Zabicie świętego jelenia

Proroctwo i dysonans poznawczy

Autor: Tatiana 'tatikowa' Kowalczyk

Zabicie świętego jelenia
Martin (Barry Keoghan) pojawia się w życiu Stevena (Colin Farrell) i Anny (Nicole Kidman) w dziwnych okolicznościach, z początku niejasnych dla widza. Rodzina lekarzy z dwójką dzieci – nastoletnią córką i młodszym synem – zostaje wplątana w dziwną zależność z niepokojącym chłopakiem. Świetna gra aktorska całej piątki wywołuje poczucie ogromnego niepokoju, gdy kręgi fabularne zacieśniają się coraz bardziej.

Bohaterowie Zabicia świętego jelenia to idealnie rozłożone figury greckiego reżysera Lobstera, Yorgosa Lanthimosa. Z wierzchu charakteryzuje ich wyjątkowa powściągliwość emocjonalna; tak przeciągnięta do ekstremum, że aż groteskowa. Otuleni pancerzami konwencji, komunikują się na bazowym poziomie. Niemal każdy dialog prowadzą beznamiętnymi, ale jednocześnie dziwnie naturalnymi głosami – czy rozmawiają o śmierci, czy śniadaniu. Komunikują się ze sobą, ale wszystkiemu towarzyszy dziwaczna sztuczność. Prawdziwy jednak dwudźwięk poznania pojawia się chyba w chwili, gdy staje się jasne, że właśnie ta sztuczność jest tutaj naturalna; doświadczany świat to spójny, przemyślany konstrukt.

Dzięki brakowi emocji postacie bardzo jasno zdają sobie sprawę z tego, czego chcą. A przede wszystkim chcą przetrwać. To dziwny świat, mimo dusznej powściągliwości bardzo pierwotny, w którym wartość nadrzędną stanowi przetrwanie. Nie tylko rodzice, ale i dzieci potrafią być kalkulujący, egoistyczni, pragmatyczni. A jednak Zabicie świętego jelenia wielokrotnie balansuje na cienkiej granicy między beznamiętnością, a tym, co kryje się pod spodem. Gdy dostrzegamy drobne pęknięcia, przez które podglądamy prawdziwe uczucia bohaterów, towarzyszy nam dziwna satysfakcja.

Co ciekawe, te pęknięcia pojawiają się głównie w kontekście uczuć negatywnych: złości, zniecierpliwienia, nienawiści, miłości podszytej frustracją. Widzimy bezceremonialnie spoliczkowaną córkę, widzimy nawet jej łzy w oczach. Dostajemy wściekłego Colina Farrela – w dalszym ujęciu, ale jednak. Scenę dramatyczną i przełomową dla losów rodziny obserwujemy z lotu ptaka. Kamera wielokrotnie odsuwa się, rezygnując z bliższych kadrów w potencjalnie emocjonalnych scenach, zamiast tego oferując nam spojrzenie z boku i pełne dystansu wycofanie, nakłaniając tym samym widza do przejęcia roli obserwatora. Uśmiech zawsze jest pozbawiony autentyczności, a o pozytywnych emocjach tylko słyszymy, dowiadując się na przykład, że bohaterowie śmiali się, będąc na spacerze. Trochę tak, jakby zasada decorum antycznej tragedii tu działała zupełnie na opak; graficznych, przykrych scen nie brakuje. Ale żeby było ciekawiej, Grek nie rezygnuje całkowicie z humoru, wplatając w narrację niezręczną, zaplanowaną komiczność.

Film operuje na długich ujęciach, w których podglądamy bohaterów, przypatrujemy się im statycznie z boku. Reżyser misternie konstruuje duszące poczucie niepokoju wynikające z dysonansu poznawczego i poczucia dyskomfortu. Ellie Goulding w nastoletnich ustach jeszcze nigdy nie brzmiała tak mrocznie. Lanthimos posługuje się dwuznacznością, dezorientacją i drżącą, nieraz pobrzmiewającą głębokim chrobotem muzyką, ale operuje także ciszą. Przełamując klasyczną, stereotypową scenę jazdy dwójki nastolatków na motocyklu przez środek miasta, rezygnuje nie tylko z muzyki, ale i wszystkich elementów otoczenia.

Łącząc wszystkie te elementy, osiąga niesamowity efekt, budzi dziwną grozę. Grozę wobec tego, co niezrozumiałe, obce i inne, wewnętrznie niespójne. Gdy oglądamy horror, jesteśmy w stanie zazwyczaj wskazać dość jasno źródło strachu. Tutaj wchodzimy jednak na wyższy poziom gry z widzem, gdy odczuwamy niepokój – ale składa się na niego tak wiele subtelnych, nakładających się na siebie czynników, że ciężko wskazać jego jednoznaczną przyczynę.

Zabicie świętego jelenia jest zanurzone w kontekstach biblijnych, alegorycznych, skłaniających do interpretacji. Powolne tempo filmu i stopniowane napięcie bardzo mocno kojarzą się ze Stanleyem Kubrickiem. Intryga rozwija się stopniowo, warstwami, a tropy i sygnały prowadzące do właściwej interpretacji rozwidlają się. Być może do ich odkrycia będą potrzebne kolejne seanse. Po napisach końcowych nie sposób uniknąć poczucia, że wiele rzeczy mogło nam umknąć, że sens filmu i jego przesłanie jest nieuchwytne.