» Recenzje » Uczeń Czarnoksiężnika

Uczeń Czarnoksiężnika


wersja do druku

Magia a (pół)przewodniki

Redakcja: Kamil 'New_One' Jędrasiak

Uczeń Czarnoksiężnika
Urban fantasy to gałąź fantastyki, która nie jest za często podejmowana ani w filmach, ani w literaturze. Uczeń Czarnoksiężnika wpasował się w kinematograficzną niszę, proponując widzom historię chłopaka o rodzącym się talencie magicznym, w scenerii współczesnego Nowego Jorku. Już oficjalny trailer zapowiadał spektakularne zaklęcia, baśniowe istoty, golemy rodem ze snów modernistycznych architektów, widowiskowe pościgi nowoczesnymi samochodami oraz Nicholasa Cage'a. Dla fanów jego gry aktorskiej to była dobra wiadomość, ci zaś, którzy nie lubią jego naturalnie zbolałego spojrzenia musieli się przygotować, że będzie się nim bardzo często posługiwać jedna z głównych postaci. Reszta zwiastuna sugerowała film gatunkowo niemal wzorowy, łączący baśniowość, zaawansowaną technicznie współczesność oraz kino akcji niczym inny klasyk gatunku, Hellboy: Złota Armia.


Sorcerer's Apprentice Cookbook

Fabuła Ucznia Czarnoksiężnika zdaje się pisana zgodnie z podręcznikiem do budowania popularnych, fantastycznych fabuł. Główny bohater, Dave, to chłopak, który dowiaduje się o swoim magicznym dziedzictwie. Jego przewodnikiem po nowoodkrywanym świecie czarów i potężnych przeciwników jest uczeń samego Merlina, Balthazar Blake (w tej roli: Cage). Młodzieniec rozdarty jest między alternatywami: albo poświęci się studiowaniu mocy, albo wybierze pomnażanie szczęścia u boku ślicznej Becky, w której podkochiwał się latami. Pomoc w tej trudnej sytuacji przychodzi od osoby, która uosabiała sam konflikt. Otóż Blake, który sam utracił ukochaną, pomaga podopiecznemu dojrzeć zarówno do odpowiedzialności za własne umiejętności, jak i do dojrzałej miłości. To uczucie staje się motorem wszystkich problemów bohaterów, jak i daje siłę oraz narzędzia do pokonania przeciwności.

Do takiego zarysu fabularnego należy dodać rozmieszczone w odpowiednich odstępach dynamiczne sceny wspomaganych magią pościgów samochodowych, walki ze smokiem, lotu na golemicznym ptaku czy mniej i bardziej udanych prób rzucania coraz to nowszych czarów. Gusta przywiązane do tradycyjnego fantasy również będą usatysfakcjonowane, gdyż współczesna historia osadzona została w narracyjnej ramie rodem z mitów arturiańskich; zleceniodawcą Balthazara był umierający czarodziej Merlin, zaś przeciwniczką protagonistów jest zła do szpiku kości Morgana, pragnąca doprowadzić do końca świata. Nie zabrakło także tradycyjnego arsenału w składzie: magiczne księgi, złowieszcze przepowiednie, zaczarowane miotły czyszczące "domek czarodzieja", smok zionący ogniem i wreszcie wisienka na torcie epickiej fantastyki, czyli Mroczny Rytuał mający przynieść światu zagładę totalną.

Pojawia się zatem pytanie, jak te cegiełki rodem z samouczka filmowca zostały ze sobą zmontowane w ostateczną postać filmu(?). Otóż: marnie. Podczas gdy trailer prezentował się bardzo ciekawie, gdyż eksponował prawie wszystkie fajne rzeczy z filmu, o tyle w pełnym obrazie wychodzi cała hollywoodzka popularna papka. Z jednej strony, po zapowiedziach trudno się było spodziewać czegoś innego niż idące w zgodzie z trendami kino młodzieżowe; z drugiej zaś, przy minimalnym obyciu z fantastyką – i tą tolkienowską i tą, która bazuje na zderzaniu magii z naszą współczesnością – można odnieść wrażenie, że twórcy filmu przesadzili. Trudno powiedzieć, co zawiodło, czy twórcy chcieli w jednym filmie upchnąć co najmniej trylogię, czy nie potrafili się zdecydować na fantasy lub sci-fi, czy po prostu dała się we znaki tzw. "kultura amerykańska".


Magiczny Everyman

Główny bohater to rodzaj sympatycznej ciapy, chłopak z kompleksami, który zawsze kochał się w najładniejszej dziewczynie z klasy, ale miał (ma) problemy z przezwyciężeniem nieśmiałości. Odbiorcy łatwo jest się utożsamić z kimś, kto w każdej sytuacji jest ofiarą, gdyż to typ postaci, której się współczuje, a trudno ją potępić – choć trudno pogodzić to z faktem, że jako czarodziej bohater wykorzystuje swój mózg w 100%, a nie w mikrym stopniu, jak reszta społeczeństwa. Tyle ma z tego, że będąc na studiach osiąga dobre wyniki i w swoim tajnym laboratorium bawi się cewkami Tesli. No i rzuca czary, choć i tu nie przestaje być sfrustrowaną fajtłapą. Nie przekłada się to bowiem na skuteczność w żadnej innej dziedzinie życia: Dave nie grzeszy ani zbytnią błyskotliwością (choć ma cięty język), ani inteligencją emocjonalną czy społeczną.

Widać tutaj, jak bezmyślność, tudzież nastawienie na zupełnie uśrednionego i typowego odbiorcę, doprowadza do filmowych paradoksów. Bohater powinien być wybrańcem z przepowiedni, osobą posiadającą wybitny wgląd w rzeczywistość, myślącego szybciej, lepiej i "dalej" niż ktokolwiek inny. Tymczasem wygrał typ amerykańskiego Everymana dla nastolatków, czyli chłopaka ogólnie bez właściwości, z jedną bardziej konkretną pasją, oraz tym, co z rozczuleniem nazywa się "dobrym serduszkiem". Nie bez powodu Dave nie ma nawet nazwiska i prócz jednego epizodu z przeszłości nie wiemy o nim absolutnie nic. Chłopak dryfuje w zupełnej pustce fabularnej, nie stoi za nim nawet schematycznie naszkicowane tło. Przesłanie jest proste: być może i Ty, widzu, jesteś Pierwszym Merlińczykiem (Harrym Potterem, Bellą ze Zmierzchu, czy innym popularnym Kimkolwiek), ale jeszcze o tym nie wiesz, a świat nie dorósł by dostrzec, że wykorzystujesz cały swój mózg! Wszak zapewne jesteś zwykłym nastolatkiem, ba!, wiesz, że w połowie sytuacji zachowałbyś się fajniej niż główny bohater! Ech, żeby tylko mieć ten magiczny pierścień, niezbędny do osiągnięcia dostępu do działającej w 100% głowy.


"Dexter's Laboratory"

Główny bohater ma 20 lat, jest już studentem i zdaje mu się, że poradził sobie z problemami, które dręczyły go w podstawówce. Tymczasem rozterki i potrzeby emocjonalne Dave'a i jego kolegów są na poziomie naszych gimnazjalistów – protagonista dopiero dojrzewa do poważnej miłości, a magiczne wydarzenia jedynie popychają ten proces do przodu. Przez to chłopak jest jakby starszym kumplem targetowego odbiorcy. Dodatkowo jest geekiem, wprawdzie nie w typie fana fantastyki i RPG, niemniej bliskim sercu każdego fantasty.

Spośród tej ostatniej grupy szczególnie wyróżnieni zostali karciarze, a konkretnie magicowcy, gdyż w filmie Drake Stone, jeden z przeciwników Dave'a zagościł na pokazywanych w kilku scenach fikcyjnych reklamach Magic: the Gathering. Twórcy postanowili też zdobyć serca zarówno miłośników klasycznej fantasy jak i sci-fi pokazując magię jako umiejętność wykorzystywania konkretnych cech cząsteczek, dokonując zgodnego mariażu między fantastycznością a nowoczesną technologią. Konsekwencją tego jest na przykład konieczność, aby czarodziej nosił obuwie na gumowej podeszwie w celu izolacji niezbędnej do rzucania zaklęć, czy też fakt, że najbardziej morderczym wrogiem magów są… kable. Trudno powiedzieć, czy nie będzie to zbyt groteskowe dla fanów magii, którzy pewnie woleliby, żeby magowie spuszczali na siebie ogniste deszcze, a nie ciskali kulką plazmy niczym z niskopoziomowego czaru z D&D. Dla sympatyków nauk ścisłych zaś będzie zbyt widoczne, że scenariusz był pisany na w oparciu o wiedzę niczym z podręcznika do fizyki dla wczesnych klas szkoły podstawowej.

Inną sprawą jest miksowanie pseudonaukowych wywodów na temat magii z tradycją arturiańską. Quasi mitologiczne wprowadzenie do właściwej historii ma charakter jakby streszczenia jakiegoś innego filmu, gdyż w ciągu zaledwie kilku minut widz dowiaduje się całego mnóstwa faktów, nazw, imion postaci i ich konfliktów w strasznie suchej i płytkiej pigułce. Zagranie to ma zasugerować, że opowiadana historia ma ogromne i bogate tło historyczne – jednak dużo lepszy efekt by był, gdyby wszystkie te informacje zostały przekazane w toku fabuły w mniej sztuczny i bardziej atrakcyjny sposób.


Hollywoodzka fabryka czarów

Oglądając Ucznia Czarnoksiężnika trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy próbowali wkupić się w łaski widzów podsuwając im tyko to, co już kiedyś się sprawdziło. Nie zaryzykowali niczego nowego, bazując na wytartych już schematach, asekurancko uzupełniając je o pulpowy humor i wszystko to, co można by wrzucić do worka "typowe i bezpieczne". Po kasowym kinie hollywoodzkim nie spodziewalibyśmy się rewolucji fabularnych ani formalnych, ale jednak istnieje pewien próg bólu i tolerancji na natrętne powtórzenie. Pomimo konwencji urban fantasy wszystko trąci myszką i w przedbiegach przegrywa z klasyczną serią Harry Potter, wspomnianym Hellboy'em czy zapowiadanym właśnie Ostatnim Władcą Wiatru. I choć jest to rozrywka stawiająca zdecydowanie na akcję, a nie fabułę, to mimo dobrze zrobionych scen pościgów i ucieczek, najbardziej rozczarowuje clou historii czarodzieja, czyli sama magia.

Inną jeszcze kwestią jest to, że twórcy założyli, iż trochę ezoterycznego bełkotu w połączeniu z naukowym podejściem, wymieszanie bohaterów rodem z freak show z Merlinem i Morganą, da w efekcie wspaniałą historię dla młodzieży. Nasuwa się zatem pytanie, czy w pogoni za dużym zyskiem i wysoką oglądalnością nie docenili widzów, czy też właśnie mając doskonałe rozeznanie w świadomości kulturowej i literackiej młodych ludzi, przykładają rękę do pogłębiania stereotypów na temat amerykańskiego podejścia do historii i mitologicznych tradycji. Po zapowiedziach filmowi nie można odmówić potencjału, który jednakowoż rozbił się o wysokie wybrzeże banału. Twórcy celowali w odbiorcę, który chętnie zrezygnuje z myślenia oraz choćby odrobiny krytycyzmu i trafili w dziesiątkę, serwując fantastyczną mielonkę wsadzoną w miałką fa-bułę w zestawie z fanta-styczną otoczką efektów specjalnych. A gdyby ktoś chciał zakwestionować zamysł twórców i stawiać filmowi nieadekwatne do tego typu rozrywki wymagania, niech sobie prędko wyobrazi twarz Nicholasa Cage'a o permanentnie przetłuszczonych włosach, patrzącego się nań z boleścią i wyrzutem. To pomaga na najbardziej rozbuchane ambicje.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
3.0
Ocena recenzenta
5.69
Ocena użytkowników
Średnia z 34 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 6

Dodaj do swojej listy:
chcę obejrzeć
kolekcja
Tytuł: The Sorcerer's Apprentice
Reżyseria: Jon Turteltaub
Scenariusz: Lawrence Konner, Matt Lopez, Mark Rosenthal, Carlo Bernard, Doug Miro
Muzyka: Trevor Rabin
Zdjęcia: Bojan Bazelli
Obsada: Jay Baruchel, Nicolas Cage, Monica Bellucci, Alfred Molina, Toby Kebbell,
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2010
Data premiery: 30 lipca 2010
Czas projekcji: 111'
Dystrybutor: Forum Film Poland Sp. z o.o.



Czytaj również

Kick-Ass 2
Kopać tyłki jeszcze bardziej. Tyle wygrać!
- recenzja
Uczeń czarnoksiężnika
Czarna owca Witelon
- recenzja
Cosmopolis [DVD]
Dziwny nie znaczy gorszy... ani lepszy
- recenzja
Bóg zemsty
Ach, ten Nicolas...
- recenzja
Polowanie na czarownice [DVD]
Na stos!
- recenzja

Komentarze


Eva
   
Ocena:
0
http://en.wikipedia.org/wiki/The_S orcerer's_Apprentice
http://pl.wikipedia.org/wiki/Fanta zja_(film)
I polecam obejrzenie wiadomej sceny z fantazji. Ogólnie to, abstrahując od treści recenzji, warto czasem znać konteksty tego, o czym się pisze. Nawet jeśli są jeno smaczkami, mogą, myślę, odmienić podejście do filmu - przynajmniej w wypadku, osób, które potrzebują intertekstualności i nawiązań do Freuda czy Junga, żeby wykazać się zaufaniem do twórców filmu rozrywkowego :-)
O ile wiem, ani w miłośnikach nauk ścisłych (dwoje fizyków) ani w miłośnikach magii (cała ekipa, z którą oglądałam) film nie wzbudza negatywnych emocji ;-)
29-08-2010 13:11
nimdil
   
Ocena:
0
Smaczki czy nie - film był kiepski. Może nie na 3, ale kiepski.
29-08-2010 14:22
Eva
   
Ocena:
0
Ja dałam 9/10, dawno się tak dobrze nie bawiłam ;P
29-08-2010 14:56
Gruszczy
   
Ocena:
+3
klasyczna seria Harry Potter

WTF?? To co, za dwa lata klasyczna seria Zmierzch?
29-08-2010 15:09
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Eva

Jestem bardzo ciekaw, dlaczego z góry założyłaś, że Julian nie zna tej sceny. Napisał coś takiego w recenzji?
29-08-2010 15:11
Deckard
   
Ocena:
+1
Urban fantasy to gałąź fantastyki, która nie jest za często podejmowana ani w filmach, ani w literaturze.

Gorąco i szczerze polecam zapoznanie się z listą premier publikowaną na łamach Locus Online ;-)
29-08-2010 15:30
Eva
   
Ocena:
+1
@ Aure
Nawet zaczęłam formułować sensowną odpowiedź, ale nawiedziło mnie pytanie: jak można napisać, że nie zna się sceny, do której coś nawiązuje, nie znając jej? xD
29-08-2010 15:49
Erpegis
   
Ocena:
+6
No do #%#%, kto idzie na film z nastawieniem, że będzie myśleć? Na myślenie to ja mam czas na klopie, jak idę na film, to chcę obejrzeć nawalankę, wybuchy i laski w obcisłych ciuszkach.

Sorry, ale z definicji nie można mierzyć kina rozrywkowego - a film pod tytułem Uczeń Czarnoksiężnika nie może być inny - miarą tego, jak jest intelektualnie stymulujący.

"przykładają rękę do pogłębiania stereotypów na temat amerykańskiego podejścia do historii i mitologicznych tradycji."

Boże, a ja głupi myślałem, że takie głupie teksty skończyły się wraz z komuną. Gorsze bo nie rozwija.
29-08-2010 17:39
Eva
   
Ocena:
0
nie można mierzyć kina rozrywkowego - a film pod tytułem Uczeń Czarnoksiężnika nie może być inny - miarą tego, jak jest intelektualnie stymulujący
I był reklamowany hasłem "władza nad mocą jest cool". To też jest ważna wskazówka ;-)
29-08-2010 17:59
neishin
   
Ocena:
0
Julku, czy po Skarbie narodów też spodziewałeś się głębokiej analizy historii USA? Serio?:D

Bo Uczeń czarnoksiężnika jest właśnie tym - Skarbem narodów (jedynką) z magią i Monicą. Tyle. Rewelacyjne kino rozrywkowe - nie mniej, nie więcej.
29-08-2010 19:11
banracy
   
Ocena:
0
Skarb narodów trudno nazwać rewelacyjnych filmem rozrywkowym, bardziej nieudanym połączeniem Kodu Leonarda Da Vinci z Indianą Jonesem. Gdyby tandetna, nudna fabułą i kiepskie postaci nie wystarczyły widzów musiał dobić Nicolas Cage.
29-08-2010 20:04
Yrkoslaw
   
Ocena:
0
Rany Boskie i tysiąc konnych! Albo oglądaliśmy zupełnie inny film albo po prostu ktoś nie do końca wiedział, na co się udaje do kina. Uczeń Czarnoksiężnika to typowy blockbuster, rozrywkowa szmira, której celem jest bawić a nie poruszać chociaż jedną szarą komórkę!

A czy źle się spełnia w aspekcie rozrywkowym? Dialogi są dobre, riposty cięte, nawiązania "smaczkowe" sympatyczne (Fantazja, obowiązkowe Gwiezdne Wojny, Halo) a gra aktorska - I M H O (wiem, kochacie to!) - jest bardzo dobra. Horvath jest zły, Baltazar stuknięty a Dave idealnie ciamajdowaty. Czego tu się czepiać, może za wyjątkiem tragicznego "The Prime Merlinion... Merlion... Mer-cośtam".

A. I w tekście jest grzech - naprawdę, NAPRAWDĘ, NAPRAWDĘ uważasz, że Uczeń Czarnoksiężnika jest aktualnie gorszy od mega-turbo-ultra-zordon nędznego Last Airbendera? :O
29-08-2010 20:13
New_One
    Another opinion
Ocena:
0
Kiedy obejrzę, być może się wypowiem. Julek podzielił się swoją opinią, swoimi odczuciami. Dla porównania, wpis Yrkoslawa na blogosferze.
29-08-2010 20:57
Shakaras
   
Ocena:
0
Film nie przypadł mi do gustu
29-08-2010 21:45
Mandos
   
Ocena:
0
Mam wrażenie, że recenzent się za bardzo przyczepił do tego filmu. Cięzko mi jest to ocenić "jakowożponieważ" jeszcze go nie obejrzałem ale już sam fragment w którym głównym zarzutem jest to, że widz może się utożsamiać z przeciętnością głównego bohatera jest... dziwny. WT"terefere", że tak się wyrażę.

Co do myślenia i kina rozrywkowego, to nie zgodzę się że te dwie rzeczy się wymijają. Da się zrobić inteligentny film rozrywkowy ale z reguły wystarcza aby nie był głupi ;).
29-08-2010 23:49
inatheblue
   
Ocena:
0
Ja sobie czasem lubię obejrzeć film o spadkobiercy z mieczem/mocą i nie przykładam wtedy do niego niewłaściwej miarki. "Uczeń" pod względem rozrywkowym jest świetny, zmontowany prawidłowo i płynnie (w przeciwieństwie do HP), z dobrymi dialogami, uśmiać się można całkiem szczerze. Już sam fakt, że główny bohater mówi przez skrzywioną przegrodę nosową budzi sympatię. A i przeciętny to on nie jest, chyba że otoczenie recenzenta składa się z wybitnych studentów fizyki. A propos, posiada nazwisko, bodajże Stutler albo Shutler, tyle że recenzent przegapił.
Film jest prosty, sympatyczny, w sam raz na wakacje i oka nie razi. Raczej się nie przejmuję, że w opinii recenzenta zaliczam się do przeciętnych odbiorców niezdolnych do myślenia.
30-08-2010 09:15
Wojteq
   
Ocena:
0
...
W sumie nic nowego nie napiszę, ale Drogi Autorze apel mam:
Proszę Cię bardzo, nie bierz się za recenzję Niezniszczalnych, bo brak głębi fabularnej oraz schematycznie nakreslone tło mogą Ci się całkiem nie spodobać.

Oto ile dobre nastawienie i dostosowanie się do konwencji mogą zrobić dla wydźwięku recenzji.
30-08-2010 09:55
beacon
   
Ocena:
+3
@Julian

Tego typu analiza filmu jest jak najbardziej na miejscu. Jak komuś potrzebna tylko zero-jedynkowa ocena poszczególnych składowych, to trudno, ale nie należy się tym przejmować. Poza tym, jak się postara, to i tego typu wnioski da radę z tego tekstu wyciągnąć.

W ogóle nie podoba mi się zupełnie bezrefleksyjne podejście do kultury i rozpatrywanie jej tylko w kategoriach efektowności i podobało mi się/nie podobało. Rozumiem, że naczelną funkcją takich filmów jest sprawianie frajdy, ale czy recenzent też ma się tylko tym zajmować? Czy jemu nie wolno wejrzeć głębiej, bez narażania się na komentarze w stylu "czego Ty się spodziewałeś?"?
30-08-2010 20:01
Mandos
    @beacon
Ocena:
0
To tylko kwestia dobrania odpowiedniego kontekstu. "Czego się spodziewałeś" to nic innego jak właśnie ten bardzo istotny element recenzji.
31-08-2010 00:11
neishin
   
Ocena:
+2
@beacon

Jasne, można filmowy popcorn analizować pod różnymi względami. Pytanie czy ma to sens. To tak jakby analizować małego fiata pod względem tego czy nadaje się do wyścigu Nascara. Można i może to być zabawne, ale tylko przez chwilę, a później się jest rozczarowanym, że nasz mały fiacik był ostatni.
31-08-2010 01:07

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.