» Recenzje » Opowieści z Narnii: Książę Kaspian

Opowieści z Narnii: Książę Kaspian


wersja do druku

Krok w dobrą stronę

Redakcja: Iwona 'Ivrin' Kusion

Opowieści z Narnii: Książę Kaspian
Gdy w 2005 roku do kin weszły Opowieści z Narnii: lew, czarownica i stara szafa, pełen nadziei wybrałem się na seans, oczekując może nie dzieła na miarę Władcy pierścieni, ale mimo wszystko porządnego, klasycznego filmu fantasy. Zawiodłem się sromotnie. Pierwsza część przygód rodzeństwa Pevensie raziła sztucznością, odpychającym patosem i przede wszystkim nieciekawą fabułą. Zamiast baśniowej opowieści otrzymałem zgraję uganiających się po ekranie gadających zwierzaków, nie mających w sobie nic z urzekającej magiczności (ciekawe były tylko centaury).

Przy okazji kręcenia Księcia Kaspiana na stołku reżyserskim po raz kolejny zasiadł Andrew Adamson, dlatego też nie miałem podstaw, aby po dwójce spodziewać się czegoś więcej, niż mało ambitnej historyjki dla najmłodszych. Zmienili się jednak scenarzyści i najwidoczniej była to bardzo dobra decyzja. Zgodnie z tym, co powiedział jeden z bohaterów, Trumpkin, "Narnia nie była już tak przyjazna, jak wcześniej".

Niedługo po powrocie z Narnii Piotra, Edmunda, Zuzanny i Łucji, odszedł także Aslan. Mieszkańcy magicznej krainy, pozostawieni samym sobie, ulegli najazdowi brutalnych Telmarów – ludzi przybyłych zza morza. Bezwzględni wojownicy zaprowadzili rządy twardej ręki, skutecznie rozprawiając się z jej dotychczasowymi mieszkańcami. Przez ponad tysiąc lat trwała eksterminacja mitycznych stworzeń, aż w końcu ludzie osiągnęli swój cel. Fauny, centaury, minotaury, karły i mówiące zwierzęta stały się tylko legendami. Z lasów trafiły na karty podań dla dzieci, a dorośli wyparli je ze swojej pamięci, myśląc o nich raczej w kategoriach bajkowych monstrów, niż narnijnych autochtonów.

Trzynaście wieków upłynęło od zniknięcia czwórki władców z Ker-Paravel. Wspaniały zamek popadł w ruinę, niedobitki rdzennych mieszkańców Narnii ukryły się w sercu puszczy, a na czele Telmarów stanął ambitny i bezlitosny Miraz, wuj księcia Kaspiana. To w młodym następcy tronu miała odrodzić się nadzieja, na przywrócenie starego ładu. W tym właśnie czasie czwórka rodzeństwa Pevensie zostaje wezwana z powrotem do magicznej krainy, by stanąć po stronie tytułowego bohatera i raz jeszcze zażegnać grożące jej niebezpieczeństwo.

Ogólnie rzecz biorąc, główny wątek w niewielkim stopniu różni się od fabuły części pierwszej - wielki i wszechpotężny wróg przyciska Narnijczyków do muru, a jedyną nadzieją na ratunek jest pomoc synów Adama i córek Ewy. Mimo wszystko, bardzo dużo się zmieniło. Narnia jest jakby pusta, wyzuta z całej swej magiczności, dzika. Widać to już w pierwszych scenach, podczas nocnego pościgu. W Lwie… dominował blask dnia, a tymczasem atmosfera Księcia Kaspiana jest dużo bardziej mroczna. Owa różnica klimatu w dużym stopniu przypomina zmianę, jaka dokonała się w sposobie przedstawiania świata Harry’ego Pottera pomiędzy Komnatą tajemnic a Więźniem Azkabanu. Twórcy poniekąd odeszli od cukierkowatej bajki dla dzieci, robiąc krok w kierunku kina fantasy.

Przede wszystkim zmieniło się podejście do spraw militarnych. W pierwszej części działania wojenne prowadzone były w zasadzie Deus ex machina, no bo jakoś akcję zawiązać trzeba było. W dwójce jest zgoła inaczej. Pojawiają się elementy taktyki, bitwy nie są prowadzone na zasadzie hop, siup! – bez żadnego prawdziwego przygotowania, dużo czasu poświęca się na planowanie, analizę sytuacji, a i podstęp okazuje się być przydatnym orężem. Owszem, nadal twórcom wytknąć można wiele, bo mimo, iż bohaterowie starają się wprowadzać elementy strategii, miejscami ich postępowanie jest zgoła niezrozumiałe (po co Telmarowie prowadzili frontalny atak, skoro mogli po prostu bombardować Narnijczyków pociskami z katapult, i dlaczego gdy do walki włączyła się kawaleria nie zaprzestano ostrzału?), ale mimo wszystko postęp jest widoczny i za to chwalić należy. Na szczególne uznanie zasługują sceny z nocnego ataku na zamek Miraza, w którym to nareszcie (powtórzę jeszcze raz: nareszcie!) twórcy wykorzystali potencjał centaurów, faunów i minotaurów, bardzo dobrze oddając ich umiejętności bojowe.

Olbrzymie znaczenie miała tu przede wszystkim bardzo dobra praca kamery. Dynamiczne ujęcia wyśmienicie oddawały - momentami zawrotne - tempo akcji, co w największej mierze zaowocowało bardzo udaną sceną pojedynku. Wprawdzie do Achillesa i Hektora z Troi jeszcze sporo brakowało, ale już tylko na gruncie przebiegu samej walki, a nie od strony wizualnej. Karl Walter Lindenlaub wykonał kawał dobrej roboty, a w połączeniu z niezgorszymi efektami specjalnymi otrzymaliśmy sporą dawkę naprawdę bardzo dobrych ujęć (szczególnie w finałowej bitwie).

Spore zmiany wprowadzono także w kwestii walk, a dokładnie ilości ofiar. Co tu dużo mówić, w tej części trup ściele się gęsto, a sporą zasługę ma w tym nie kto inny, jak rodzeństwo Pevensie. Nareszcie Piotr i Edmund zaczęli robić użytek ze swoich mieczy, a Zuzanna, w iście legolasowskim stylu, z łuku. Widać, że filmowcy tego elementu nie zaniedbali, chcąc pokazać, że mimo iż główni bohaterowie wyglądają jak dzieci, tak naprawdę już nimi nie są (w końcu opuszczając Narnię w pierwszej części byli już dorośli). Chłopcy najwyraźniej dużo czasu poświęcili na ćwiczenia z choreografami walk, a efektami tych treningów nader często się chwalili (czasami aż za często, ale o tym za chwilę).

I to zaprowadziło nas do kreacji bohaterów, czyli zdecydowanie najsłabszego punktu w całym filmie. Owych punktów było dokładnie cztery: Piotr, Zuzanna, Łucja i tytułowy książę Kaspian. Pierwszy z nich najwyraźniej zamienił się na rozumy z niesfornym Edmundem, z odpowiedzialnego starszego brata przeistaczając się w zadufanego, impulsywnego, aroganckiego i do bólu pompatycznego gbura. Jego przypadek najlepiej ilustruje pewne rażące zaniedbanie, które popełnił Andrew Adamson. Starając się nieco zmienić dziecięcy image rodzeństwa, poprzez wsadzenie im w ręce prawdziwej broni, zapomniał o ich charakterach. Przecież to powinni być dorośli ludzie, z tym że odmłodzeni! Ich ciała się zmieniły, ale psychika powinna zdradzać przynajmniej śladowe oznaki dojrzałości. Tymczasem najstarszy z Pevensiech to ten sam dzieciak, którego znamy z otwierającego cykl filmu. Jedyne co się w nim zmieniło to to, iż cały czas wszystkim przypomina, iż jest królem. Podobnie sprawy się mają z Łucją. Nadal jest małą naiwną dziewczynką, uganiającą się za wróżkami i zachwycającą wszystkim co widzi. I to razi! Bo z jednej strony mamy dziecięcą psychikę, a z drugiej strony sporo scen, w których wyraźnie zasugerowane jest, że oni bardzo dobrze pamiętają swoje dorosłe życie (Piotr w pewnym momencie nawet miał pretensje, że inni traktują go jak dziecko).

Sztuka połączenia psychiki dorosłego z elementami charakteru bohatera z pierwszej części powiodła się jedynie w przypadku Edmunda, który to wyrósł na zdecydowanie najciekawszą postać w całym filmie. Trudno mi ocenić, czy to zasługa reżysera, czy też sam Skandar Keynes podkoloryzował nieco swoją postać, ale bardzo podobało mi się nie tyle to, co mówił, ale sposób w jaki to robił. Aż biła od niego ironia, dystans do samego siebie i chłodne opanowanie, niekiedy przeradzające się w oschłość. Co ważne, ani na chwilę nie wypadł z roli, pokazując, że pod względem umiejętności aktorskich na łeb bije Moseleya, Popplewell i Henley, wcielających się w pozostałą trójkę rodzeństwa.

Z kolei Ben Barnes, grający księcia Kaspiana ograniczał się do rzucania pochmurnych spojrzeń, romantycznego spoglądania w dal, bądź szczerzenia zębów. Może pod względem aparycji pasował do roli młodego monarchy, ale poza tym aż biła od niego sztuczność.

Dobre imię obsady ratowali za to Sergio Castellitto (Miraz), Peter Dinklage (Trumpkin) i Pierfrancesco Favino (lord Glozelle). Na pochwały zasługuje także Tidla Swinton, czyli Biała Czarownica, która mimo iż pojawia się dosłownie na chwilę i tak udowadnia, że co jak co, ale obsadzenie jej w tej roli było świetną decyzją.

No dobrze, ale to w końcu ma być film dla młodszych widzów, więc wypadałoby, aby i dla nich coś się znalazło. Owszem, dokonała się olbrzymia zmiana pod względem atmosfery całej opowieści, ale mimo wszystko nadal na Księcia Kaspiana wybrać się można całą rodziną. Twórcy zgrabnie przemycili na ekran niemałą dawkę humoru, sprawnie rozładowując miejscami piętrzące się napięcie. Również zwierzęce postacie budzą sympatię, z Ryczypiskiem i Truflogonem na czele. Wyróżnia się szczególnie pierwszy z nich, czyli "mysz ze szpadą", łączący w sobie elementy komizmu i patosu, z czego wyszedł przesadnie honorowy i milusi gryzoń, który na dodatek całkiem nieźle włada szpadą. Na wskroś magiczni bohaterowie stanowią nieodzowny element tej opowieści, utwierdzający widza w przekonaniu, że to nadal jest Narnia. Zmieniona, bardziej brutalna, ale mimo wszystko nadal ta sama bajkowa kraina. Po części właśnie dbaniem o najmłodszych odbiorców można usprawiedliwić kreację postaci Łucji, która miała stanowić symbol wiary w marzenia.

Nastrój magiczności bardzo dobrze buduje także oprawa muzyczna. Miejscami melancholijnie (gdy rodzeństwo pojawia się w Narnii w tle przebrzmiewa Björk), a gdy trzeba - doniośle (chociażby w scenach batalistycznych). Na plus Harry’emu Gregson-Williamsowi policzyć można umiejętne podkreślenie atmosfery sceny walki w zamku, ale jednocześnie niezbyt do gustu przypadła mi piosenka, która przebrzmiewała, gdy bohaterowie żegnali się z Kaspianem – była zbyt nowoczesna, za bardzo pop.

Na koniec należałoby wspomnieć jednak o kilku rażących błędach, jakie popełnili filmowcy. Nie licząc kwestii charakterów głównych bohaterów, w Opowieściach z Narnii: Księciu Kaspianie znaleźć można i inne, tak zwane wpadki. Na przykład, do tej pory nie mam zielonego pojęcia, po co Piotr kazał Edmundowi walczyć z uratowanym przez nich karłem, Trumpkinem. Gburowaty kurdupel niespecjalnie kwapił się do uwierzenia, że oto stoi przed nim czwórka władców sprzed wieków, ale w czym miał pomóc fakt, iż młodszy z braci Pevensich go rozbroił? Ot, wytrącił mu miecz i tym gestem podbudował w nim wiarę…

Zastanawiający jest także fakt, iż w ruinach Ker-Paravel Zuzanna znalazła jeden ze złotych szachowych pionków Edmunda, co pozwoliło im stwierdzić, że oto stoją na tym, co pozostało z ich domu. Pomysł niezły, ale jakim to niby cudem zwykła figurka przetrwała trzynaście stuleci leżenia na szczycie wzgórza, pozostając w idealnym stanie (wyglądała, jakby dopiero co wróciła od złotnika)? Niezbyt lotnymi umysłami wykazali się także Telmarowie, którzy uwierzyli, iż strzała, która zabiła ich towarzysza została wystrzelona przez Zuzę. W czym tkwił haczyk? Otóż dziewczyna stała na wzniesieniu, a gdy przyjrzeć się leżącym zwłokom można zauważyć, że kąt, pod jakim wbił się pocisk sugerowałby, iż strzelec stał pod Telmarczykiem (pióra skierowane były ku ziemi).

Jedyna pociecha jest taka, że zarówno te zaniedbania, jak i inne niedociągnięcia nie psują seansu. Owszem, mogą drażnić co bardziej dociekliwych widzów, ale bądźmy szczerzy, większość nawet tego nie zauważy, a jeżeli już, to zapewne machnie ręką i dalej delektować się będzie naprawdę świetnym widowiskiem. Książę Kaspian może wzruszyć, rozbawić, przyprawić o szybsze bicie serca, a przede wszystkim zagwarantować podróż do magicznej krainy Narnii, która tym razem do gustu na pewno przypadnie także i starszym widzom.

Podsumowując, gorąco polecam ten film. Niech nikt nie spodziewa się Władcy pierścieni, bo też adaptacje prozy C.S. Lewisa nie powinny być rozpatrywane w odniesieniu do jacksonowskiej trylogii, ale mimo wszystko wątpię, aby ktokolwiek żałował poświęconego Narnii czasu.



Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 5 / 6



Czytaj również

Thor: Mroczny świat
Piorunujące poczucie humoru
- recenzja
Truposze nie umierają
Zawsze celuj w głowę!
- recenzja
Zero Theorem
Nie tak to miało wyglądać
- recenzja
Grand Budapest Hotel
Pokój z widokiem na przygodę
- recenzja
Snowpiercer: Arka przyszłości
Pociąg do dobrego SF
- recenzja
LEGO: Przygoda
Zabawy klockami
- recenzja

Komentarze


Ivrin
   
Ocena:
0
Niezarejestrowany - argument taki się nie obroni, to już bez względu na preferowanie porównania z książką. Jeżeli twórcy umieszczają coś w filmie i nie wynika sens tego z fabuły, jest to zwyczajnie błąd.

09-06-2008 21:20
malakh
   
Ocena:
0
Dokładnie. Inaczej jest z nami - fantastami, bo te ksiązki w większości czytamy, ale co z przeciętnym widzem, nie czytającym przecież fantastyki.

Jak tę scenę walki z karłem miała zrozumieć moja dziewczyna, która owszem, książki czyta, ale nie fantastykę?

Nie do tego chyba powinni dążyć filmowcy, żeby oryginały książkowe promowac na zasadzie - żeby zrozumieć film, doczytaj powieśc Lewisa.
09-06-2008 21:41
~~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"Niezarejestrowany - argument taki się nie obroni, to już bez względu na preferowanie porównania z książką. Jeżeli twórcy umieszczają coś w filmie i nie wynika sens tego z fabuły, jest to zwyczajnie błąd."

Ale ja przecież nie do tego się odnosiłem. Zwróciłem tylko uwagę, że to jedno zdanie z recenzji świadczy o tym, że jej autor książki nie czytał.

I nie, nie twierdzę, że lektura książki jest konieczna do odbioru jej filmowej adaptacji.

Nie twierdzę nawet, że recenzując film trzeba się odnosić do powieściowego pierwowzoru obszerniej, niż w jednym zdaniu.

Śmieszy mnie natomiast to dorabianie ideologii do prostego faktu, że się książki nie czytało.
10-06-2008 01:36
~rocketzx

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
film przydługi, momentami nieciekawy wcale. porównując z pierwszą częścią jednak o wiele od niej lepszy. fajnie nakręcony, ładne widoczki.

nie czepiajcie się tak tej recenzji - owszem, trzeba odnieść się do książki ale przecież nie wszystkie osoby siedzące w kinie ją czytały ! film mógłby mieć więcej wspólnego z książką, ale jak widać jest jak jest.

a Bena Barnes'a nie będę może komentować ;)
10-06-2008 20:51
~Wera

Użytkownik niezarejestrowany
    Extra
Ocena:
0
Nie sądziecie że KSIĄŻĘ KASPIAN jest niesmaowicie PRZYSTOJNY
01-05-2009 13:59
~MiriAnn

Użytkownik niezarejestrowany
    Chrzanisz!
Ocena:
0
Chrzanisz w tej recenzji! Jak według ciebie wszystko było takie złe to sam zrób lepszy film. Mi się bardzo podobało. Muzyka była świetna(jestem muzykiem wiec wiem co mówię). Stwarzała niesamowity nastrój i to według mnie jest jedną z rzeczy lepszych w tym filmie. Czytałam wszystkie części"Opowieści z Narnii" i z całą pewnością film udał się o wiele bardziej niż książka. To właśnie książka napisana jest dziecinnie! Reżyser tworzy świetny nastrój dumy, uniesienia. Dwójka jest znacznie lepsza od jedynki. No i aktorzy są przystojni(Ben Barnes oczywiście). Moja przyjaciółka nie chciała obejrzeć tego filmu a jak ja zmusiłam to przy końcowej scenie ryczała. I kropka. Kto się nie zgadza z moją opinią to niech się nie zgadza.
18-06-2010 16:00
~WOWNOOB

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zal was noby jedne buahahahah...
04-01-2011 19:59

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.