Tarzan: Legenda

Powrót do Afryki

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Tarzan: Legenda
Kiedy aktorska adaptacja przygód Tarzana ostatnio znalazła się na wielkim ekranie, jej jedynym „sukcesem” była nominacja do Stinker Award w kategorii Najbardziej irytujący sztuczny akcent. Po osiemnastu latach temat wychowanego w dżungli arystokraty podejmuje znany z ostatnich czterech filmów o Harrym Potterze David Yates.

Poza godną wiecznego zapomnienia produkcją Tarzan i zaginione miasto trzeba by się cofnąć aż do roku 1984, kiedy do kin trafił obraz Hugh Hudsona Legenda Tarzana, władcy małp. To właśnie do niego nawiązuje oryginalny tytuł debiutującego dzisiaj w Polsce filmu Tarzan: Legenda (The Legend of Tarzan).

Tym razem Tarzana, a właściwie Lorda Johna Claytona III, poznajemy w Londynie u boku ukochanej Jane (Margot Robbie). Grany przez Alexandra Skarsgårda arystokrata wyjeżdża do Konga na zaproszenie tamtejszego króla. Tym samym wplątuje siebie, swoją żonę oraz towarzyszącego im dr George’a Williamsa (Samuel L. Jackson) w wielką intrygę, u podstawy której leżą żądza bogactwa, waśnie rodowe i okrutny plan pochodzącego z Belgii kpt. Leona Roma (Christoph Waltz).

Scenariusz napisany przez Craiga Brewera i Adama Cozada nie obfituje w zwroty akcji czy oryginalne rozwiązania fabularne, ale nikt się tego po nim nie spodziewał. Dostajemy klasyczną historię przygodową wypełnioną pościgami, wybuchami oraz triumfowaniem dobra i przyjaźni nad złem i zdradą. Historia płynie przewidywalnym od początku torem, zapewniając porządną dawkę rozrywki, nie zostawia jednak po sobie żadnego odciśniętego na dłużej śladu w umyśle widza.

Płytkość fabuły znakomicie wynagradzają natomiast bohaterowie. Na szczególną uwagę zasługuje pochodzący z Ameryki dr Williams, który zmaga się z własną przeszłością, wypełnioną okrucieństwem wojny secesyjnej i walk z Indianami. Równocześnie jest także głównym nośnikiem humoru, chociaż pojawiające się w filmie żarty czasem przekraczają obscenicznością granice dobrego smaku. Ciekawie skonstruowana została rola Jane – chociaż od połowy filmu jest typową damą w opałach, którą ukochany musi uratować z opresji, to pierwsza część i liczne retrospekcje pozwalają ukazać ją jako samodzielną kobietę. Sceny sprzed kilku lat przybliżają również początek historii Tarzana (w roli młodego Johna – Rory J. Saper) i związki między bohaterami. Nie można pominąć również fantastycznie zarysowanych rdzennych mieszkańców Konga, zwłaszcza ról w wykonaniu Sidneya Ralitsoele’a i Osy’ego Ikhile’a i Djimona Hounsou.

Nie byłoby Tarzana bez piękna afrykańskiej dżungli, skwaru sawanny i potęgi dzikich zwierząt. Dlatego też szczególna odpowiedzialność spoczywała na autorze zdjęć, Henrym Brahamie. A on wywiązał się z tego zadania i naprawdę świetnie. Sceny z lwami, słoniami czy gorylami zapierają dech w piersi i poruszają szczególne rejony serca – te ciągnące nas do pierwotnej natury i nietkniętych ludzką ręką ostępów.

Wybranie się do kina na film Tarzan: Legenda to dobry pomysł na wakacyjnego popołudnie. Emocjonująca akcja, rubaszny humor i przepiękne scenerie tworzą razem przepis na udane spędzenie niecałych dwóch godzin, jednak fabuła jest tutaj tylko mało istotnym i niezbyt odkrywczym dodatkiem, o którym błyskawicznie się zapomina.