» Teksty » Artykuły » 2013: Top 5 filmów

2013: Top 5 filmów


wersja do druku

Podsumowanie najlepszych filmów minionego roku

Redakcja: Łukasz 'luke.orlowsky' Orłowski, Marysia 'merryadok' Piątkowska

2013: Top 5 filmów

Autorzy: balint, Fiszer, Kassildah, luke.orlowsky, merryadok, t.rachwald, Tuperselai, New_One

Przełom starego i nowego roku to z reguły czas na większe lub mniejsze podsumowania. Z tej okazji przygotowaliśmy dla Was kolejną odsłonę zestawienia najlepszych filmów zgodnych z profilem czytelników Poltergeista. Tradycyjnie, wraz z wybraną grupą redaktorów naszego serwisu postanowiliśmy wskazać po pięć (choć, jak się za chwilkę przekonacie, niezawsze) tytułów, które naszym zdaniem zasłużyły na szczególne wyróżnienie.

 

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

 

Główne kryteria były proste:

  • każdy z obrazów musiał mieć polską premierę w roku 2013 (w kinach, na DVD bądź w serwisach typu VOD);
  • gatunki i tematyka wytypowanych przez nas filmów powinny być zgodne z szeroko rozumianym profilem Poltera.

Zanim jednak przejdziemy do wskazania konkretnych tytułów, musimy się Wam do czegoś przyznać. Otóż większość autorów niniejszego zestawienia zdecydowała się na swego rodzaju "obejście" wytycznych. Posiłkując się rozmaitymi sztuczkami (lub co najmniej kryteriami pomocniczymi), ułatwiliśmy sobie wybór zaledwie pięciu tytułów pretendujących do miana najlepszych filmów roku. Zwłaszcza, że 2013 okazał się dla części z nas prawdziwą filmową ucztą. W tym czasie, obok pozycji średnio dobrych, średnich i słabych, których rzecz jasna nie brakowało, na ekrany kin weszło naprawdę sporo filmów wybijających się ponad przeciętność.

Przed Wami filmowe TOP 5 roku 2013, czyli minione dwanaście miesięcy oczami wybranych redaktorów i współpracowników serwisu POLTERGEIST.

Źródło: HDwalpapers.com

balint

Miejsce #1: Niepamięć

Pierwsza z dwóch produkcji SF, która zapadła mi (nomen omen) w pamięć w roku 2013. Wiem, że gra aktorska wzbudziła falę krytyki. Zarówno Tom Cruise, jak i Morgan Freeman stworzyli przeciętne kreacje, a reżyser nie wydobył z obu aktorów ich potencjału. Jednakże wykreowana przez Josepha Kosinskiego wizja świata jest niesamowita. Niezwykle plastyczne i sugestywne krajobrazy, uzupełnione rewelacyjną ścieżką dźwiękową, jak również poczucie osamotnienia głównych bohaterów sprawiają, iż ten perfekcyjnie zrealizowany film zapewnia znakomitą rozrywkę i jest w mojej opinii obowiązkową pozycją dla miłośników SF.

Miejsce #2: Grawitacja

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Druga z murowanych kandydatur do miana filmu roku w kategorii film fantastycznonaukowy. Jest to następna produkcja, która wzbudziła gorące dyskusje, a to ze względu na fakt, iż twórcy obrazu starali się nadać całości jak najwięcej realizmu. Oczywiście efekt jest mocno dyskusyjny, ale nie zmienia to faktu, iż mamy do czynienia z kolejną ucztą dla oczu i uszu. Jednak nie tylko aspekty techniczne są atutami Grawitacji. Do mocnych stron tej produkcji zaliczyć należy także trzymającą w napięciu (mimo, iż przewidywalną) fabułę oraz bardzo dobrą grę aktorską.

Miejsce #3: Hobbit: Pustkowie Smauga

Druga część ekranizacji powieści mistrza Tolkiena jeszcze bardziej odstaje od książkowego pierwowzoru, ale jednocześnie stanowi przykład umiejętnego rozwijania (lub nawet wymyślania nowych) wątków. Osobiście uważam, że nowy Hobbit według wizji Petera Jacksona to film obowiązkowy dla każdego miłośnika fantasy.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Miejsce #4: Elizjum

Elizjum to kino łączące poniekąd postapokaliptyczną wizję świata z klimatami rodem ze space opery. Sceny ukazujące zrujnowaną Ziemię łudząco przypominają slumsy z Dystryktu 9. Z kolei stacja kosmiczna Elizjum jako żywo przywodzi na myśl tę znaną z serii gier komputerowych Mass Effect. Film Blomkampa jest kinem rozrywkowym w czystej postaci. Próżno tutaj doszukiwać się jakiejś głębi, jednakże całość dostarcza przyzwoitej zabawy. Daje też nadzieję, że nie jesteśmy w tym gatunku skazani tylko na Stevena Spielberga czy Jamesa Camerona.

Miejsce #5: Tajemnica Zielonego Królestwa

W moim zestawieniu nie mogło rzecz jasna zabraknąć filmu animowanego. Tajemnica Zielonego Królestwa łączy zaś w sobie wszystko, co najlepsze w tego typu produkcjach: znakomitą animację i imponującą muzykę. Jeśli dodamy do tego jeszcze wyraziście nakreślonych bohaterów oraz bardzo porządną fabułę, to otrzymujemy film idealny, podczas oglądania którego równie dobrze bawić będą się dorośli, jak i dzieci.

Źródło: Film.onet.pl

Fiszer

W tym roku skupiłem się przede wszystkim na SF. Zarówno chodząc do kina, jak i nadrabiając zaległości w domu, decydowałem się zwłaszcza na filmy reprezentujące ten właśnie gatunek. Dlatego też nie znajdziecie w moim zestawieniu utworów nie zaliczających się do science fiction bądź fantasy (dla którego również znalazło się jedno - i to jakie! - miejsce).

 

Miejsce #1: Hobbit: Pustkowie Smauga

Druga cześć Hobbita być może jest trochę słabsza od Niezwykłej podróży, jednak wciąż trzyma wysoki poziom. Właściwie dostajemy w niej wszystko to, co w poprzedniej odsłonie (cóż, w pewnym sensie jest to wciąż ten sam film): piękne zdjęcia, niesamowite efekty specjalne, masę CGI, świetne aktorstwo i niesamowite uniwersum Śródziemia. Brakuje mi jedynie finezji i błyskotliwości w przeprowadzaniu widza przez kolejne sceny. Niezwykła podróż miała wiele elementów, które również pod tym względem plusowały dla ostatecznej oceny całości - jak choćby lot drozda na końcu filmu. Niby szczegół, a ile uroku dzięki niemu nabrała Niezwykła podróż. Nie pozostaje nic innego, jak czekać na ostatnią część, zastanawiając się w międzyczasie, czym nas jeszcze zaskoczy Peter Jackson.

Miejsce #2: Kongres

Ari Folman (Walc z Baszirem) zrealizował film, który ma większe szanse zostać uznanym za kultowy niż Grawitacja. Rzadko spotykane łączenie animacji z kinem aktorskim w tym przypadku wypadło bardzo dobrze. Dzięki ciekawemu stylowi i zastosowanym rozwiązaniom estetycznym, charakter zastosowanej tu animowanej sekwencji zyskuje surrealistycznego wydźwięku, przez co na długo pozostaje ona w pamięci. Do tego interesująca gra aktorów i świetna fabuła, która wzrusza i zmusza do zastanowienia nad dzisiejszym światem. Niewątpliwie jest to jedna z lepszych adaptacji prozy Stanisława Lema.

Miejsce #3: Grawitacja

Alfonso Cuarón stworzył film, w którym warstwa wizualna zapiera dech w piersi i długo nie pozwala zejść widzowi na ziemię. Piękne zdjęcia orbity ziemskiej, interesująco prowadzona praca kamery podczas długich ujęć, Sandra Bullock, której postać boryka się ze złośliwością przedmiotów martwych oraz niesamowite efekty specjalne (zresztą, atuty możnaby jeszcze długo wymieniać) spowodowały, że film na długo pozostaje w pamięci widza. Z pewnością jest to jednak obraz przeznaczony przede wszystkim do oglądania na dużym ekranie.

Miejsce #4: Iron Man 3

Chyba najlepszy film na podstawie komiksu, jaki do tej pory widziałem. Twórcy postanowili zdekonstruować postać Tony'ego Starka/Iron Mana, zniszczyć wszystko, co osiągnął, porzucić standardowy sposób prowadzenia fabuły w tego rodzaju produkcjach i oszukać widza. Iron Man według Shane'a Blacka (reżyser znany z Kiss Kiss Bang Bang) jest jak nowa zbroja Starka - wciąż rozpadając się na drobne elementy, zaskakuje i zmusza do ponownego układania kolejnych części od nowa. Rozrywka na najwyższym poziomie. Poza tym Ben Kingsley jako Mandaryn wygrał wszystko.

Miejsce #5: Gra Endera

Bardzo dobra ekranizacja jednej z najbardziej znanej powieści Orsona Scotta Carda pod tym samym tytułem. Podobnie jak książka, film wciąga od początku i trzyma w napięciu do końca. Obraz Gavina Hooda (W pustyni i w puszczy) długo zwodzi czytelnika, manipulując jego emocjami. Niespodziewane zakończenie może spowodować, że część widzów nieobeznanych z literackim pierwowzorem poczuje się oszukana. Jednak dzięki temu twórcom udało się to, na czym mogło zależeć Cardowi - w sprytny sposób ukazać manipulację jednostką przez władzę. Świetna rola szesnastoletniego aktora Asy Butterfielda, ciekawa fabuła oraz intrygująca wizja uniwersum Endera powoduje, że wielu widzów, czując niedosyt, sięgnie po książkę.

Źródło: BeyondHollywood.com

Kassildah

Słowem wstępu: moje zestawienie nie obejmie pozycji pokroju Django, Hobbita, powszechnie znanych i przewijających się do znudzenia blockbusterów czy laureatów Oscara. Tego typu kino oglądam rzadko, bo wiadomo, co zazwyczaj z prądem płynie, a i rozwodzić się nad nim nie lubię. Wyjątek robię dla jednej animacji. Proponuję za to kilka tytułów może mniej znanych i wychwalanych, ale nie mniej przez to godnych uwagi. Po większą porcję zapraszam na mój blog filmowy.

 

Miejsce #1: Stoker

Ten film to po prostu cudeńko malowane krwią, symfonia perwersji! Sceneria rodem z gotyckiego horroru, opowieść niczym z kart powieści Agathy Christie - bo i śmierć w rodzinie i tajemniczy krewny i mroczne dziedzictwo - a całość przeraża, zaskakuje, zadziwia, karmi zmysły... Ach, po prostu perełka! Park Chan-wook na krześle reżyserskim plus trio Kidman-Goode-Wasikowska w niepokojącym, rodzinnym ménage à trois. Mój wybór roku.

Miejsce #2: Granice bólu

Zazwyczaj nie lubię kina latynoamerykańskiego czy iberyjskiego, nie trafia do mnie ani sposób budowania napięcia, ani prowadzenia akcji, ani też metody straszenia widza. Czasem jednak zdarzają się wyjątki. Takim wyjątkiem jest właśnie ten film. Zdecydowanie przypadł mi do gustu, choć trzeba przyznać, że miał też słabsze momenty. Można jednak wybaczyć Juanowi Carlosowi Medinie drobne potknięcia, w końcu to jego debiut. Plus za ciekawą alegorię potworności historii narodu, zarówno tych "zrodzonych", jak i - a może przede wszystkim - tych stworzonych.

Miejsce #3: Krudowie

Urocza, kolorowa historia o tym, jak to z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach - zwłaszcza, gdy dotychczasowy porządek wali nam się na głowę. Feeria barw, humor, trochę rodzinnego ciepła i miłości, a wszystko to osadzone w czasach, kiedy bogiem nie było Słońce, ale raczej Wenus z Willendorfu. Plus za lokalną faunę i florę, zwłaszcza krwiożercze, różowe tukany.

Miejsce #4: Rabusie kontra zombie

Bardzo kiepskie polskie tłumaczenie brytyjskiego tytułu Cockneys vs Zombies. Film natomiast świetny - zarówno ze względu na specyficzne, brytyjskie poczucie humoru, jak i na użyty w nim slang cockney (oglądać koniecznie z wyłączonym lektorem!). Na ekranie bryluje zwłaszcza starsze pokolenie aktorów znanych z brytyjskich filmów gangsterskich, w tym boska Honor Blackman (pamiętna Pussy Galore z Goldfingera) czy Alan Ford. Do tego najdłuższa chyba scena pościgu zombie za niedołężnym staruszkiem z chodzikiem, która bawi do łez.

Miejsce #5: Klątwa laleczki Chucky

Właściwie nie byłoby w tym filmie nic wartego wzmianki, gdyby nie to, że odświeżono, czy może raczej uwspółcześniono przygody uroczej laleczki z piekła rodem - a ja kocham to małe, wredne paskudztwo! Do tego Brad Dourif znów mówi jej głosem. Dla mnie to o tyle ważne, że po tym, jak ktoś uznał, że świetnym pomysłem będzie obsadzenie kogoś innego w roli Freda K., stwierdziłam, że w głębi duszy jestem chyba jednak pod pewnymi względami o wiele bardziej konserwatywna, niż sądziłam. Tu jednak znów Don Mancini, znów Brad Dourif, znów stare, dobre żarty Chucky'ego, a do tego perełka po napisach końcowych. Dla fanów serii - pozycja obowiązkowa, ale i reszta ma szansę bawić się przednio.

Źródło: HDwallpapers.in

luke.orlowsky

Miejsce #1: Obecność

Mam szczerą nadzieję, że niedawne deklaracje Jamesa Wana, reżysera Obecności, jakoby raz na zawsze skończył on z kręceniem horrorów, okażą się całkowicie bez pokrycia. Jego tegoroczna produkcja to bowiem niemal idealny film grozy, któremu przede wszystkim udaje się wcale niełatwa dziś sztuka przerażenia widza. Wstrząsający jest już sam prolog z udziałem upiornej laleczki Annabelle, a stanowiący przecież zaledwie przygrywkę do późniejszych, nie mniej szarpiących nerwy wydarzeń. Rzecz warta polecenia każdemu, zaś dla miłośników horrorów to pozycja wręcz obowiązkowa!

Miejsce #2: Stoker

Amerykański debiut Chan-wook Parka nie powinien zawieść oczekiwań widzów, którzy upodobali sobie wcześniejsze produkcje tego południowokoreańskiego reżysera. Nowy film twórcy Oldboya to nadal kino wymykające się gatunkowemu zaszufladkowaniu, oferujące zarazem wciągającą fabułę, jaki i ocierającą się o poetyckość formę. Historia niespokojnego dorastania krzyżuje się tu z opowieścią o popadaniu w psychozę; całość wieńczy zaś wisząca nad wszystkimi wydarzeniami rodzinna tajemnica. Wśród licznych zalet Stokera na szczególną uwagę zasługuje hipnotyzująca rola Mii Wasikowskiej oraz niezwykle intrygujący i przemyślany - a przecież debiutancki! - scenariusz autorstwa Wentwortha Millera (szerzej znanego jako Michael Scofield z popularnego serialu Skazany na śmierć). 

Miejsce #3: Django

Kto by jeszcze parę lat temu przypuszczał, że nową pasją Quentina Tarantino może się kiedykolwiek okazać kino kostiumowe? A jednak ten reżyser, kojarzony głównie z tym, co w sztuce filmowej najbardziej nowatorskie, po raz drugi już źródła dla swych opowieści szuka na kartach historii. I ponownie czyni to z typową dla siebie brawurą! Jego najnowsza produkcja jest, podobnie jak wcześniejsze Bękarty wojny, bardzo autorską wizją niechlubnego rozdziału dziejów ludzkości, któremu twórca Pulp Fiction postanowił dopisać odpowiednią (czytaj: krwawą i widowiskową) puentę.

Miejsce #4: To już jest koniec

Najbardziej pozytywne filmowe zaskoczenie mijającego roku! Chociaż nie jestem wielkim fanem kina, z jakiego znana jest większość członków obsady To już jest koniec, nie mogę przejść obojętnie obok tej perełki. Interesujący jest już sam pomysł wyjściowy, polegający na tym, że grający samych siebie gwiazdorzy stawiają niespodziewanie czoła katastrofie, jaką - dosłownie - okazuje się być koniec świata (scena z Rihanną wchłoniętą do Piekła - bezcenna). Autorzy filmu nie poprzestają na szczęście na modnym obecnie parodiowaniu trendów popkultury, tworząc atrakcyjny, błyskotliwy, a przede wszystkim trzymający w napięciu miszmasz horroru, thrillera i szalonej komedii.

Miejsce #5: Pacific Rim

Choć pomysł nakręcenia baśni o robotach i potworach brzmi co najmniej absurdalnie, okazuje się, że nawet tak przesadzona fabuła ma szansę na powodzenie. Tajemnica tkwi, jak widać, w osobie, w której ręce trafia tego rodzaju projekt. W tym przypadku fani odjechanej fantastyki mieli wyjątkowe szczęście, gdyż za reżyserię Pacific Rim odpowiadał nie kto inny, jak Guillermo del Toro - prawdziwy mistrz w swoim fachu. Nadał on tej opowieści stylu i uroku, dzięki którym w sercu niejednego widza przebudzi się wewnętrzne dziecko. W roli głównej (co jest kolejnym powodem mojej osobistej satysfakcji) występuje gwiazda serialu Synowie Anarchii, Charlie Hunnam, doskonale sprawdzający się jako charyzmatyczny bohater, bez którego kino przygodowe nie ma racji bytu.

Źródło: Film.onet.pl

merryadok

Miejsce #1: Hobbit: Pustkowie Smauga

Zanim jeszcze poszłam do kina, byłam niemalże pewna, że będzie to mój numer jeden. Nie pomyliłam się. Pustkowie Smauga okazało się jeszcze lepsze niż pierwsza część Hobbita. Mimo wyraźnych różnic pomiędzy filmem a książką, muszę przyznać, że bawiłam się świetnie, a efekty specjalne, gra aktorska, delikatne akcenty komediowe oraz dynamika całej produkcji wywarły na mnie ogromne wrażenie. Na mój pozytywny odbiór zdecydowanie wpłynęły postaci władcy Miasta nad Jeziorem (Stephen Fry) i Króla Thranduila (Lee Pace) oraz doskonały Smaug. Nie można oczywiście zapomnieć również o świetnej ścieżce dźwiękowej!

Miejsce #2: Grawitacja

Jak dla mnie absolutny fenomen, do tego z doskonałą ścieżką dźwiękową. Alfonso Cuarón wspiął się na wyżyny filmowego kunsztu, ukazując historię dwójki bohaterów w pustce kosmosu. Efekty specjalne i gra aktorska z najwyższej półki, a sama fabuła - może prosta i banalna, ale przedstawiona w sposób ciekawy i trzymający w napięciu przez całe dziewięćdziesiąt minut. Dodatkowym atutem filmu niewątpliwie okazała się muzyka, skomponowana przez Stevena Price'a, która niezwykle trafnie ilustruje historię kosmonautów osamotnionych na orbicie. Co więcej, zaskakujące rozwiązanie wątku Matta Kowalsky'ego zdecydowanie dodało całości "smaczku" i stanowiło przysłowiowego "kopa" dla produkcji Cuaróna. Chapeau bas za odważną decyzję reżysera.

Miejsce #3: Django

Kolejna produkcja Quentina Tarantino wzbudzająca lawinę kontrowersji. Tym razem znany reżyser umieścił swoich bohaterów w przełomowym dla USA punkcie historycznym - w dobie walk o zniesienie niewolnictwa na południu Stanów. Przewrotnego rozrachunku dokonuje tytułowy Django (Jamie Foxx) z pomocą dr-a Schultza, niemieckiego dentysty, który polując na głowy łotrów, przyczynia się również do zwrócenia wolności uciśnionym (w tej roli doskonały Christoph Waltz). Wspaniałej gry aktorskiej dopełnia zaś - obecny ostatnio w niemal każdej wielkiej produkcji - Leonardo DiCaprio, wcielający się w Calvina Candiego, psychopatycznego właściciela plantacji. Ostatnia produkcja Tarantino zaskakuje, bawi i zapewnia doskonałą rozrywkę na naprawdę wysokim poziomie.

Miejsce #4: Wielki Gatsby

Jako wielka fanka powieści Scotta Fitzgeralda, odrobinę obawiałam się najnowszego dzieła Baza Luhrmanna. Robert Redford i Mia Farrow z pierwszej ekranizacji tego wielkiego dzieła wydawali mi się absolutnie nie do zastąpienia. Tymczasem po obejrzeniu Leonarda DiCaprio w roli tytułowego Jaya Gatsby'ego oraz Carey Mulligan jako Daisy Buchanan, muszę stwierdzić, że spisali się oni na medal. Najnowsza wersja filmowa nie pokrywa się do końca z założeniami amerykańskiego pisarza, możliwymi do odczytania w literackim pierwowzorze. Należy jednak przyznać, że reżyser dopasował swoją wizję niemal idealnie do dzisiejszych czasów oraz odbiorców. Krytykowana przez wielu nowoczesna ścieżka dźwiękowa moim zdaniem wcale nie gryzła się z atmosferą Nowego Jorku lat 20. Wręcz przeciwnie, uzupełniała ten piękny show, który mimo wyraźnego odejścia od książkowego wzorca, zrobił - nomen omen - wielkie wrażenie.

Miejsce #5: Kapitan Phillips

Historia kapitana Richarda Phillipsa ukazana w sposób dosadny, wciągający i trzymający w napięciu niemalże do końca. Bez wybuchów i fajerwerków, ale trzeba zaznaczyć, że nie o to tutaj chodziło. Najnowsza produkcja Paula Greengrassa oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, do których doszło w 2009 roku u wybrzeży Somalii. Wierne odtworzenie tej okrutnej i dramatycznej historii było priorytetem reżysera i sporym wyzwaniem, któremu zresztą ten zdecydowanie sprostał. Na uznanie zasługuje przede wszystkim odtwórca tytułowej roli - Tom Hanks. Moim zdaniem to jeden z tegorocznych kandydatów do Oskara.

Źródło: HDwallpapers.in

t.rachwald

Miejsce #1: Pacific Rim

Chyba żaden film w mijającym roku nie dał mi tyle radości. W zasadzie, to niewiele może się równać z dobrze zrobionym blockbusterem, w którym gigantyczne roboty naparzają się z wielkimi potworami. Niby prosty mechanizm, który jednak niezwykle łatwo pogrążyć w sosie bezsensu - tu wyszedł doskonale. Del Toro szczęśliwie wiedział, jak wymierzyć odpowiednie porcje groteski, fantazji i przygody. Tak powstała aktorska wersja wymarzonego anime, która przypomniała mi czasy, gdy przedszkolanki puszczały pięcioletniemu mnie japońskie filmy o gigantycznych robotach, przekonane, że to niewinne bajki dla dzieci.

Miejsce #2: Kongres

Ari Folman mierzył wysoko, ale też od Walcu z Baszirem wiadomo, że nie boi się ryzyka. Po animowanym dokumencie przyszła pora na pół-animowaną adaptację Lema. Izraelczyk umiejętnie przetworzył liczące sobie czterdzieści lat z górką opowiadanie, uaktualniając pewne jego elementy i formując zeń dwugodzinną fabułę. Zmienił wprawdzie złośliwą satyrę w dosyć melancholijny film, zachował przy tym jednak oryginalne przesłanie, wykazując tym samym dość rozsądku, by nie kastrować dzieła pisarza z jego prognoz społecznych (co mało któremu adaptatorowi się udało).

Miejsce #3: Grawitacja

Mogło być pierwsze miejsce, gdyby nie końcówka. Zwiastun obiecywał przerażający film o najniebezpieczniejszym dla człowieka miejscu - kosmosie. Bezradnie krążąca wokół własnej osi ludzka sylwetka w skafandrze, to jeden ze szczególnie niepokojących obrazów, jakie można wymyślić. Cuarón pokazał w filmie, jak niepewne jest nasze pozorne panowanie nad orbitą własnej planety. Zniszczenie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej zajmuje tu chwilę i pozostawia nieodparte wrażenie, że marzenia o podboju kosmosu są mrzonkami. Szkoda, że reżyser nie był konsekwentny i tak łatwo zmienił ten film w dziełko o przywracaniu wiary ateistce.

Miejsce #4: Iron man 3

Marvel pokazuje DC miejsce w szeregu. Podczas gdy filmy o Batmanie i Supermanie pogrążają się w nużącym, bombastycznym patosie, ekranizacje Marvela, choć pozostają leciutkie, coraz śmielej wkraczają w poważną tematykę. Robert Downey Jr. jest niesłychanie przekonujący jako cierpiący na stres pourazowy Stark. Kłopoty psychiczne herosa, cała symbolika jego zbroi - ochrony i więzienia jednocześnie - ukazane są w sposób zabawny i śmiertelnie poważny jednocześnie. A rozwiązanie wątku Mandaryna uważam za dowcip roku.

Miejsce #5: Obecność

W czasach wielkiej nudy, społeczeństwa zabawionego na śmierć, niezwykle trudno kogoś przestraszyć. Ostatni horror Jamesa Wana może dumnie stać ledwie pół kroku za Egzorcystą. Reżyser pozoruje dokumentalizm, ale nie przez zgraną do cna trzęsącą się cyfrową kamerę, lecz dzięki pieczołowitemu (klasycznemu, rzekłbym) odtworzeniu realiów sprawy, którą - jak się dowiadujemy - rzeczywista para speców od nawiedzeń miała się zajmować w latach siedemdziesiątych. Odwołując się do złotej ery demonicznego dreszczowca, twórca składa hołd Friedkinowi i kręci film, po którym czułem się wyjątkowo niepewnie, siedząc samemu w domu.

 

Honorowe wyróżnienie: Królowie lata

Poza główną konkurencją, pozwalam sobie wspomnieć niezależną komedię amerykańską, będącą jednym z najlepszych filmów coming of age, jakie widziałem. Dwóch nastolatków, zmęczonych irytującymi stosunkami rodzinnymi, postanawia spędzić nadchodzące wakacje w lesie, w zbudowanym przez siebie domku. Dołącza do nich trzeci, niewyrośnięty dziwak włoskiego pochodzenia. Razem folgują szczątkom swojej dzikości, odsuwają jak najdalej od siebie skrzeczącą rzeczywistość, do czasu, kiedy są gotowi wrócić. Perełka pełna błyskotliwych dialogów i przepięknych zdjęć.

Źródło: MovieDeskBack.com

Tuperselai

Miejsce #1: Kraina lodu

Ukoronowanie filmowe roku. Jedno z nielicznych dzieł powstałych w ciągu minionych dwunastu miesięcy, w którym wszystko się zgadza. Muzyka i piosenki nie dają o sobie zapomnieć - są jak melodia, która nie daje spokoju; z zastrzeżeniem, że w tym przypadku to zdecydowanie nic złego, a wręcz przeciwnie. Humor, romans, dramat i akcja są w Krainie lodu idealnie wyważone. Jak to powiedział pewien polski artysta kabaretowy: "Można przeżywać". I dobrze jest przygotować sobie wcześniej chusteczki, bo wzruszenie też może dopaść.

Miejsce #2: Pacific Rim

Film z potworami, dokładnie taki, jakiego mi brakowało. Każda scena walk pomiędzy kaiju a jaegerami to wizualny majstersztyk. Uwielbiam smoki i inne stwory, ale nie lubię, kiedy robią za dużo hałasu - na szczęście kaiju nie wydają z siebie, niczym opętane, przedziwnych ryczących odgłosów. Nie niszczą też, jak to bywa w tego typu produkcjach, wyłącznie Nowego Jorku. Jestem pełna podziwu dla wyobraźni i umiejętności reżysera Pacific Rim, Guillermo del Toro, oraz dla reszty ekipy filmowej. Jedyne, co mi w tym obrazie przeszkadzało, to ciągła ulewa przewijająca się przez większość scen, w związku z którą myślami nieustannie wracałam do polskich filmów (ale to mało istotny szczegół).

Miejsce #3: Labirynt

Aktorstwo na najwyższym poziomie. Dzięki Prisoners poznałam zupełnie inne, nowe dla mnie oblicza Hugh Jackmana i Jake'a Gyllenhaala. Udowodnili, że potrafią zagrać nie tylko bohaterów kina komiksowego, ekranizacji gier czy komedii romantycznych. Okazało się, że nawet zakryci od stóp do głów, nie wykorzystując swojej męskiej urody, też potrafią przyciągać uwagę, a to zawdzięczają niekwestionowanej charyzmie. Nigdy nie przepadałam za kryminałami, ale ten obejrzę z chęcią jeszcze nie raz, mimo że znam już zakończenie.

Miejsce #4: Django

Christoph Waltz i Quentin Tarantino - ten duet nie ma prawa zawieść. W Django na uznanie zasługuje również Leonardo DiCaprio, za swoją kreację Calvina Candiego. Także Jamie Foxx spisał się świetnie w tytułowej roli. Film nie nudzi, a wręcz przeciwnie - ciągle trzyma w napięciu i utrzymuje uwagę widza, skupiając się wciąż na akcji. Do tego wszystkiego należy wspomnieć oczywiście o poczuciu humoru, utrzymanym w charakterystycznym stylu Tarantino i... obraz dzieła kompletnego jest już w pełni klarowny.

Miejsce #5: Strażnicy marzeń / Tajemnica Zielonego Królestwa / Krudowie / Uniwersytet Potworny / Ralph Demolka

To był rok cudownych animacji. Studia Dreamworks, Blue Sky, Pixar i Disney wyprawiły prawdziwą ucztę dla oczu. Nie zapomniały przy tym o szczypcie humoru i pewnej dozie wzruszeń. Aż szkoda, że tak szybko się skończyło. Czekam na dokładkę na przestrzeni najbliższych dwunastu miesięcy.

Źródło: DerekWinnert.com

New_One

Ja również pozwoliłem sobie na małe oszustwo i "przycwaniakowałem". Otóż ułatwiłem sobie zadanie, nie wskazując tych tytułów, które pojawiły się już w pozostałych zestawieniach (i tak nie wspomniałem między innymi o świetnych: Grawitacji, Niepamięci, Django, Tajemnicy Zielonego Królestwa, Krainie lodu, Ralphie Demolce czy Obecności - choć z całą stanowczością stwierdzam, że każdy z tych hitów mógłby spokojnie znaleźć się na mojej liście). Nie znaczy to jednak, że którykolwiek z filmów, które ostatecznie znalazły się w moim zestawieniu nie zasłużył na swoje miejsce. Po prostu nie brałem pod uwagę tych utworów, choć mogłyby konkurować z tymi, które ostatecznie się tu znalazły.

 

Miejsce #1: Drugie oblicze

Wykorzystując klasyczne motywy i schematy, bawiąc się narracją oraz przyzwyczajeniami odbiorczymi widzów, Derek Cianfrance stworzył wybitnie udane dzieło. Stonowany rytm opowieści, przepiękne zdjęcia, nastrojowa muzyka, przemyślanie dobrana oraz umiejętnie poprowadzona obsada doprowadziły twórców na wyżyny nieosiągalne dla rzemieślników, choćby bardzo sprawnych. The Place Beyond the Pines to świetny dowód na to, że kino (również kino gatunków) może być sztuką. Ta zaś bywa niekiedy ani łatwa, ani przyjemna, co z kolei może tłumaczyć fakt, że film Cianfrance'a nie odniósł zbyt wielkiego sukcesu frekwencyjnego.
Nieczęsto oglądam film w kinie więcej, niż jeden raz. W wypadku Drugiego oblicza nie mogłem odmówić sobie tej przyjemności.

Miejsce #2: Spring Breakers

Zarówno tytuł, jak i kolejne zwiastuny najnowszego filmu Harmony'ego Korine'a sugerowały, że będzie to kolejna imprezowa, głupawa produkcja, urozmaicona dodatkowo wątkiem gangsterskim. Ukazane w slow-mo kobiece ciała, skąpane w promieniach słońca i alkoholu, poruszające się w rytm dubstepu oraz rapu zapowiadały kolejną seksistowską kliszę. Tymczasem Korine zakpił sobie z widzów, serwując gorzką satyrę na współczesny wizerunek "fajnej" młodości i na popkulturę. Nie tylko ów efekt zaskoczenia i mocna, choć niejednoznaczna wymowa działają jednak na korzyść Spring Breakers. Na uznanie zasługują też świetne kreacje oryginalnie dobranej obsady (w tym nastoletnie gwiazdki Disneya - Selena Gomez i Vanessa Hudgens - oraz fenomenalny James Franco), pełna przepychu oprawa audiowizualna oraz oniryczno-psychodeliczny nastrój.
Od czasów mojej nastoletniości nie zdarza mi się wieszać plakatów w pokoju. Wiadomo, człowiek dorasta i poczucie smaku oraz gust się zmieniają. Dla sprezentowanego mi postera Spring Breakers zrobiłem jednak wyjątek.

Miejsce #3: Wróg numer jeden

Do dziś uważam, że ubiegłoroczny hit Kathryn Bigelow to jeden z największych (jeśli nie największy) przegrany 85. gali wręczenia Oscarów. Począwszy od gry Jessici Chastain, poprzez ciekawą historię ze stopniowo budowanym dramatyzmem, skończywszy na uderzającym zakończeniu filmu, Zero Dark Thirty reprezentuje iście mistrzowski poziom. Polowanie - bo zdaje się, że to właściwe słowo - na najbardziej poszukiwanego i znanego terrorystę na świecie nabrało dzięki temu filmowi charakteru widowiskowej, owszem, ale jednak osobistej historii. Być może właśnie w tym tkwi talent reżyserki, która w doskonałych proporcjach wymieszała wątki w skali globalnej z kameralnym dramatem jednostki.
Choć filmy wojenne i polityczne thrillery są bliskie mojemu sercu, to chyba jeszcze żaden nie poruszył mnie tak bardzo, jak Wróg numer jeden. Chapeau bas, pani Bigelow!

Miejsce #4: Życie Pi

Podobno historię Pi Patela ogląda się świetnie w 3D. Choć osobiście nie miałem takiej możliwości, dwuwymiarowy seans dostarczył mi wystarczająco wiele pozytywnych wrażeń estetycznych, by docenić oprawę dzieła Anga Lee. Tym niemniej, to nie ona przesądziła o uznaniu Życia Pi za jeden z najlepszych filmów minionego roku. Jasne, całość wygląda pięknie (zdjęcia, efekty specjalne, mise-en-scène), do tego jest wyraziście zagrana i umiejętnie zmontowana; ale to sama historia, źródłowo zaczerpnięta z książki Yanna Martela, stanowi główną zaletę Life of Pi. Niezwykle istotny był więc sposób przedstawienia jej na ekranie. Reżyser dokonał tego przeniesienia bardzo umiejętnie, zachowując unikatowy charakter opowieści, posiadającej kilka ciekawych warstw, swoistych płaszczyzn do odczytania.
Na pozytywny odbiór Życia Pi przeze mnie spory wpływ miały zapewne krytyczne (niekiedy bardzo kąśliwe) uwagi moich znajomych pod adresem tego filmu. Dzięki nim już "na starcie" mogłem zostać mile zaskoczony. Najważniejsze jednak, że nawet z perspektywy czasu owo korzystne wrażenie zanadto nie osłabło.

Miejsce #5: World War Z

Sporo obrazków z tego widowiskowego blockbustera utkwiło mi w pamięci. Co jednak ważniejsze, podobnie jak np. w wypadku Obecności, jest to sprawnie zrealizowany film w ramach swojej konwencji. Horror Jamesa Wana wypada bardziej oldschoolowo i strasznie, natomiast Marc Forster uczynił swój zombie movie bardzo urokliwym wizualnie i dynamicznym. Jeden i drugi film jest jednak (każdy na swój sposób) niesamowicie nastrojowy. Przy obu tytułach, zamiast oryginalności postawiono na zgrabne ogranie znanych schematów. Niemal w każdym calu widać, że to bardzo świadomie zrealizowane utwory. Jeśli dodamy do tego rewelacyjny motyw muzyczny przygotowany przez zespół Muse, więcej niż przyzwoitą rolę Brada Pitta i niezłe efekty specjalne, World War Z okazuje się jednym z filmów, do których sporadyczny powrót może być całkiem przyjemnym doświadczeniem.
WWZ wyświetlano w ramach nocnego maratonu filmowego, na którym pojawiłem się po raz pierwszy od czasów mojego ostatniego podobnego wypadu, jeszcze w latach licealnych. Nawet śmiechy i beznadziejne komentarze zasiadających obok mnie dziewczyn nie osłabiły pozytywnego wrażenia, jakie wywarł na mnie film - choć na pewno zachęciły do ponownego obejrzenia całości na spokojnie, choćby w domu.

Źródło: Bloody-Disgusting.com

W przeciwieństwie do roku 2012, najwidoczniej w ciągu minionych dwunastu miesięcy zabrakło jednego filmu, który zgodnie wskazaliby wszyscy autorzy. Tym niemniej, można zwrócić szczególną uwagę na konkretne tytuły, zdecydowanie najczęściej pojawiające się w przynajmniej kilku zestawieniach. Takim filmem jest z całą pewnością Grawitacja, o której wspominały aż cztery osoby. Dużym uznaniem cieszyły się również Django, Pacific Rim oraz Hobbit, czego dowodem jest obecność każdego z tych tytułów w trzech zestawieniach (do tego film Jacksona znalazł się aż dwukrotnie na miejscu pierwszym!). Można również przypuszczać, że gdyby nie osobiste ograniczenia, które narzuciła sobie część redaktorów, niektóre tytuły pojawiałyby się znacznie częściej. Czy zagroziłoby to Grawitacji na pozycji lidera? Trudno stwierdzić.

Wiadomo natomiast, że dobrych filmów - przynajmniej naszym zdaniem - w roku 2013 nie zabrakło. Ba, w powyższych podsumowaniach nie pojawiły się przecież nawet wszystkie tytuły godne polecenia! Pomimo różnorodnego, niekiedy rozbieżnego gustu autorów niniejszego artykułu - jak również sztuczek i nieszablonowego podejścia do przyświecających temu tekstowi założeń - nie udało nam się uwzględnić wielu dobrych oraz bardzo dobrych produkcji, które w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy trafiły do dystrybucji w Polsce. Warto tu wymienić choćby takie filmy, jak Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia, Niemożliwe, Człowiek ze stali, Na własne ryzyko, WyścigKick-Ass 2, Mama, Martwe zło czy Szklana pułapka 5. Nie wspominając już o szeregu świetnych filmów zupełnie nie mieszczących się w profilu serwisu... Tomek 't.rachwald' Rachwald przemycił wprawdzie jeden taki tytuł (Królowie lata), ale przecież choćby Chce się żyć, Poradnik pozytywnego myślenia lub na przykład Broken zdecydowanie zasługują na to, by otrzymać "polecajkę" w ramach podsumowania zakończonego roku.

Zasady są jednak zasadami i choć w tym roku trudno uznać nasze do nich podejście za szczególnie "sztywne", stanowią one pewne ograniczenia. Dlatego, standardowo, przyjmijcie redakcyjne zestawienia 2013: Top 5 filmów za sugestie, dzięki którym formułowanie ogólnej listy kinematograficznych must-see z 2013 może okazać się łatwiejsze. Nie bójcie się też dopisać do tej listy swoich propozycji. Być może dzięki Wam i my nadrobimy repertuarowe zaległości, kiedy nadarzy się sprzyjająca okazja. Zachęcamy do tego serdecznie; podobnie zresztą, jak do polemiki z naszymi typami.

Żegnamy się już z rokiem 2013, który okazał się niezwykle obfitym w interesujące, warte obejrzenia filmy. Zarówno Wam, jak i samym sobie życzymy zarazem, by najbliższe dwanaście miesięcy było dla prawdziwych kinomaniaków okresem nie mniej hojnym i życzliwym. Aby obrazy, na które czekacie najbardziej przyniosły Wam spodziewaną satysfakcję, a pozostałe pozytywnie Was zaskakiwały. Niech jednak w repertuarach nie zabraknie również nieco gorszych (a nawet naprawdę złych, kiepskich, fatalnych) tytułów - choćby po to, żeby łatwiej było doceniać to dobre i średnie kino, na które niekiedy przesadnie wylewa się pomyje.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: Francis Scott Fitzgerald | Alfonso Cuarón | Neil Blomkamp | Elizjum | Elisium | The Hobbit: The Desolation of Smaug | Hobbit: Pustkowie Smauga | Sandra Bullock | Grawitacja | Gravity | Joseph Kosinski | Morgan Freeman | Tom Cruise | Niepamięć | Oblivion | Peter Jackson | Hobbit: Niezwykła podróż | Tajemnica zielonego królestwa | Ari Folman | Walc z Baszirem | Congress | Kiss Kiss Bang Bang | Iron Man 3 | Iron Man | Ben Kingsley | Shane Black | Kongres | Asa Butterfield | W pustyni i w puszczy | Gavin Hood | Orson Scott Card | Ender's Game | Gra Endera | Mass Effect | Dystrykt 9 | Granice bólu | Mia Wasikowska | Matthew Goode | Nicole Kidman | Krudowie | The Croods | Juan Carlon Medina | Agatha Christie | Park Chan-wook | Stoker | James Cameron | Steven Spielberg | James Wan | The Conjuring | Obecność | Don Mancini | Brad Dourif | Klątwa laleczki Chucky | Alan Ford | Wentworth Miller | Skazany na Śmierć | Oldboy | Goldfinger | Honor Blackman | Cockneys vs. Zombies | Rabusie kontra zombie | Synowie Anarchii | Pacific Rim | This Is The End | To już jest koniec | Pulp Fiction | Christoph Waltz | Jamie Foxx | Bękarty wojny | Quentin Tarantino | Django | Guillermo del Toro | Charlie Hunnam | Lee Pace | Baz Luhrmann | Mia Farrow | Robert Redford | Carey Mulligan | Wielki Gatsby | The Great Gatsby | Django Unchained | Leonardo DiCaprio | Steven Price | Stepher Fry | Robert Downey Jr. | DC Comics | Marvel | Stanisław Lem | Jake Gyllenhaal | Hugh Jackman | Prisoners | Labirynt | Frozen | Kraina lodu | Królowie lata | William Friedkin | Egzorcysta | Paul Greengrass | Tom Hanks | Captain Phillips | Kapitan Phillips | Blue Sky | Disney | Dreamworks | Pixar | Monster University | Uniwersytet potworny | epic | Wreck-It Ralph | Ralph demolka | Rise of the Guardians | Strażnicy marzeń | James Franco | Selena Gomez | Vanessa Hudgens | Harmony Korine | Spring Breakers | The Oscars | Oscary | Jessica Chastain | Kathryn Bigelow | Zero Dark Thirty | Wróg numer jeden | Derek Cianfrance | The Place Beyond the Pines | Drugie oblicze | Muse | Marc Forster | Brad Pitt | World War Z | Ang Lee | Yann Martel | Life of Pi | Życie Pi | Evil Dead | Martwe zło | Mama | Kick-Ass 2 | Rush | Wyścig | Safety Not Guaranteed | Na własne ryzyko | Man of Steel | Człowiek ze stali | Silver Linings Playbook | Poradnik pozytywnego myślenia | Chce się żyć | Broken | The Kings of Summer | Lo Imposible | Niemożliwe | The Hunger Games: Catching Fire | A Good Day to Die Hard | Szklana pułapka 5 | Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia | 2013: Top 5 filmów



Czytaj również

Wielki Gatsby
Wielkie nadzieje, średni efekt, piękne widowisko
- recenzja
Gra Endera
Wojenne rozgrywki
- recenzja
Grawitacja
W kosmosie nikt nie usłyszy Twojego krzyku
- recenzja
Grawitacja
(Nie taki przeciętny) Kowalski w kosmosie
- recenzja
Drugie oblicze
Powtórzenie z przesunięciem, czyli ponowoczesny pomysł na kino
- recenzja
Tajemnica Zielonego Królestwa
Epickość najwyższych lotów
- recenzja

Komentarze


New_One
   
Ocena:
0

@ Scath

Spróbowałem odnieść się do Twoich słów, po czym wytykasz mi niekonsekwencję. Dobrze więc, najwidoczniej nie zależy Ci na rzetelnej dyskusji, a na atakowaniu (co zresztą zarzuciłeś również mnie). Do tego przekręcasz moje słowa (ani nie zarzuciłem Ci nieszczerości opinii, ani nie użyłem określenia overhype wobec Twojej wypowiedzi, ani... dalsze wymienianie nie ma sensu). Jak już wspomniałem, za taką wymianę zdań dziękuję.

15-01-2014 20:35
balint
   
Ocena:
0

@ Scath

A ja bym chciał, abyś napisał jakis artykuł, felieton, cokolwiek.

Bo na razie grasz tylko do tyłu używając żargonu piłkarskiego.

I także dziękuję za dalszą wymianę zdań.

15-01-2014 21:02
Gawk
   
Ocena:
0

A ja bym chciał, abyś napisał jakis artykuł, felieton, cokolwiek.

Bo na razie grasz tylko do tyłu używając żargonu piłkarskiego.

I także dziękuję za dalszą wymianę zdań.

Listę tego, co ja bym chciał, wyślę ci na PW przed wigilią. Większa szansa na to, że poczujesz się w obowiązku dostosować.

Nie dziękuj. Znaj moją wspaniałomyślność i ciesz się nią.

 

Spróbowałem odnieść się do Twoich słów, po czym wytykasz mi niekonsekwencję.

Czytanie z brakiem zrozumienia jest epidemią internetowych absurdów. Absurdem internetowych epidemii? Wszystko jedno, i tak nit nie rozumie. :)

Skoro skończyłeś rozmowę ze mną, uznając za agresora, to trzeba było się więcej nie ustosunkowywać do moich postów. Nie szanujesz an tyle nawet samego siebie, żeby podtrzymywać raz podjęte decyzje? Żebyś złamał się chociaż po jakimś czasie, a nie od razu...

Dobrze więc, najwidoczniej nie zależy Ci na rzetelnej dyskusji

Dyskusję ze mną skończyłeś podobno już dawno. Mi zależy na wystosowywaniu subiektywnych opinii. Nie zależy mi na dyskusji z człowiekiem, który kończy ją tylko po to, by rozmawiać ze mną dalej i koniecznie mieć ostatnie zdanie, ignorując logiczne argumenty, bo nie potrafi na nie odpowiedzieć. By na sam koniec...

Jak już wspomniałem, za taką wymianę zdań dziękuję.

Wrócić do początku. Ja tobie na natomiast nie dziękuję, lecz współczuję serdecznie i życzę powodzenia. Oby ci się udało dojść do ładu chociaż ze sobą samym. Bez tego nie uda ci się z nikim innym.

Zapisz sobie to ostatnie cytowane zdanie, i więcej postaraj się o tym nie wspominać.

16-01-2014 01:24
-DE-
   
Ocena:
+1

Haslem przewodnim kina fantastycznego na rok 2013 powinno bylo byc: "przerost formy nad trescia". Zaserwowano nam filmowe wydmuszki z robotami w rolach glownych, bo czlowieczenstwa i prawdziwosci to tu ze swieca szukac. Najwiekszym rozczarowaniem byl Oblivion; nasluchalem sie duzo dobrego o tym filmie, a dostalem opowiastke o niczym. Jak sie nad tym zastanowic, to tytul trafnie oddaje moj stan po seansie - co ja przed chwila obejrzalem? Nie pamietam...

 

Doszlismy do etapu, w ktorym gra aktorska to najmniej istotny element kina fantastycznego. Rezyserzy wiecej czasu spedzaja ze specami od efektow i montazystami, niz prowadzac aktorow. Scenariusze to zlepki ogranych motywow, gdzie postaci sa prowadzone od sceny do sceny wola autora, brak jakiejkolwiek naturalnosci i logiki.

 

2013 to byl nad wyraz slaby rok, a 2014 wcale nie zapowiada sie lepiej. Oby I, Frankenstein nie wyznaczyl trendu na reszte roku!

16-01-2014 19:53
Umbra
   
Ocena:
0

Doszlismy do etapu, w ktorym gra aktorska to najmniej istotny element kina fantastycznego. Rezyserzy wiecej czasu spedzaja ze specami od efektow i montazystami, niz prowadzac aktorow. Scenariusze to zlepki ogranych motywow, gdzie postaci sa prowadzone od sceny do sceny wola autora, brak jakiejkolwiek naturalnosci i logiki.

Etam doszłiśmy do etapu. Zawsze więcej było w kinach filmu tego typu, hajs trzeba robić, a niestety zawsze więcej tych mniej (dużo mniej) wymagających widzów. Poruszałem się sporo po naszym kraju i poza nim, mieszkałem tu i tam i ze świecą nie raz szukać było ludzi, którzy by choć zrozumieli np. polecaną przeze mnie Brugię. O bardziej ambitnych tytułach nie ma co wspominać. Naprawdę jest sens wałkować oczywisty temat? Autorzy może nie raz też by woleli większe dawki logiki w scenariuszach, ale hajsik się sam nie zrobi.

Poza tym wybacz jeśli się mylę, ale jak już nadmieniłem poniekąd. wnioskuję, że piszesz o kinie z USA, które można było oglądać na ekranach w kraju nad wisłą. To ile byś tych tytułów miał na myśli, 3, 4 może 6? 

 

Pozdro.

16-01-2014 23:27
Z Enterprise
   
Ocena:
+2
Obejrzałem niedawno Pacific Rim. I jestem okrutnie zawiedziony. Nawet nie filmem, ale tym, że uwierzyłem że warto go oglądać dla czegoś więcej niż tylko efektów specjalnych.
Trzeba było posłuchać własnego instynktu, gdy przed premierą wróżyłem, że to będzie kolejny czopek w stylu Battleshipa. Ale nie, bo Del Toro, ale nie, bo błyskotliwy, bo rozbudowany...
Straszny czopek. Durna fabuła, drętwo grane role, zero ironii, aktorzy całkiem serio, zero logiki i konsekwencji - ot, taki teledysk z fajerwerkami dla dwunastolatka. I kurcze, Battleship wyszedł dużo lepiej.
Nie wiem skąd się u ludzi (recenzentów?)bierze jakikolwiek optymizm i podziw dla maestrii przy tym filmie.
17-01-2014 00:41
Enc
   
Ocena:
+2

Z, nie znasz się, Pacific Rim jest świetny :)

Nie będę Cię przekonywał, bo w sumie to kwestia gustu, tylko nie zgodzę się z jednym - "zero ironii". Przecież już sam ton głosu narratora mówi, że to z przymrużeniem oka i nie jest to film o "zmaganiach jednostek zjednoczonych przeciwko wielkiemu złu", tylko "wielkich robotach lejących się z potworami".

17-01-2014 06:31
Gawk
   
Ocena:
0

@Z

Ciekawe, czy już cię new one zgłosił do admina.

17-01-2014 15:43
t.rachwald
   
Ocena:
0

Pomyślałem, wpadnę, zobaczę  co się dzieje, a tu taki flejm że matko boska...
Słowo wyjaśnienia: narzucone nam przez New_One'a ograniczenia były bardzo luźno określone. Fantastykę można jeszcze jako tako definiować, kino popularne jednak, jak widać, znajduje się w oku biholdera. Dlatego uznałem na przykład, że zrezygnuję z umieszczenia na liście Django, które uważam za genialne, ale nie pasowało mi do zestawienia. Bronię wyboru Pacific Rim, który jest hołdem złożonym kinu kaiju. Zauważcie, że w napisach końcowych pojawia się dedykacja dla Ishiry Hondy - reżysera pierwszej Godzilli.

20-01-2014 14:57
Gawk
   
Ocena:
+1

Obejrzeć cały film po to, żeby na końcu doczytać się dedykacji. Szlachetna idea.

20-01-2014 16:07
Z Enterprise
   
Ocena:
0

Bronię wyboru Pacific Rim, który jest hołdem złożonym kinu kaiju. Zauważcie, że w napisach końcowych pojawia się dedykacja dla Ishiry Hondy - reżysera pierwszej Godzilli.

Mi oczywiście nic do twoich wyborów, możemy mieć w końcu inne oczekiwania. Zresztą, gdyby tylko recenzje przedstawiały go jako to czym był, czyli "głupią sieczkę o robotach z cienkimi punch line'ami i drętwą grą aktorską, polecam dla funu", to bym się nie czepiał. Bo tutaj swoją rolę film spełnił świetnie.

Ale, czepnę się tekstu, który zacytowałem powyżej. Są różne hołdy. O, weźmy takiego Ryśka Riedla zamiast twojego Ishiry Hondy."Dżem", zespół kultowy, Riedel się nawet filmu odczekał. Nie zmienia to faktu, że śpiewakiem był marnym, tekściarzem beznadziejnym, ogólnie trudno go nazwać artystą. Podobnie Honda - filmy robił kiepskie, FXy były kiepskie, dialogi jeszcze gorsze - no ale kult jest. W Japonii i u tych, co się tymi japanizmami zarazili.

Teraz tak - hołd Riedlowi złożą i uznani piosenkarze i pryszczaty brudny dzieciak z gitarą, ledwo potrafiący złożyć dwa akordy, a potrzebuje na wino.  Drzeć się będą tak samo, wyjąc "czerwony jak cegła" czy inne "łiski moja żono".

Ale czy taki hołd nobilituje artystę? Czy jego dzieło staje się lpesze tylko dlatego, że ktoś złożył mu hołd?

I co mnie, jako odbiorcę to interesuje, że Del Toro chciał nawiązać i złożyć hołd? Zrobił kiepski, kiczowaty film, poprzebierany w japońskie klimaty jak polskie fanki mangi malujące sobie skośne oczy. Jeszcze zrozumiałbym, gdyby to była "zachodnia intepretacja mitu Godzilli", jak to próbowano zrobić w 1998 roku. Ok, film kiepski, ale próbowali zrobić coś nowego. Nie wyszło, trudno. Ale brawa za próbę. W przypadku Pacific Rim nie ma co klaskać - odgrzewane sushi, i to w dodatku przez gajina.

Można więc teraz dowodzić różnych rzeczy, wymyślać sobie uzasadnienia dlaczego ten film był taki super, ale nie będzie on super tylko dlatego, że ktoś komuś składał hołd. 

Jako prosta do bólu młócka był okej, choć wolę Battleshipa. Dlatego, że niczego nie udawał.

20-01-2014 16:50
New_One
   
Ocena:
0

@Tomek:
Sorry, że przeze mnie nie wspomniałeś o Django. Starałem się, by wytyczne dawały jak najszersze pole do popisu. Tym niemniej, udało Ci się "przemycić" Królów lata. ;)

@Z Enterprise:
Na początku mała autoreklama/zapowiedź. Sądząc po Twoim opisie preferowanego podejścia recenzentów do Pacific Rim, chyba już teraz mogę zaprosić Cię do lektury mojego tekstu o wydaniu DVD tego filmu. Trwa właśnie moderacja, więc lada dzień recenzja powinna pojawić się na stronie. Zasadniczo odnoszę wrażenie, że pomimo prawdopodobnie odmiennych opinii o PR, mamy bardzo zbliżone podejście. Natomiast wydaje mi się, że dedykacja, o której wspomniał Tomek jest o tyle ważna, że podkreśla zamysł del Toro, przyświecający mu przy pracy nad filmem. W kategorii hołdu dla kina kaiju, próby zagrania na specyfice tamtych filmów - ale w nowej otoczce - Pacific Rim wypada całkiem nieźle, nie sądzisz? Pozostaje pytanie, czy udaje coś więcej...

20-01-2014 19:46
Z Enterprise
   
Ocena:
+1

New_One

Podkreślę jeszcze raz - ja jestem zawiedziony zachwytem bijącym z różnych recenzji i opinii na temat tego filmu tu na Polterze, jaki to on głęboki, jak bawi się z widzem, jak to ma rozbudowany "socjal" itd. To nie to, co prezentuje film, ale to, co obiecywali recenzenci, co widzieli, co chcieli widzieć, mnie irytuje. 

Hołd mnie nie interesuje, jako jakakolwiek kategoria. Bo nawiązań po prostu nie znam, widzę roboty nawalające się po ciemku w wodzie z żarówiastymi potworami. I nie wiem, w czym by to miało być lepsze od Power Rangers dla sześciolatków, poza nazwiskiem oskarowego reżysera. To nazwisko jest właśnie tym rozczarowaniem, tym udawaniem czegoś więcej - bo ogólnie del toro robi dobre filmy, tylko ten mu nie wyszedł - ale renoma nazwiska poszła. 

Ale tak sobie teraz myślę. Może to kwestia pokolenia? Ja już byłem za stary, by się ekscytować Power Rangers, dla mnie to była kaszana, ale kilkuletnie dzieci gdy ja byłem nastolatkiem być może widzą to inaczej, będąc dziś dwudziestoparoletnimi recenzentami? Może faktycznie, ktoś pokazał im ich bajkę z dzieciństwa w wersji dla dorosłych, i zachwyciło? Zaczęło się dorabianie teorii do historyjki równie głupawej co P Rangers? Głupawej dla mnie, starocia.

20-01-2014 20:00
New_One
   
Ocena:
0

Tu znów pełna zgoda - zachwyt nad tym filmem dziwi mnie nie mniej, niż Ciebie. :) Z tym, że oczywiście każda ocena jest subiektywna, a do tego wynika nie tylko z gustu, ale i indywidualnych doświadczeń (w tym zaplecza teoretycznego, filmowego etc.) poszczególnych opiniujących. Coś, co dla Ciebie lub mnie nie jest aż tak wielką wartością, w perspektywie kogoś innego może być bardzo znaczącą cechą.

Jedynie co do stosunku wobec zamysłu twórcy mamy inne zdanie. Zawsze uważam go za istotny w równym stopniu, jak np. prawidła gatunku czy styl autora. Tak samo, jak w wypadku współczesnych filmów stylizowanych na grindhouze i innych pastiszy, których moim zdaniem nie powinno się oceniać w oderwaniu od ich wzorców. W każdym razie powinnością recenzenta jest uwzględnienie i wskazanie tych kontekstów, jeżeli są one ważne.

20-01-2014 20:50
t.rachwald
   
Ocena:
0

"głupią sieczkę o robotach z cienkimi punch line'ami i drętwą grą aktorską, polecam dla funu"

Ale to nie była głupia sieczka - to była bardzo fajna sieczka :) i nie wmówisz mi, że Idris Elba był drętwy - był fenomenalny. To była starannie przemyślana rola człowieka, którego całym życiem jest praca, a pracą - wydawanie rozkazów. Ten facet jest fontanną charyzmy. I jeszcze Ron Perlman - epizod perełka.

Poza tym to jest bardzo starannie przemyślany świat, co widać, jeśli przyjrzeć się szczegółom. Del Toro tu i ówdzie na marginesach kadru pokazuje, jak zmienia się pop-świat pod wpływem inwazji gigantycznych potworów. Zabawki, programy telewizyjne, nowa architektura, zmiany kulturowe, cały wątek czarnego rynku szczątkami kaiju. To wszystko tam jest. Plus wspomniane nawiązania do Godzilli, plus postaci przeniesione z anime. Serio, czepiałbyś się, że w Neon Genesis Evangelion jest drętwe aktorstwo? Sposób budowania postaci, przeniesiony z kina obcego nam kulturowo, może wydać się sztuczny. Po prostu jest dla nas nieprzezroczysty.

Poza tym, ej: "Dziś odwołujemy apokalipsę!" - jako osoba wychowana w chrześcijańskim kręgu kulturowym zadrżałem. Toż to wyraz wielkiego buntu, przekonanie o wszechmocy człowieka :)

21-01-2014 01:44
t.rachwald
   
Ocena:
0

@New_One: popkultura jest w oku biholdera. Sam się powstrzymałem przed wstawieniem Django, to moja decyzja i biorę za nią odpowiedzialność :)

21-01-2014 01:46
Z Enterprise
   
Ocena:
0

Ale to nie była głupia sieczka - to była bardzo fajna sieczka :)

A dla mnie była głupia, pozbawiona sensu i mało przekonywująca. Ale, co kto lubi. Są w życiu rzeczy głupie, ale i fajne dla niektórych - np niektóre dziewczęta z niektórych dyskotek :) Głupie? Głupie. Fajne? Fajne.

Ogólnie, jedno nie wyklucza drugiego. Dla mnie zaś było to głupie i niefajne.

nie wmówisz mi, że Idris Elba był drętwy

Nie muszę ci nic wmawiać, naprawdę. Nie wiem kim był Idris Elba, zapewne mówisz o tym czarnoskórym dowódcy o aparycji futbolisty amerykańskiego? Jeśli tak (lub jesli był to ktokolwiek inny), to miał naprawdę kiepską rolę, a w dodatku jej chyba nie udźwignął. Ale to moja opinia.

Ten facet jest fontanną charyzmy.

Teraz sobie robisz jaja, prawda? :)

I jeszcze Ron Perlman - epizod perełka.

Ron Pearlman, perła często ratująca hałdy nawozu w których gra (albo przynajmniej ładnie w nich błyszcząca) tym razem zatonął w tej hałdzie kompletnie.

Poza tym to jest bardzo starannie przemyślany świat, co widać, jeśli przyjrzeć się szczegółom.

Przepraszam cię bardzo, nie bierz tego do siebie, ale chyba tylko w umyśle pięciolatka ten świat jest starannie przemyślany. Bullshit bullshita bullshitem pogania. Poczynając od koncepcji "wielkie roboty najlepszą bronią na wielkie potwory", czyli praktyczne całej pointy filmu. 

Del Toro tu i ówdzie na marginesach kadru pokazuje, jak zmienia się pop-świat pod wpływem inwazji gigantycznych potworów. Zabawki, programy telewizyjne, nowa architektura, zmiany kulturowe, cały wątek czarnego rynku szczątkami kaiju.

To że to zrobił, nie znaczy, że trzeba go chwalić. Bo ani to odkrywcze, ani nie zrobił tego dobrze. Do Veerhovena mu jeszcze sporo brakuje.

plus postaci przeniesione z anime.

O, kolejny minus, nie plus. :) 

Serio, czepiałbyś się, że w Neon Genesis Evangelion jest drętwe aktorstwo?

Czepiałbym się, że jest kiepskie w Power Rangers. Dużo im bliżej do Pacific Rim. Także w kwestii jakości gry aktorskiej.

Sposób budowania postaci, przeniesiony z kina obcego nam kulturowo, może wydać się sztuczny.

Dziwne, z kinem Kurosawy, Kitano czy nawet z Miyazakim nie mam takich problemów. A więc rzecz chyba jednak nie w kulturze, tylko w umiejętnościach pokazywania tego, co chce się pokazać. Może więc Del Toro najzwyczajniej w świecie nie poradził sobie z tematem?

Po prostu jest dla nas nieprzezroczysty.

Skoro jest dla NAS nieprzeroczysty, to czemu MY jesteśmy jego targetem? W końcu to nie jest film dla Japończyków, który możemy "podglądać" - jest to produkcja skierowana do atlantyckich chrześcijan. To trochę jak sprzedawać samochody w kraju w którym nie ma dróg i stacji benzynowych.

Co do ostatniego akapitu - znów sobie robisz jaja, prawda?

21-01-2014 08:12

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.