» Recenzje » Zabić, jak to łatwo powiedzieć [DVD]

Zabić, jak to łatwo powiedzieć [DVD]


wersja do druku

Przerost ambicji nad umiejętnościami

Redakcja: Martyna 'Saya' Urbańczyk

Zabić, jak to łatwo powiedzieć [DVD]
Brad Pitt jaki jest, każdy widzi. Od jakiegoś czasu (odkąd związał się z Angie?) facet bawi się coraz mocniej swoim wizerunkiem i sięga po projekty, które w jakimś stopniu go urozmaicają. Przedsięwzięcia, w których eksploatowano jego image przystojniaka ustąpiły miejsca bardziej komediowym wariantom gry tego – bądź co bądź – utalentowanego aktora. Tych, którzy kojarzą postać Pitta u braci Coen, a tym bardziej osób, które pamiętają jego przygody z ekipą Jackass, nie trzeba przekonywać, że drzemie w nim spory potencjał na tego typu role. Jednocześnie warto podkreślić, iż dowiódł już nieraz swoich umiejętności, również w kreacjach dramatycznych. Nie powinno więc nikogo dziwić zainteresowanie, jakie aktor wykazał wobec ambitnego projektu Andrew Dominika.

Nie da się ukryć, że reżyser, a zarazem scenarzysta Killing Them Softly, wyznaczył sobie w tym filmie ciężkie zadanie. Z jednej strony postanowił zmierzyć się z kinem gatunków, które zmiksował w dość oryginalną mieszankę; z drugiej – posłużył się historią gangsterską jako alegorią bieżącej sytuacji politycznej. Jakby tego było mało, zdecydował się nawiązać do innych filmów i – jednocześnie – stworzyć utwór, którego warstwa wizualna sama w sobie będzie widowiskiem wartym obejrzenia. Jednym z warunków, które musiały zostać spełnione, aby zrealizować ten złożony plan było zatrudnienie plejady aktorów. Co ciekawe, najwyraźniej udało mu się skompletować obsadę marzeń, bo trudno byłoby wyobrazić sobie inne gwiazdy w rolach, które im przydzielono.

Poza tym, można odnieść wrażenie, że Dominik zdołał również wiele osiągnąć w kwestii efektowności filmu, jego wielopłaszczyznowości oraz czytelności odniesień kinematograficznych. Co więcej, Zabić, jak to łatwo powiedzieć (pod takim tytułem obraz dystrybuowany jest w Polsce) okazał się dla reżysera przepustką do Cannes, gdzie znalazł się w oficjalnej selekcji festiwalu. Informację tę umieszczono na okładce DVD, które trafiło na polski rynek nakładem Monolithu. Widnieją na niej również bardzo entuzjastyczne cytaty z dwóch recenzji: "Mocne, genialne kino" (Wendy Ide, The Times) oraz "Ironiczny jak Pulp Fiction, stylowy jak Drive" (Ross Miller, thoughtsonfilm.co.uk). Zachwyt wybrzmiewający w powyższych opiniach być może jest zasadny, ale tylko wobec wizji stojącej za tym filmem, nie wobec utworu w jego ostatecznej formie.

Wykorzystanie porównań do hitów Tarantino i Windinga Refna dla celów promocyjnych raczej nie przysłużyło się Killing Them Softly. Podobnie jak zwiastun, zbudowało ono mylne wyobrażenie na temat filmu, które w konfrontacji z rzeczywistością mogło zaowocować rozczarowaniem części widowni. Utwór Andrew Dominika nie jest bowiem tak wysmakowany formalnie, jak Drive, a podobieństwa do Pulp Fiction są raczej szczątkowe. Co więcej, już w trailerze wykorzystano większość autentycznie zabawnych i szczególnie udanych fragmentów utworu. Po seansie filmu łatwo jest odnieść wrażenie, że zwiastun zapowiada jakiś inny, nieistniejący obraz. Wprawdzie w Zabić, jak to łatwo powiedzieć nie brakuje humorystycznych akcentów, ale określenie go komedią – tak jak sugeruje to opis dystrybutora i zwiastun – można uznać za nadużycie.

Innym wytłumaczeniem jest przyjęcie, że mamy do czynienia z komedią, ale niezbyt udaną. Większość śmiesznych scen pojawia się na początku, lecz z czasem nastrój staje się znacznie cięższy i górę bierze społeczno-polityczna satyra o mocno przygnębiającym wydźwięku. Ten klucz odczytywania jest zresztą jednym z ciekawszych pomysłów Dominika. Szkoda tylko, że klarowność alegorii momentami słabnie. Swoją drogą, w filmie daje się zauważyć pewną nierówność i jest to bodaj największa wada Killing Them Softly. Zarzut ten dotyczy praktycznie wszystkich aspektów obrazu: od jasności przekazu, poprzez rytm narracji, aż po rozwiązania realizacyjne.

Przykładowo: interesująco zmontowanej czołówce i kilku naprawdę ciekawym scenom (jak choćby efekciarskie zabójstwo w samochodzie) towarzyszą liczne dłużyzny i absurdalne niedopatrzenia. Film sprawia też wrażenie pozbawionego jakiegokolwiek zamysłu przyświecającego zmianom nastroju. Silny i wymowny finał, wraz z kilkoma zwrotami akcji, wydaje się niejako "odklejony" od slapstickowych niemal gagów i pojedynczych eksperymentów formalnych. To nawet nie groteska czy inna eklektyczna wizja, ale dość chaotyczne zestawienie niepasujących do siebie elementów.

Kolejne bardziej lub mniej oczywiste wady można oczywiście wymieniać dalej, ale prowadziłoby to do zbudowania wizerunku jednoznacznie słabego filmu. Tymczasem Zabić, jak to łatwo powiedzieć posiada kilka zalet, które sprawiają, że seans przynosi trochę przyjemności. Co więcej, nie sprowadzają się one jedynie do paru pozytywnych cech, przytoczonych już przy okazji omawiania niespójności. O samej obsadzie można napisać wiele dobrego. Dość nieoczekiwanie większość kadry aktorskiej prześcignęła pod tym względem główną gwiazdę, czyli wspomnianego we wstępie Brada Pitta. Ten zagrał Jackiego Cogana w sposób lekko przerysowany, ale jednocześnie uproszczony.

Słowa uznania należą się Benowi Mandelsohnowi i Scootowi McNairy, którzy wcielili się w Russela i Frankiego, czyli duet nieudaczników zapoczątkowujących główną intrygę. McNairy dał się poznać między innymi w Strefie X, gdzie stworzył równie przekonującą, choć zupełnie odmienną kreację niż w Killing Them Softly, co dowodzi jego niemałego talentu. Mandelsohna można natomiast aktualnie oglądać w świetnym dramacie Drugie oblicze, a porównanie jego ról w tym filmie i u Andrew Dominika pozwala przypuszczać, że będzie to wkrótce jeden z najciekawszych aktorów charakterystycznych. Na tym polu ustępuje jednak wciąż Richardowi Jenkinsowi, który w Zabić, jak to łatwo powiedzieć wciela się w kierowcę, nadzorującego wykonanie zlecenia przez Cogana.

Rola Jenkinsa i jego relacja z postacią graną przez Pitta przywodzi na myśl wspomniany we wstępie przebój braci Coen, Tajne przez poufne. Zestawienie tych dwóch filmów pozwala zwrócić uwagę na kilka drobnych smaczków, które Dominik zamieścił w swoim utworze. Jeszcze ciekawsze jest odczytanie kreacji Raya Liotty przez pryzmat jego bohatera w Chłopcach z ferajny. Nie można też pominąć dotychczasowego aktorskiego emploi Jamesa Gandolfini, który w Killing Them Softly gra zabójcę o imieniu Mickey. Krótko mówiąc, zawodowa przeszłość sporej części obsady najwidoczniej była istotnym kluczem przyświecającym osobom odpowiedzialnym za casting do tego filmu, czyli Francine Maisler oraz reżyserowi.

Kolejną niewątpliwą zaletą Zabić, jak to łatwo powiedzieć jest sprawność twórców w posługiwaniu się poetyką kina gangsterskiego. Przejawia się to zwłaszcza w kostiumach i muzyce, dobranych z doskonałym wyczuciem konwencji. Niestety, pod wieloma względami wykonanie nie jest tak konsekwentne i przemyślane. Niepotrzebne próby usilnego urozmaicenia obrazu zaowocowały utratą spójności wizji, przez co w ostateczności film wiele stracił. Najwyraźniej uwidacznia się to w zdjęciach – ich autor, Greig Fraser, dowiódł w wielu scenach swojego talentu, ale niestety można odnieść wrażenie, że w ostatecznym rozrachunku zabrakło mu pomysłów. W efekcie warstwa wizualna Killing Them Softly sprawia wrażenie niekonsekwentnej, a do tego nie tyle efektownej, co momentami nachalnie efekciarskiej.

Wielka szkoda, że reżyser nie postanowił poczekać nieco dłużej z realizacją tego filmu. Owszem, mogłoby się to odbić na aktualności podejmowanych w nim tematów, ale być może zyskałby na jakości. Twórcy mieliby czas, by rozwinąć swoje umiejętności, a sam autor uporządkowałby w swojej głowie koncepcję stojącą za utworem. Tymczasem Andrew Dominik stworzył nieco chaotyczny zlepek różnych pomysłów, gatunków i estetyk, które nie składają się w spójną całość. W konsekwencji, choć filmowi trudno odmówić specyficznego stylu, na wyrazistości straciły idee mu przyświecające. Warto dodatkowo sięgnąć po książkę Cogan's Trade George'a V. Higginsa, stanowiącą podstawę dla scenariusza. Może się ona okazać pomocna w zrozumieniu przesłania, które najwidoczniej zagubiło się gdzieś w procesie przekładu literackiego oryginału na język filmu.

Najprościej byłoby skwitować wysiłki twórców sztampowym określeniem "przerost formy nad treścią". Rzecz w tym, że sposób realizacji Killing Them Softly nie tyle przerósł sens opowieści, co go rozmył. Metaforycznie można uznać ten film za nieskładnie skomponowane zdanie, w którym mówca pragnie wyrazić luźną, nieuporządkowaną wciąż myśl, tlącą się w jego głowie. Niestety, zasadność użycia tej przenośni potwierdzają wypowiedzi reżysera i aktorów wygłoszone w wywiadach dołączonych do polskiego wydania DVD. Rozmówcy sprawiają wrażenie nieco zdezorientowanych, ale przyczyn tego "zagubienia" doszukiwałbym się nie tyle w pytaniach Grażyny Torbickiej, co w grząskim gruncie, na którym oparto fabułę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
4.0
Ocena recenzenta
5.62
Ocena użytkowników
Średnia z 4 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2

Dodaj do swojej listy:
chcę obejrzeć
kolekcja
Tytuł: Killing them softly
Reżyseria: Andrew Dominik
Scenariusz: Andrew Dominik
Zdjęcia: Greig Fraser
Obsada: Brad Pitt, Scoot McNairy, Ben Mendelsohn, James Gandolfini, Richard Jenkins, Vincent Curatola, Ray Liotta, Trevor Long, Sam Shepard
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2011
Data premiery: 7 grudnia 2012
Dystrybutor: Monolith Films



Czytaj również

Drugie oblicze
Powtórzenie z przesunięciem, czyli ponowoczesny pomysł na kino
- recenzja
2013: Top 5 filmów
Podsumowanie najlepszych filmów minionego roku
Chłopcy z ferajny
- recenzja
Ad Astra
W głąb ciemności
- recenzja
Kształt wody
Delikatność, która ratuje
- recenzja

Komentarze


Pharas
   
Ocena:
+1
Coż, miałem właściwie takie same odczucia. W ogóle, jak widzę reklamówki w stylu "dobry jak X, przejmujący jak Z" to od razu zapala mi sie w głowie ostrzegawcza żarówka. Dlaczego taki film nie może być po prostu dobry sam w sobie? Stanowić klasę sam dla siebie?
06-06-2013 08:13
New_One
   
Ocena:
0
@Pharas:

Przypomina mi się w tym miejscu nasz lokalny, fatalny marketing Mr. Nobody, z hasłem przewodnim "Incepcja była tylko rozgrzewką".

Rozumiem zestawianie filmów z innymi, bo pomaga to wskazać jakieś punkty odniesienia dla widza. Ale takie rzeczy powinno się odnajdywać w recenzjach, gdzie autorzy mają szansę choćby zasygnalizować, w których dziedzinach można mówić o ewentualnych podobieństwach.

Smutne jest natomiast to, że w filmach nie dostrzega się ich specyfiki, tylko próbuje się je sprzedać jako kalki innych utworów. Bo do tego sprowadza się hasłowe podpinanie nowych tytułów do wcześniejszych hitów na plakatach i ulotkach. Nawet, jeśli to są wyrywkowe cytaty ze wspomnianych recenzji.
06-06-2013 14:06

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.