

Z tym komentarzem wracamy do pytania postawionego na początku filmu – czy warto było czekać tak długo i aż tak się ekscytować przed premierą?

Rege: Ocena tego filmu to niesamowicie trudne zadanie. Z jednej strony mamy rewelacyjną muzykę Howarda Shore’a, kostiumy, świetne efekty 3D i uchwycenie Tolkienowskiego świata. Ten film potrafi wzruszyć, rozśmieszyć i przenieść hen, hen daleko, by przeżyć przygodę z Bilbem, Gandalfem i Thorinem. Z drugiej mamy skok na kasę i chęć zapisania się w historii kinematografii za "48 klatek". Z trzeciej zaś strony należy pamiętać, że film nie jest adresowany do ludzi piszących doktoraty na temat "Tułaczki Krasnoludów a Zmiany Klimatyczne Śródziemna". Podobnie jak książka, jest on skierowany do tych, którzy swoją przygodę ze Śródziemiem dopiero zaczynają. I dlatego jest on dobrym preludium do głównego dania, jakim jest Władca pierścieni.

Niezwykła Podróż w IMAXieChcieliśmy iść do IMAXa na Hobbita w 24 klatkach, ale już nie ma takiej wersji dostępnej w manchesterskim kinie, więc wybraliśmy opcję 48-klatkową. Nie żałujemy wyboru. Na gigantycznym ekranie o wymiarach 26,3 na 18,8 m film prezentował się doprawdy niesamowicie. Efekty surround, muzyka i obraz są krystalicznie czyste, a samo 48 klatek, które wcześniej nie przypadło nam do gustu, nie razi już tak bardzo (może to być również kwestia przyzwyczajenia). 169 minut zleciało szybciutko.

Jednym zdaniem: tak się powinno ten film oglądać, bo został on do tego po prostu stworzony.

Jeżeli w waszym mieście macie możliwość pójścia do IMAXA na Hobbita - nie zawiedziecie się. Podróż staję się jeszcze bardziej niezwykła.

Warto też dodać, że okulary, które dostaje się w IMAXie, są o wiele lepsze niż te standardowe, które otrzymujemy w kinach 3D. Są też bardziej komfortowe, zwłaszcza dla okularników.

OcenyRege: Tolkienowi puryści: 1/10, fani pierwszej trylogii Jacksona: 9/10. Ja daję mu 8.
Basia: Ocena ogólna: 7/10, choć film ma kilka elementów które zasługują na 2/10. Ponowne odwiedziny w Śródziemiu: bezcenne.