Avatar

Dialog między Iuliusem, Medeą a Scobinusem

Autor: MEaDEA, Mayhnavea, Scobin

Avatar
Po premierze Avatara przez cały Internet, w tym Poltergeista, przetoczyła się fala recenzji i komentarzy. W końcu i ja trafiłem na seans w IMAX-ie (w Łodzi mamy bodaj najnowszą wersję imaxowego sprzętu, było bomba). Oczywiście film mnie zachwycił i pomimo tego, że szybciutko go skrytykowałem, mój zachwyt nie słabnie.

Zaraz po powrocie z kina rozmawiałem na GG z MEaDEą i Scobinem – poruszyliśmy tam kilka kwestii, których raczej nie ma w recenzjach, odnosiliśmy się też krytycznie do różnych innych słów krytyki (np. traktujących Avatara jako apologię racjonalnego umysłu i hurraoptymistyczną wizję transhumanizmu).

Rozmowy odbyły się w osobnych oknach i w różnych porcjach czasu, ale postanowiłem dokonać na nich montażu i przy akceptacji ze strony rozmówców stworzyć z nich dialog. Z tego też względu, czy tego chcę, czy nie, moich wypowiedzi jest nieco więcej. W efekcie wyszło coś w stylu Dialogu Mistrza Polikarpa ze Śmiercią, gdzie ja jestem logiem, bo to z mojego GG-loga powstał tekst, Magda jest Mis(s), a Scobinowi ostał się karp. A oto przedstawienie w jednym akcie o tym, co nam Śmierc(dz)i w filmie.

Przestrzegam przed spoilerami.



Osoby dramatu:
Iulius
Medea
Scobinus

Miejsce dramatu:
Polana na Pandorze.
Dekoracje z tektury i bibuły, ustawione w wielu rzędach.
Latające góry podwieszone na sznurkach.
Makaki powiewające pipantami z torby foliowej bujane przez ukrytych animatorów.
Czyli full-wypas-3-D i to bez okularów. Najnowsza technologia znana od początków nowożytnego teatru.


Iulius
Czytałem wiele narzekań na scenariusz Avatara, ale nie do końca je rozumiem. OK, Pocahontas już była, to powtórzenie. Ale dla mnie to raczej nie głupia wtórność, tylko potwierdzenie, że scenariusz jest idealnie oparty na strukturze archetypicznej. Być może taka historia: "człowiek zdegenerowanej cywilizacji wraca do korzeni i staje po stronie tych, których uważał dotąd za dzikusów" jest mitem naszych czasów. Może kultura czuje, że utraciła archaiczne korzenie i właśnie poszukuje ich na nowo.

Medea
Ja tutaj dostrzegam raczej retelling Tańczącego z wilkami niż Pocahontas. Wszystkie wątki się pokrywają, łącznie z głównym bohaterem, którego charakterystyczną cechą jest problem z nogami – takie nowe przygody Edypa.

Iulius
W samym scenariuszu zaś wszystko jest doskonale spójne. Nawet to, że Colonel Quaritch na końcu zmierzył się z bestią, która (prawdopodobnie, ewentualnie na zasadzie alegorii) zadała mu te zabliźnione rany.

Medea
Ja wcale nie narzekam na spójność, jest perfekcyjna. Przykładowo bohater z uszkodzoną siecią nerwową trafia na "neuronową" planetę. Dla mnie problemem jest to, że fabuła jest potwornie płytka i pusta. Bo główny bohater nie robi nic, aby stać się bohaterem. Zero poświęcenia i przemiany. Jego zmiana postawy z "tłuczmy dzikusów" w "kochajmy dzikusów" moim zdaniem jest całkowicie niewiarygodna. Gdyby film zakończył się tym, że on traci sztuczne ciało – bo np. je poświęcił dla dobra Pandory czy porozumienia między światami – i zostaje sobą, inwalidą, to bym padła z zachwytu.

Iulius
Mhm, z tym racja. Dlatego właśnie brakowało mi jego przejścia przez Oko Eywa. Bo to mógłby być moment jego przemiany i inicjacji. Najpierw poznaje świat jako obserwator, a po takim przejściu zaczyna go naprawdę rozumieć, gdyż staje się jego częścią.

Medea
I właśnie w ogóle nie ma momentu "zrozumienia". Cały pomysł na bohatera polega na tym, że on jest… durny. Mnie tylko i główny bohater przeszkadza. Dla mnie to taki amerykański idioto-jederman, który sobie bezrefleksyjnie walczy o wolność, bo przecież to najważniejsze.

Scobinus
No i nic nie poświęca, jak pisał repek na blogu. A przecież Amerykanie mają w swojej kulturze wielu bohaterów spełniających ofiarę – na przykład strażaków, którzy zginęli pod WTC.

Iulius
Ale z drugiej strony to jest ciut inna wolność niż amerykański standard, choćby dlatego, że wypowiada się obcy, inny. Jest to chyba lekkie przesunięcie pojęcia wolności z amerykańskiego centrum na peryferie. W końcu postulowana jest suwerenność społeczności marginalizowanych i/lub kolonizowanych.

Medea
Moim zdaniem to kładzie film totalnie i sprawia że to śliczne, ale puste cacuszko. I nie podoba mi się ta filozofia idealnego ciała. Bohater rezygnuje z własnego na rzecz doskonałego sztucznego tworu. Czuję, że to jakieś przemycanie światopoglądowych toksyn.

Scobinus
No, mnie to też niepokoi. Jesteś niepełnosprawny? To nic nie szkodzi, zażyj Ubik, heh… A pośrednio pokazuje się nam, że aby bohater był cool, to nie może być upośledzony fizycznie. Bo Jake jest cool tylko wtedy, kiedy jest w pełni sprawny w niebieskim ciele.

Medea
Nie chodzi mi nawet o wykorzystywanie stworzonego ciała, ale jeśli to miał być film o jakimś pogodzeniu z innością, to zawiódł na całej linii. Jedyna scena w filmie, która mnie wzruszyła, to jak Neytiri trzyma prawdziwego Jake'a na kolanach – to miało taki potencjał.

Iulius
No, to fakt. Gdyby odzyskanie sprawności wiązało się z przemianą nie tylko zewnętrzną, choćby i taką, że pod wpływem magicznego drzewka bohaterowi zrastają się neurony, to by było w porządku.

Medea
Ja na początku dałam się kupić opakowaniu, ale potem zaczęłam analizować i teraz jestem nawet przeciw Avatarowi. Ale przyznaję jedno: obcy są zachwycający! Szamanka mnie powaliła! Przemyślałam fabułę, przeczytałam kilka recenzji polskich oraz zagranicznych, które w znacznej mierzę mnie odrzuciły i pozwoliły skonkretyzować własne odmienne zdanie. Teraz zaczynam postrzegać ten film jako upadek mitu.

Scobinus
Dla mnie ogólnie to jest właśnie płytka realizacja mitu. Niesamowita wizualno-estetycznie. Taka lepsza bazylika w Licheniu, ale o podobnym poziomie duchowości. Z drugiej strony film jest istotny kulturowo, budzi dyskusje etc., a to też cenne.

Iulius
Jeśli odnieść problematykę filmu do spraw społecznych, to to może mieć faktycznie podwójne oblicze. Z jednej strony protolerancyjne, a z drugiej separatystyczne. Plus wejście w dyskurs postkolonialny, gdyż to przedstawiciele imperialnej cywilizacji stają w obronie "dzikusów", którzy sami by sobie nie poradzili. Przenosząc to na grunt problemów USA: z jednej strony zdaje się mówić do Amerykanów "Nie jesteście Indianami [Na'vi/Irakijczykami/…], więc nie możecie za nich decydować, co dla nich dobre, a co złe". A jednocześnie to dobry Amerykanin zakłada pióropusz/zawój na głowę i ocala kulturę. Osobiście interpretuję obrazy zniszczenia Drzewa jako parafrazę zburzenia Twin Towers – nawiązano do newsów telewizyjnych przez podkreślanie sugestywnych elementów (słup czarnego dymu) i charakterystyczne kadrowanie. Sądzę, że to nie tyle odniesienie do konkretów ze świata polityki, ale powracający obraz traumy, najświeższego doświadczenia lęku i zagrożenia, jakiego doświadczyli Amerykanie.

Medea
Zdecydowanie. Avatar to w dużym stopniu próba rozliczenia społeczeństwa amerykańskiego z jego kolonizatorskimi zapędami: wobec Indian, na Bliskim Wschodzie, a także wobec czarnoskórych niewolników; wszak Na'vi nie tylko mówią z wyraźnym afroamerykańskim akcentem, ale również "grają" ich Afroamerykanie.

Iulius
Dobrze, że się konar Drzewa nie rozczepił na dwie części albo że to nie były dwa splecione pnie, bo by to było zbyt łopatologiczne. Ale to jedno odczytanie, socjologiczne i aktualne. Bo z drugiej strony mamy Utopię, magiczną planetę oddaloną od naszej cywilizacji, na końcu zapieczętowaną. Jakiś rodzaj niedościgłego ideału, który uświadamia nam nasze wady. Zatem stanie się jednym z jej mieszkańców to prawie tak, jakby osiągnąć inny status egzystencji

Medea
Myślę, że tak mogło być w założeniach, bo narracja to obiecuje ale jednocześnie zupełnie tego nie spełnia. Nowa egzystencja właściwie zasadza się tylko na fizyczności. Nie dostrzegam żadnej – duchowej, moralnej czy intelektualnej – przemiany, za wyjątkiem pojedynczej sceny, gdy Jake mówi, że już nie wie, kim jest.

Iulius
Moralna przemiana jest, ale fasadowa. W końcu bohater stwierdza, że… "pokochał las".

Medea
Dokladnie! To taka inicjacja na poziomie krasnoludka i jego elfich przyjaciół.

Iulius
Sądzę, że problem tego filmu tkwi w samej konwencji science-fiction.

Scobinus
Ja to odczytuję raczej jako fantasy zubożone o przemianę.

Iulius
No i właśnie przez to to nie może być fantasy, tylko estetyka pozostaje baśniowa. Magiczność świata wymagałaby od bohatera, żeby się zaangażował, i wtedy przeszedłby inicjację na jakimś poziomie.

Scobinus
Fabularnie kojarzy mi się to z Diuną, która bywała określana jako science fantasy.

Iulius
Dobre skojarzenie, choć jednak nie widzę tutaj nawet jednego takiego niedopowiedzenia, które można by tłumaczyć magicznie. Tak jak przyprawa, która dla bohaterów świata jest dziwną substancją, ale działającą w sposób technologiczny, dla czytelnika to będzie rodzajem magicznego pyłu.

Scobinus
Dla mnie melanż zdecydowanie nie jest sci-fi, ale drzewka i prądy tak. No, w każdym razie zobacz: droga, którą przechodzi bohater jest czymś pomiędzy bajką, baśnią a fantasy, nie jest typowo SF-owa, choć świat jest taki.

Iulius
Ale baśniowość się sprowadza do obrazów, przedstawiających archaizującą kulturę. A świat jest wytłumaczony jest "naukowo" – nawet wartości są sprowadzone z moralności poprzez etykę na bardzo bazową empatię.

Medea
Iuliusie, przecież konwencja jest heroiczna do bólu, tylko wykorzystuje estetykę sci-fi.

Iulius
Mam na myśli właśnie nie estetykę, ale logikę świata. Fakt, fabuła jest heroiczna, ale sama rzeczywistość przedstawiona jest wyjaśniana naukowo. Tak jak pisał Tolkien, świat wykreowany można uzasadniać na jednym z trzech poziomów: naukowym, magicznym albo mistycznym. I chyba nasz problem z tym filmem polega na tym, że to właśnie "lustro poniżenia", naśladujące "naukowy realizm".

Medea
Dla mnie po prostu ten film przemyca toksyczne wartości i tyle.

Iulius
Sądzę, że jedno wynika z drugiego. Bohater może przejść tylko taką przemianę, na jaką pozwala mu ta rzeczywistość. A więc żadnej duchowej, a i moralna jest na poziomie odruchów i empatii, odruchów stadnych, niepogłębiona wcale o wartości.

Medea
Tak, megauduchowiony świat okazuje się płaski i pusty.

Iulius
Gdyby konwencja była magiczna, byłaby bardziej satysfakcjonująca. Wtedy byłby jakiś test, w którym bohater musiałby wypróbować swoje własne cechy i umiejętności – i to nie fizyczne. A nam chyba najbardziej odpowiadałby poziom mistyczny, gdzie przemiana byłaby duchowa – a tego tutaj już w ogóle nie ma.

Scobinus
Historia Jake'a jest jednak wzięta z heroicznego modelu fabularnego, chętnie przerabianego przez baśń i fantasy. Wychodzi z domu, idzie w dziwny świat, przechodzi próby, inicjacje.

Iulius
A jednak działa nie jak Bohater, tylko jak etnograf, który się "pobra-tał" z "dzikimi" i stracił dystans badawczy, czy wręcz wywiadowczy. A próby, które przechodzi, to nie inicjacje, tylko testy. On nie może przejść tych pierwszych, bo po prostu nie egzystuje na poziomie, który pozwoliłby na ich przeprowadzenie. I to jest widoczne, bo inicjacja zmieniłaby jego status egzystencjalny, podczas gdy zmienia się tylko miejsce w społecznej hierarchii. Co więcej, przyjęcie nowego ciała nie jest tutaj efektem przejścia, dokonuje się wcześniej, a do tego jest odwracalne.

Medea
Wiecie, kiedy aż coś mnie uszczypnęło? Jak pojawia się moment, że Na'vi opowiadają, że naukowców nie dało się nic nauczyć. Ale już durnego marine'sa można. Wtedy myślałam, że będzie jakiś niewyjaśnialny motyw, do zaakceptowania jedynie przez prostaczka. A tu – tadam! – neurony! I jak naukowcy mogli tego nie kupić? Oprócz przytaczanych wad, fabuła filmu to jedna wielka pochwała głupoty.

Iulius
Ja to odebrałem tak, że naukowcy byli w porządku, tylko ludzie korporacji korporacyjni przeszkodzili w dialogu kultur. W końcu i potem Grace była przyjmowana pośród tubylców.

Medea
Nie, właśnie jest idealnie ilustrujące to zdanie, że ich uczyli, ale się nie dało. Bo byli pełni wiedzy. Na'vi twierdzą, ze nie dało się naukowców "nauczyć ich sposobu patrzenia na Pandorę" bo byli przepełnieni uprzedzeniami, a potem okazuje się, że ta tajemna wiedza to: umiejętności jazdy na nibykoniu, latania na nibypterodaktylu i nibywiększympterodaktylu, polowanie w lesie, złapanie ptaka oraz język (który naukowcy z powodzeniem opanowali). W jaki sposób posiadana przez naukowców wiedza przeszkadzała im w jeździe konnej i lataniu? Chyba, że chodzi o więź neuronową z tymi istotami. To zatem sprowadza się do zdania: nie wiedz za dużo, bo sobie nie polatasz.

Iulius
No tak, to ta metafora naczynia, że pełnego się już nie napełni. Choć potem wyszło na to, że to nie kwestia wiedzy, ale pewnej badawczej obsesji – w tej groteskowej scenie, gdy Grace nawet w obliczu śmierci myśli o próbkach.

Medea
A Jake jest inny. Jest wojownikiem, wiec da się go nauczyć.

Iulius
Heh, czyli to jednak nie jest apologia naukowości i racjonalizmu, jak by niektórzy chcieli. A to w ogóle smutne, bo bohater jest człowiekiem bez właściwości. Nie dość, że pokazywany jako osoba drugiej kategorii ze względu na ułomność, to jeszcze jego jedyną zaletą jest genotyp.

Medea
Tego też nie wygrali zupełnie. Ale jednocześnie ten świat jest śliczniusi! Niestety ta śliczność sprawia, że ludzie go uwielbiają i dają się wciągnąć w tę pustotę i płyciznę, którą niektórzy postrzegają jako wielką głębię.

Scobinus
A inni nie widzą w niej podstępnego drugiego dna.

Iulius
Wręcz zgodziłbym się zdradzić sposób, w jaki odebrałem film dla odczytanie go na sposób gnostycki, czyli poprzez konflikt upadłego ciała/materii z dążącą do doskonałości duszą. Czyli: Jake porzuca swoje ludzkie, ułomne ciało, aby wejść w nowe, lepsze, aż na końcu swej wędrówki doświadcza możliwości całkowitego pozbycia się ciała i bytowania jako niesprecyzowana świadomość. Ale jeżeli patrzymy na to gnozą, to ponad rzeczywistością materialną nie może być li tylko czystego intelektu. Zwłaszcza, że głównemu bohaterowi daleko do intelektualisty…

Medea
No i gnoza zakłada proces: ryt, etapy, przemianę. Bolesną.

Iulius
Tak, a przede wszystkim duchowość. Bo po zdarciu ciała powinien zostać duch.

Medea
A tu?

Iulius
A tutaj: procesy energetyczne, na poziomie prądu w kablach. I i zero pytania, które od razu się narzuca: czy jak bohater się transkrybuje przez drzewko w nowe ciało, to będzie tą samą osobą, czy też mówiąc górnolotnie: Człowiekiem. Transhumanizm zazwyczaj jest głębiej problematyzowany w filmach, jak choćby w Blade Runnerze, czy w literaturze – np. u Dukaja, żeby nie szukać daleko.

Medea
No, ja to widzę tak: chcesz być super i się zmienić? Załatw sobie nowe doskonałe ciało zgodnie z ostatnimi trendami, odchudź się, ubierz się lepiej, idź pod skalpel. Nowe ciało to nowa, lepsza i wspaniała Ty. Zamiast mistyki – kultura tabloidów i reklam, zamiast ciała – manekiny i chirurgiczne golemy.

Iulius
Nawet pierwotny świat Na'vi nie jest uduchowiony, Grace powiedziała, że to jeden wielki roślinny mózg, drzewka działają jak komórki nerwowe, tworzą wielką sieć.

Scobinus
Z jednej strony szmytu-mytu o tradycji, mit Gai etc., a z drugiej pokątnie przemycona elektryczność.

Iulius
No właśnie, żadna Gaja. Po prostu biologiczny Facebook. Toż to same dane i profile zmarłych. A łączenie z przodkami to nie duchowa podróż, tylko nawigowanie po Archiwum Audiowizualnym.

Scobinus
Ciekawe jest to, że tylko pozornie w Avatarze natura wygrywa z kulturą. To znaczy wygrywa fizycznie, ale jednocześnie patrzymy na nią oczami współczesnego naukowca z całym bagażem racjonalistycznym. Czyli na dobrą sprawę nie wiemy, czy wygrywa sama przyroda, czy może jej sprzężenie z nowoczesną techniką.

Iulius
Wzór tego konfliktu jest z pozoru jasny i czytelny – taki "proekologiczny" – ale realizowany jest dość ciekawie, gdyż to raczej nie jest zderzenie kultury i natury, ale kultury technologicznej z fizyczną. Na'vi to ci, którzy żyją zdrowo, w zgodzie z naturą (siłka, dieta, joga). Taki ideał pism o fitnessie i prospektów z kliniki chirurgii plastycznej. Z drugiej strony tutaj natura to zaawansowana technologia, więc podział jest bardzo nieoczywisty.

Scobinus
Swoją drogą dziwne jest też to, że bohater najpierw ratuje świat, a dopiero potem przechodzi tę quasi-inicjację.

Iulius
Racja, ale inicjacja przesunięta nie jest jeszcze taka zła. Choć pewnie powinna być wcześniej, a nie po. Tym bardziej widać, że pomimo chęci twórcy nie mają Bohatera, a jego symulację.

Scobinus
Czyli Avatar jako szkolny przykład spłycania mitu i religijności zarazem?

Iulius
Więcej, tu nie ma płytkiej religii, bo nie ma żadnej religii w ogóle. Nawet szamanizm nie opiera się na łączeniu ze światem duchów, tylko na podłączaniu do biologicznego internetu. To tłumaczy dla mnie wszystkie problemy z Avatarem, bo jeśli nie myśli się o człowieku w żadnych wyższych kategoriach, to i nie może być żadnej przemiany, której byśmy oczekiwali od Bohatera. Zresztą jest jedna scena, kiedy wszystko mogło się dokonać – a może i nawet fabularnie dokonało, ale twórcy postanowili to przemilczeć, żeby nie budzić ani jednego skojarzenia z jakąś mistyką. Zanim podjęto próbę przeniesienia Grace z ciała ludzkiego do avatara, szamanka powiedziała, że trzeba przejść przez Oko Aywa. Mnie to się kojarzy ze Wzorcem w Amberze. Na końcu domyślamy się, że Jake odbywa tę podróż, która mogła być, ba, zapewne była, przełomowa – ale nie oglądamy żadnej tego wizualizacji. Jak dla mnie to dowód na to, że próba stworzenia areligijnego, pozbawionego mistyki i równocześnie archetypicznego Bohatera jest z góry skazana na niepowodzenie – a tego typu próby degenerują sam mit.