Zielona latarnia

W obronie Zielonej Latarni

Autor: Joanna 'Lulami' Syrkiewicz

Zielona latarnia
Pomimo wielkich nadziei, jakie wiązano z Green Lantern oraz rekordowego budżetu, który przeznaczono na reklamę i produkcję, film nie podbił serc widzów. W amerykańskim box office miał słabe wyniki, a krytycy nie zostawili na nim suchej nitki. Bez wątpienia Zielona latarnia pełen jest błędów i niedociągnięć, ale ma też mocne strony i właśnie na nich postanowiłam skupić się w tej recenzji.

Zanim to jednak nastąpi, krótki rzut oka na fabułę. Czasy współczesne. Zawadiacki pilot Hal pracuje jako tester niezwykłych samolotów. Nie mogąc poradzić sobie z traumą z dzieciństwa, staje się nieuważny i w trakcie jednego z lotów traci pracę. Tymczasem w odległej galaktyce Korpus Zielonej Latarni próbuje uporać się z reprezentującym najczystsze zło Parallaksem. Kiedy najlepszy z nich zawodzi, dzierżony dotąd przez niego magiczny pierścień wybiera na swego zastępcę Hala. Niezwykły artefakt daje pilotowi moc i czyni go superbohaterem. By uratować świat ludzi będzie on musiał pokonać Parallaksa oraz własne lęki, a także uporać się w końcu z piętnem przeszłości.

Przy realizacji Zielonej latarni błędów popełniono sporo, ale wbrew panującej opinii film nie jest zły, a nawet może się podobać i zyskać fanów. Przede wszystkim jako plus uznać można pomysł reżysera, Martina Campbella, by zrealizować adaptację inaczej, niż to czyniono dotąd z ekranizacjami Marvela, inaczej również, niż postępuje Nolan względem Batmana, i trzymać się fabuły pierwowzoru. Zielony bohater debiutował zresztą na kartkach komiksu dużo wcześniej niż postacie typu X-Men czy Hulk. Pierwszym z wojowników dzierżących tytuł Green Lantern był pełniący tę funkcję od 1940 roku Alan Scott, zastąpiony później przez pilota Hala Jordana. Obraz Campbella nawiązuje do klasycznej wersji tego bohatera, znanej polskim fanom komiksów między innymi z wydawanej u nas od 1992 roku przez wydawnictwo TM-Semic jako Szmaragdowy Świt sześcioczęściowej serii Emerald Dawn.

Przyjrzyjmy się samym bohaterom. Pozytywem jest to, że w przeszłości każdej z postaci wydarzyło się coś ważnego, o czym widz dowiaduje się stopniowo w trakcie rozwoju akcji. Dzięki temu ich zachowanie czy interakcje wydają się bardziej naturalne i prawdopodobne. W mojej ocenie jest to cecha ważna, ponieważ daje możliwość "dostrzeżenia" i polubienia bohaterów, co w filmie nastawionym głównie na akcję nie jest rzeczą łatwą. Kreacji postaci niewątpliwie pomogło aktorstwo takich gwiazd, jak Ryan Reynolds czy Peter Sarsgaard, chociaż w Green Lantern raczej nie wykorzystano ich całego potencjału.

Kolejną zaletą filmu jest jego strona wizualna. Efekty 3D wypadają lepiej niż u konkurencji (na przykład w czwartej odsłonie Piratów z Karaibów), a kosmiczny świat nie razi sztucznością ani głupotą. Kostium głównego bohatera wygląda efektownie i − co najważniejsze − nie jest wykonany z lateksu. Nie brakuje też scen widowiskowych, choć twórcy są dość oszczędni w ich prezentowaniu. Niemniej, mocniejsze akcenty są rozmieszczone równomiernie, co sprawia, że film się nie dłuży.

Na uwagę zasługuje ponadto narracja. Historia została opowiedziana w logiczny sposób, a kolejne wydarzenia wynikają z poprzednich, dlatego też ja nie dostrzegłam żadnej nieścisłości czy dziury w scenariuszu. Ot, prosta historia opowiedziana bez zbędnych scen, zwolnień czy przynudzania. Nie brakuje w niej też humoru, choć płakać ze śmiechu nie będziemy. Plusem Zielonej latarni jest również to, że reżyser nie silił się na stworzenie filmu wymagającego myślenia; od początku wiemy z czym mamy do czynienia. To dobrze, ponieważ nie oczekuję przeżycia katharsis na filmie o gościu w zielonym kostiumie i z magicznym pierścieniem.

Morał też jest optymistyczny. Człowiek, postrzegany jako najsłabszy i najgłupszy spośród wszystkich kosmicznych gatunków, pokonuje zło, z którym cały Green Lantern Corps nie mógł sobie poradzić. Jego największa siła okazuje się tkwić w słabości. To także opowieść o sile woli i wyobraźni, dzięki którym można tworzyć rzeczy niezwykłe i zmieniać otaczającą nas rzeczywistość. Historia o ludzkich słabościach i traumatycznej przeszłości, z którą należy się uporać. A także o tym, że bohater może się kryć w każdym człowieku.

Podsumowując: choć Green Lantern miał ambicje stać się letnim hitem, prawdziwym blockbusterem, niestety nie do końca sprostał zadaniu. Niemniej, nie uważam go za słaby film. To historia opowiedziana w poprawny i przyjemny sposób, w której nie brakuje dających się polubić bohaterów, spektakularnych scen czy humoru. A jeśli powyższe argumenty nie przemawiają za tą produkcją, to zawsze pozostaje kwestia związana z ostatnią sceną filmu − wynika z niej, że to jeszcze nie koniec przygód "zielonego latarnika". Jest to pocieszająca informacja, zwłaszcza że popularność tej serii nie maleje − świadczą o tym chociażby ukazujące się na DVD filmy animowane czy zapowiadany Green Lantern: The Animated Series. Wszystkim rozczarowanym widzom pozostaje więc nadzieja, że sequel przygód Hala Jordana okaże się lepszy.