» Recenzje » Sala Samobójców

Sala Samobójców


wersja do druku
Sala Samobójców
Czegoś takiego jeszcze nie widziałem, choć mam już dwudziestkę na karku. Polski film, a sala kinowa wypełniona po brzegi i bynajmniej nie ze względu na przerwę między zębami Karolaka, erotyczne wygibasy Żmudy-Trzebiatowskiej (które same w sobie nie są złe) czy historyczno-lekturową tematykę. I to we wtorek po godzinie 21, czyli w czasie, kiedy nie obowiązuje promocja "2 bilety w cenie 1". Sala samobójców jest swoistego rodzaju fenomenem.

Zrezygnuję z suspensu i już na wstępie napiszę – debiut Jana Komasy jest filmem dobrym, jednak mimo to zawodzi. Perfekcyjnie nakręcona maszynka reklamowa sprawia, że na Salę samobójców czeka się niczym na rozbieraną sesję zdjęciową Shakiry. Nie zrozumcie mnie źle: obraz ten jest jasnym punktem na tle rodzimej kinematografii, jednak jak na standardy światowe – zaledwie przeciętnym. I obawiam się, że marzenia o choćby nominacji do Oscara zostaną równie boleśnie niespełnione, co moje plany względem pewnej blondwłosej rówieśniczki.

Film opowiada historię Dominika, chłopaka z dobrego domu, który – wydawać by się mogło – ma wszystko: tęgi umysł, pieniądze, ładną adoratorkę oraz, co najważniejsze, Xboxa 360. Jednak gdy podczas studniówki chłopak pod wpływem alkoholu całuje się z kolegą, odkrywamy skrywaną tajemnicę głównego bohatera – Dominik jest gejem, a rodzice nie poświęcają mu wystarczająco dużo czasu, przez co ten czuje się po prostu samotny. Późniejsze wydarzenia są wypadkową tych nieszczęśliwych okoliczności.

Największą, jakże znamienną wadą Sali samobójców jest jej schematyczność i przewidywalność. Film zbudowany został ze stereotypów tak oczywistych, że aż żenujących. Hamlet w ręku nastolatka nienawidzącego techno? Spacerki Dominika po szkole w rytm punk rockowej muzyki? Sytuacja, w której rodzice rozmawiają z psychiatrą i co prawda wykazują się jakąś tam wiedzą na temat swojego syna, mówiąc, że "chłopiec dużo czyta", ale już niestety nie potrafią wymienić żadnego tytułu książki? Kole w oczy. W konsekwencji, po świetnej ekspozycji, film staje się po prostu przewidywalny. Owszem, chwyta za serce, o czym świadczą poseansowe reakcje publiczności, zwłaszcza starszych kobiet, ale zwyczajnie brakuje w nim zaskoczenia, jakiegoś mocnego zwrotu akcji, po którym z wrażenia aż rozdziawimy usta. Kino to – zdaniem wielu – przede wszystkim emocje i tych w Sali samobójców nie brakuje, ale bez błyskotliwego scenariusza i oryginalnej narracji pozostają tylko emocjami, których równie dobrze możemy doświadczyć sięgając po nostalgiczną muzykę, czy wzruszający reportaż prasowy (niekoniecznie dobry), których przecież w polskich gazetach nie brakuje. Od filmu, zwłaszcza tego potencjalnie "oskarowego", oczekujemy jednak znacznie więcej.

Postacie w obrazie, nakreślone pobieżnie i nieoryginalnie, są jednak świetnie zagrane. Każda rola, bez wyjątku, zasługuje na owację na stojąco, pozytywną recenzję czy wieniec laurowy. Oczywiście największe pochwały należą się młodemu Kubie Gierszałowi, który od razu został okrzyknięty nadzieją polskiego aktorstwa. Osoba Dominika, choć – jak już wspomniałem wcześniej – zbudowana z oklepanych klisz, jest bardzo wymagającym zadaniem aktorskim, zwłaszcza dla młodego człowieka, który nie może pochwalić się bogatym i powalającym na kolana dorobkiem filmowym. Gierszał, jako zagubiony nastolatek, wypadł bezbłędnie przekonująco. I gdyby Amerykańska Akademia Filmowa swoimi nagrodami zdecydowała się obdarzać również aktorów grających w filmach nieanglojęzycznych, to właśnie w kategorii roli pierwszoplanowej dopatrywałbym się bardziej prawdopodobnego Oscara dla Sali samobójców. Zbyt odważne sądy? Proszę mnie nie krytykować, dopóki nie zobaczycie filmu Komasy.

Filmu Komasy, który niestety powstał chyba nieco za późno. Gdybym nie widział wcześniej chociażby estońskiej Naszej klasy, czy Podaj dalej, po seansie zapewne byłbym wstrząśnięty niczym bondowskie Martini. Owszem, wracając do mieszkania nie podskakiwałem z nogi na nogę ani nie opowiadałem sobie w myślach sprośnych dowcipów, ale daleko mi było do umysłowego niżu, który odczułem po obejrzeniu wspomnianej wcześniej Naszej klasy. Tak więc do szablonowości scenariusza dochodzi kolejny zarzut – wtórność. Sala samobójców nie jest, jak twierdzi wielu, filmem o internetowym uzależnieniu. Nie jest historią o Emo, co można błędnie wywnioskować ze zwiastuna. To opowieść o samotności, wyobcowaniu jednostki. Wyobcowaniu tym boleśniejszym, że przypadającym na najtrudniejszy okres w życiu człowieka – dojrzewanie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby Komasa dodał do swojego filmu to "coś", czego jeszcze nie widzieliśmy. Gdyby reżyser potraktował ten trudny temat w bardziej oryginalny sposób. Gdyby wreszcie odznaczył się czymś więcej, niż tylko rzemieślniczą sprawnością…

I gdybać tak mógłbym bez końca. Ale czy nie możemy się po prostu cieszyć? Ot, choćby dlatego, że wreszcie powstał w Polsce film, nie rewelacyjny co prawda, ale taki, którego nie musimy się wstydzić? Owszem, możemy. A nawet powinniśmy! Bo Komasa ze swoją Salą samobójców, przy wszystkich moich zarzutach do młodego twórcy, dał nadzieję, że już w niedalekiej przyszłości będę mógł bez zażenowania i bez lubujących się w cukierkowych komedyjkach koleżanek, chodzić do kina na polskie filmy. I nawet te moje wypady będę mógł zapowiadać na Facebooku bez obawy o komentarz w stylu "chyba Cię pogięło…"
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Sala samobójców
Reżyseria: Jan Komasa
Scenariusz: Jan Komasa
Muzyka: Michał Jacaszek
Zdjęcia: Radosław Ładczuk
Obsada: Jakub Gierszał, Roma Gąsiorowska, Agata Kulesza, Krzysztof Pieczyński
Kraj produkcji: Polska
Rok produkcji: 2011
Data premiery: 4 marca 2011
Czas projekcji: 120 min.
Dystrybutor: ITI Cinema



Czytaj również

Sala samobójców. Hejter
Anatomia nienawiści
- recenzja
Dracula: Historia nieznana
Nowa historia stara jak świat
- recenzja

Komentarze


~Villemo

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nie do końca zgadzam się z tą schematycznością i przewidywalnością. "Hamlet w ręku nastolatka nienawidzącego techno?"- dla maturzysty to chyba normalne, że powtarza przed egzaminem a nie wyobrażam sobie chłopaka o takiej wrażliwości słuchającego techno;) Może tworze kolejny stereotyp ale trudno. Natomiast znikoma wiedza rodziców na temat zainteresowań dzieci wbrew pozorom wcale nie jest przesadzona, myślę, że zdarza się to dosyć często.
Idąc do kina, wiedziałam ze spoilerów jak film się kończy, lecz w żadnym wypadku nie był jak dla mnie przewidywalny. Trzymał mnie w napięciu do końca, co nie zdarza się zwykle, gdy znam zakończenie. Film bardzo dobry, na światowym poziomie.
07-04-2011 17:58
~zadumana16

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ja miałam to nieszczęście, że najpierw obejrzałam "Salę..." , a dopiero potem "Naszą Klasę".
Po Sali Samobójców pomyślałam "już chyba żaden film nie zrobi na mnie większego wrażenia", no ale ostatnio oglądnęłam ten estoński dramat i ... no cóż. Chyba nie muszę mówić. I teraz tylko widzę, że ta cała salka samobójców to jeden wielki gniot bez przesłania który zbija popularność na (w pewnej częsci rzecz jasna) na emo-nastolatkach, które tak łatwo utożsamiają się z Dominikiem.
Nasza Klasa... Jednak fajnie jest natrafić na ten tytuł koło "Sali...".
07-04-2011 18:06
New_One
   
Ocena:
0
Obejrzałem "Salę..." ponownie, podczas festiwalu ILF i muszę przyznać, że film nie tylko nie stracił na atrakcyjności, ale wręcz przeciwnie - uprzednio pozytywne wrażenia dodatkowo się wzmocniły.
09-08-2011 18:16
Faren
   
Ocena:
0
Tak się zastanawiam, czy film miałby równie dobre recenzje gdyby zrezygnowano z metaforycznych animacji? Bez tej sali samobójców, sceny w jeziorze - same monitory a na nich okno chatu. Oglądając ten film mam wrażenie przerostu formy nad treścią.
28-08-2011 09:10

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.