» Recenzje » Iron Man 3

Iron Man 3


wersja do druku

Spadająca gwiazda? Nie, to upadek legendy.

Redakcja: Marysia 'merryadok' Piątkowska

Iron Man 3
Jedna z podstawowych zasad w popkulturze głosi, że nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Wiąże się to z pewną smutną prawdą, z którą już dawno należało się pogodzić, aby czerpać satysfakcję na przykład z kinematografii hollywoodzkiej – w przemyśle kulturowym dominują kontynuacje, ustępujące z reguły pierwowzorom, zwłaszcza na poziomie fabuły. Na szczęście nawet wśród sequeli filmowych zdarzały się odstępstwa od tej reguły. Doskonałym przykładem były pierwsze dwie odsłony ekranizacji przygód Tony'ego Starka, w którego wcielił się Robert Downey Jr.

Spojrzenie w przeszłość: o dwóch takich, co skradli box office

Kiedy w 2008 roku do kin weszła pierwsza część ekranizacji Iron Mana w reżyserii Jona Favreau, film dość szybko podbił serca widzów na całym świecie. Co ciekawe, zaistniał on niejako w opozycji do mającego swoją premierę w tym samym okresie Mrocznego Rycerza Christophera Nolana. Wizje obu reżyserów nie tylko podkreślały odwieczny konflikt DC z Marvelem, ale też pokazały dwa zupełnie odmienne podejścia do kina komiksowego.

Podstaw do porównywania obu filmów można wskazać całkiem sporo, ale wystarczy wspomnieć o najważniejszych. Nie tylko były to ekranizacje komiksów, ale także historie o dwóch herosach pozbawionych nadnaturalnych mocy. Podobieństwo między Tonym Starkiem a Brucem Waynem podkreślał zresztą fakt, że obaj bohaterowie są bogaczami, dzięki czemu ich zamaskowane wcielenia – Batman oraz Iron Man – mogły w ogóle zaistnieć. Kluczowe okazały się jednak różnice, a zwłaszcza jedna: o ile Mroczny Rycerz skrywał się w mrokach Gotham, o tyle szef Stark Industries postanowił zanurzyć się w blasku jupiterów. Jego słowa podczas konferencji w finale Iron Mana, w których przyznaje się do bycia tytułowym herosem, potraktować można jako prztyczek w nos, wymierzony introwertycznemu, romantycznie usposobionemu Wayne'owi.

Gramy dalej! Zmiany, zmiany, zmiany...

Dwa lata później nastąpiła premiera, na którą część widzów czekała z zaciekawieniem, a której druga część się obawiała. Iron Man 2 mógł bardzo łatwo zniszczyć to, co udało się wybudować w pierwszej części. Okazało się jednak, że Favreau trzymał rękę na pulsie i nie bawiąc się w szczególnie innowacyjne podejście, zaserwował widzom kolejną dawkę rozrywki obdarzonej podobnym cool feeling, jak w poprzednim filmie. Co więcej, nie musiał już wprowadzać figury protagonisty, więc pozwolił sobie na większy rozmach na polu fabularnym. "Kropkę nad i" stanowiły smaczki dla fanów komiksów, którymi wypełnił obficie obraz, sytuując go w uniwersum Marvela i zapowiadając nadchodzący hit, Avengers. Ostatecznie więc nie tylko sequel nie zmarnował potencjału, jaki tkwi w tej marce, ale wręcz okazał się lepszy od swojego poprzednika.

Niestety, obawy towarzyszące części fanów przed drugą odsłoną ziściły się teraz, przy okazji premiery Iron Man 3. Wychodząc z kina można odnieść wrażenie, że ktoś – najpewniej reżyser, czyli tym razem Shane Black – z nas zakpił. Wynika to w dużej mierze z przekroczenia granicy, za którą ów przyjemny ironiczny i "luzacki" feeling przeradza się w żart wielkiego kalibru. W efekcie nowa odsłona przygód Starka przestaje być zabawnym kinem akcji, a staje się wypełnioną scenami akcji komedią. Warto podkreślić, że w tej roli film sprawdza się naprawdę dobrze, bo podczas seansu dość często dało się słyszeć salwy śmiechu widowni, samemu nieraz się do nich dołączając.

Komicznie smutna historia o upadku legendy

Tony Stark to gwiazda, wolny strzelec i samotnik. To geniusz i miliarder o rozbuchanym ego. Może sobie na to pozwolić, bo jak sam stwierdził w części drugiej, "z powodzeniem sprywatyzował pokój na świecie". Niewiele osób jest w stanie choćby w najmniejszym stopniu utemperować jego niepoprawny charakter – oprócz ukochanej panny Potts, chyba tylko wybrane osoby z S.H.I.E.L.D. były zdolne wpłynąć na jego niegrzeczne podejście do życia. W tym tkwi zresztą siła tej postaci, odróżniająca go od innych herosów, nawet jeśli ograniczymy się do stajni Marvela. Wyciągając wnioski z własnych porażek, zawsze podnosił się po upadku i znów przywdziewał pancerz, grając na nerwach władz USA. W kolejnych filmach (włącznie z Avengers) nie dawał po sobie poznać słabości, które dotknęłyby go głębiej i na dłużej. Nawet, kiedy w grę wchodziła walka z przybyszami z kosmosu, u boku mutantów i innych osobliwości, nie obnażał swojej emocjonalności.

W Iron Man 3 zagrożenie przychodzi ponownie z Ziemi, ze strony terrorystów skupionych wokół tajemniczego Mandaryna. Zarówno charakteryzacja, w której występuje wcielający się weń Ben Kingsley, jak i fabuła filmu nawiązują do medialnie znanych aktów terroryzmu, łącząc je z iście komiksową wyobraźnią. Ta ostatnia zainspirowana została przede wszystkim komiksem Extremis Warrena Ellisa, wydanym niedawno ponownie w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Na szczęście scenarzyści postarali się, by w nowej historii znalazło się parę linków do filmowych Avengers, za co należą im się słowa uznania. Niestety, również pod tym względem brakuje jednak konsekwencji, bo zachowując kilka powierzchownych odniesień, zerwali jednocześnie z elementami kluczowymi dla tej serii i samej postaci. W efekcie, podważyli sens wcześniejszych przygód Iron Mana. Co więcej, zburzyli fasadę Tony'ego, próbując na siłę udramatyzować tego bohatera, a tym samym niwelując wspomniany kontrast wobec Batmana.

Paradoksów coraz więcej

Z jednej strony trzeci Iron Man stał się obrazem mroczniejszym od poprzednich w tym cyklu, z drugiej – przerodził się w komedię, w której ilość gagów autentycznie zaskakuje. Dziwią przy tym mieszane uczucia, jakie ten komizm wywołuje, bo choć śmiech na sali powracał często, po seansie dominowała konsternacja kwitowana rozżalonym "No cóż..." dobiegającym z ust osób opuszczających kino. Być może specyfika tej groteskowej historii wymaga odpowiedniego nastawienia, ale mając na uwadze reakcje widzów podczas niedzielnego wieczornego pokazu, można ją uznać za chybioną. Przy ilości absurdów trudnej do zaakceptowania nawet w ramach konwencji, do której przyzwyczaiły nas wcześniejsze odsłony przygód Starka, trzecia część okazuje się nie tyle zaskoczeniem, co rozczarowaniem. Pozornie wyniki sprzedaży mogą temu przeczyć (pierwsze miejsce w światowym box office dwa weekendy z rzędu), ale to, że film obejrzy wiele osób było do przewidzenia przy sukcesie jego poprzedników.

Bardziej intrygujące są wysokie oceny, jakie zgarnia Iron Man 3. Być może wynikają one z docenienia (przecenienia?) pewnych aspektów, które niewątpliwie uznać można za zalety tej odsłony. Jej siły dopatrywać należy się przede wszystkim w widowiskowości, nie ustępującej poziomem dotychczasowym filmom Marvela. Spektakularne sceny zniszczenia oraz względnie udane CGI uzupełniają bardzo dobrze dopracowane detale (odpryskująca farba, dobra charakteryzacja). Wizja nowoczesnej technologii wprowadzona jest dość zgrabnie, choć część gadżetów – zwłaszcza w finale – pojawia się na ekranie nazbyt efekciarsko. Cieszy natomiast, że dobrze znany Jarvis zyskuje nieco więcej uwagi.

Na uznanie zasługuje również ciekawa obsada aktorska. U boku stałej ekipy – Roberta Downey'a Jr-a (Stark), Gwyneth Paltrow (Potts), Dona Cheadle (Rhodes) oraz Jona Favreau (reżyser dwóch poprzednich części wciela się od początku serii w ochroniarza Happy) – na planie zagościli Guy Pearce (Aldrich Killian), Rebecca Hall (Maya Hansen) oraz wspomniany Ben Kingsley (Mandaryn). To o tyle ważne, że przy Iron Man 2, a tym bardziej przy Avengers poprzeczka castingowa została zawieszona naprawdę wysoko. Na szczęście zarówno na pierwszym, jak i drugim planie pojawiają się utalentowani aktorzy, tworząc zaskakująco ciekawe kreacje. Znalazło się także miejsce na dwa zabawne cameo: Stana Lee i Marka Ruffalo (dla którego warto czekać do końca napisów).

Wśród atutów serii, które "udało się" twórcom częściowo pogrzebać, nie można pominąć muzyki. Ta prezentuje się dość zróżnicowanie. W filmie pojawiają się kompozycje doskonale dopasowane do dramaturgii wydarzeń, za co należy pochwalić Bryana Tylera. Poza tym pojedyncze piosenki (że wspomnę o I'm blue grupy Eiffel65 na początku) użyte zostały bardzo umiejętnie do wsparcia narracji. Niestety jednak, tym razem zabrakło nieco wyrazistości i spójności na ścieżce dźwiękowej, a zwłaszcza rockowych motywów samego Iron Mana, czyli muzyki zespołów Black Sabbath i AC/DC.

Nie wszystko stracone

Iron Man Three – bo takim zapisem stylizowany jest w samym filmie oryginalny tytuł – to zdecydowanie najbardziej kontrowersyjna część cyklu o Tonym Starku. Tym bardziej, że pod wieloma względami jest to film przełomowy. Choć bohater nie zniknie z ekranów, można przyjąć, że obraz ten stanowi zamknięcie trylogii. Jednocześnie jest on pierwszym utworem Fazy Drugiej Avengers. Jego wyjątkowość nie wiąże się jednak wyłącznie z momentem powstania, ale też z charakterystyką samego filmu, jakże odmiennego od wcześniejszych produkcji z tej serii.

Głównym grzechem twórców okazało się zbyt daleko posunięte zerwanie z "mitologią" Iron Mana i w pewnym sensie zepsucie tego świata oraz tej postaci w ich filmowej odsłonie. Pod względem poruszanych tematów nie jest to bowiem zły utwór – tym bardziej, że można w nim znaleźć dowody autoironii i samoświadomości. Szkoda tylko, że Shane'owi Black zabrakło wyczucia, które pozwoliłoby zachować żartobliwy, zawadiacki charakter poprzednich odsłon bez tak drastycznego zmieniania konwencji i burzenia dorobku Favreau. Iron Man zasługiwał na znacznie lepsze zwieńczenie trylogii. Wybiegając natomiast myślą w przyszłość, można pozwolić sobie na optymizm – warto bowiem wziąć pod uwagę, że Avengers: Phase One również zaliczyło pewne "potknięcia" (chłodno przyjęte Kapitan Ameryka i Thor), co wcale nie pogrzebało całego projektu.

Zaskakujący entuzjazm części dziennikarzy i widzów budzi podejrzliwość. Nietrudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z zakrojonym na szeroką skalę trollingiem. Z drugiej jednak strony, być może spektakularny rozmach, z jakim zrealizowano finał trylogii o najbardziej aroganckim z Avengersów pozwala przymknąć oko na całą masę błędów i słabostek tej części. Poza tym nie jest to w końcu całkowicie zły film. Posługując się wojenną metaforyką: Iron Man Three to przegrana bitwa w wojnie, która wciąż jednak trwa. Co więcej, nie było to starcie pozbawione sensu i warto było podjąć się walki. Tony Stark nie został przecież pozbawiony swojego uroku, Marvel zaś ma nadal szansę na rehabilitację.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Iron Man 3
Reżyseria: Shane Black
Scenariusz: Drew Pearce, Shane Black
Muzyka: Brian Tyler
Zdjęcia: John Toll
Obsada: Robert Downey Jr., Gwyneth Paltrow, Don Cheadle, Scarlett Johansson
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2013
Data premiery: 10 maja 2013
Czas projekcji: 130 min.
Dystrybutor: Disney



Czytaj również

2013: Top 5 filmów
Podsumowanie najlepszych filmów minionego roku
Iron Man
Niebohaterski superbohater
Varia #2
Omnia Varia
The Avengers
We're in this together now!
- recenzja
Czarna Wdowa
Coś się kończy, coś się zaczyna
- recenzja
Król Lew
Strasznie już być tym królem chcę!
- recenzja

Komentarze


de99ial
   
Ocena:
0
Mistyfikacja z mandarynem na poziomie przedszkola - od pierwszych scen wiedziałem, że głownym złym jest ten co jest.

Cała trylogia to takie Transformersy (pierwsza część) - widowiskowe, luźne oglądadło. I nic więcej.
18-05-2013 11:06
Overlord
   
Ocena:
+1
@de99ial
Z czym idealnie współgra kategoria wiekowa: 8+
18-05-2013 20:47
earl
   
Ocena:
0
Avengersi przynajmniej mieli zabawne dialogi, w IM części 1 lub 2 tego nie ma. I z tego powodu zastanawiam się, czy marnować czas i pieniądze na obejrzenie części trzeciej.
18-05-2013 21:13
zatapatique
   
Ocena:
0
Kosmit
   
Ocena:
0
De99ial nie spoiluj...
19-05-2013 09:25
de99ial
   
Ocena:
+1
@Kosmit
Poprawiłem, mam nadzieję, że spoiler już nie jest taki jednoznaczny.
19-05-2013 11:48
deailon
   
Ocena:
+1
Dawno nie czytałem recenzji, z którą tak bardzo bym się nie zgadzał. W zasadzie nie ma miejsca, w którym jakkolwiek identyfikowałbym się z wypowiedziami autora (może poza tym, że można dokonać zestawienia Wayne'a ze Starkiem - choć to nie jest nowa myśl).

Iron Man 2 mi się nie podobał, mimo ciekawego "głównego złego". Iron Man 3 podsumowuje według mnie ładnie poprzednie trzy filmy o Starku i podkreśla, że jest on człowiekiem, a nie mutantem czy nordyckim bogiem. Według mnie - i dobrze. Z ekranizacji komiksów tej stajni, ten film, zwłaszcza w kontekście całej serii, podobał mi się najbardziej. Wyprzeda nawet bardzo zgrabnie pomyślanego, choć słabo wykorzystanego, Kapitana Amerykę. To moje prywatne zdanie. Pewnym wsparciem dla niego jest wyższa od recenzyjnej średnia ocena polterowiczów ;)
19-05-2013 21:29
Squid
   
Ocena:
0

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.