Snowpiercer: Arka przyszłości

Pociąg do dobrego SF

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Snowpiercer: Arka przyszłości
Za oknami wiosna zdążyła już się zadomowić, słońce oblewa kulę ziemską, a tymczasem do polskich kin z olbrzymim impetem zawitał Snowpiercer – obraz, którego światowa premiera miała miejsce jeszcze w ubiegłym roku. Co więcej, na przestrzeni minionych dwunastu miesięcy jest to drugi spośród filmów głównego nurtu z akcją osadzoną w postapokaliptycznych realiach skutej lodem Ziemi.

W roku 2031 ludzkość, ingerując w atmosferę ziemską, ściągnęła na siebie zagładę. Cudowny środek chemiczny, który w zamierzeniu zabezpieczyć miał przed skutkami efektu cieplarnianego, doprowadził do załamania klimatu i w rezultacie pogrążył świat w totalnym zlodowaceniu. Niedobitki naszej populacji schroniły się w tytułowym Snowpiercerze – olbrzymim pociągu, którego skład stanowi samowystarczalny, szczelnie zamknięty przed mrozem system, swego rodzaju miasto. Pojazd nieustannie gna przez wieczną zmarzlinę, a w jego wnętrzu rozgrywają się ludzkie dramaty. Podczas, gdy część zamieszkującej go społeczności opływa w dostatki, pogrążając się w dekadencji, kolejne rzesze pasażerów wegetują na końcu pociągu w warunkach, przy których brazylijskie slumsy wydają się niemalże luksusem. Wrzenie sięga zenitu, a wybuch powstania pozostaje tylko kwestią czasu.

Snowpiercer: Arka przyszłości to filmowa adaptacja komiksu Benjamina Legranda i Jacques'a Loba, zatytułowanego Le Transperceneige. Ekranizacja jest wynikiem kooperacji koreańsko-amerykańsko-francusko-czeskiej, przy czym reżyserię powierzono urodzonemu w Korei, bliżej nieznanemu Joon-ho Bong. Za scenariusz odpowiada z kolei Kelly Masterson, dla którego jest to dopiero czwarta produkcja filmowa. Nieco inaczej rzecz ma się z obsadą aktorską, w której aż roi się od gwiazd. Wśród nich należy wymienić przede wszystkim Tildę Swinton, Johna Hurta, Eda Harrisa oraz Chrisa Evansa. Na uwagę zasługuje także Ewen Bremner, aktor może nieco mnie znany, ale dysponujący niewątpliwie bogatym doświadczeniem i sporym dorobkiem zawodowym.

Wspominając o obsadzie, warto poświęcić kilka zdań przynajmniej tym wykonawcom, którzy wykazali się szczególnym kunsztem. Nie sposób nie wspomnieć w tym przypadku o Tildzie Swinton. Odgrywana przez nią Mason to majstersztyk aktorstwa. Groteskowa, wręcz absurdalna postać wypada niesamowicie, a każde wypowiadane przez nią zdanie, każdy ruch ust oraz mina sprawiają, iż dłonie same składają się do oklasków. Aż dziw bierze, iż żadna nagroda filmowa za ten występ nie padła jej łupem. Tuż za nią podąża Ed Harris, który co prawda gości na ekranie znacznie krócej, jednakże najdrobniejszym gestem dowodzi swojego kunsztu. Już choćby dla tego duetu warto obejrzeć niniejszy film.

Jamie Bell, Chris Evans | Źródło: Filmweb

Pozostali aktorzy pozostają nieco z tyłu. Nie oznacza to jednak, iż grają źle. Nie, po prostu Harris oraz Swinton zawiesili poprzeczkę niezwykle wysoko. Zarówno Chris Evans, John Hurt, jak i Koreańczyk Kang-ho Song pokazują solidne, miłe dla oka  rzemiosło. Jedynie Ewen Bremner sprawia wrażenie pogrążonego w stagnacji zawodowej, zaprezentował bowiem oklepane już zagrywki i sztuczki. Podkreślić należy również fakt, iż pozostali drugo- i trzecioplanowi aktorzy także dołożyli wszelkich starań, by dostosować się poziomem do wiodącego duetu, za co wszystkim należą się słowa uznania. Wyróżnić tu trzeba zwłaszcza Alison Pill w roli siejącej propagandę nauczycielki.

Na uwagę zasługuje także scenografia, oscylująca między rozwiązaniami typowymi dla kina postapokalitycznego a konwencją nieco steampunkową. Brud i brzydota wagonów biedoty przechodzą w dekadencki wystrój czoła pociągu, zamieszkanego przez osoby widzące w sobie arystokratów doby upadku ludzkości. Wprawdzie nie udało się stworzyć klaustrofobicznego nastroju, który mógłby – a nawet powinien – towarzyszyć akcji osadzonej w zamkniętych pomieszczeniach pociągu, jednakże i bez tego wizualnie całość robi dobre wrażenie. Można oczywiście przyczepić się jeszcze do kilku aspektów, ale żadne z pomniejszych mankamentów nie są z perspektywy całości na tyle istotne, by rzutowały na ostatecznej ocenie filmu. To w dużej mierze zasługa reżysera, bowiem ten prowadzi widzów poprzez opowiedzianą w Snowpiercerze historię pewną ręką, niczym maszynista prowadzący lokomotywę. Doskonale realizuje swoją wizję, skutecznie zapobiegając nudzie, której w znaczniej części filmu na szczęście nie uświadczymy.

Tilda Swinton, Chris Evans, Luke Pasqualino, Kang-ho Song, Ah-sung Ko | Źródło: Filmweb

Jak na produkcję science fiction, w scenariuszu bardzo mało miejsca poświęcono realiom świata przedstawionego. Widzowie nie otrzymują żadnych informacji wyjaśniających na przykład, dlaczego Snowpiercer gna wciąż przed siebie. Nie wiadomo też, skąd pojazd bierze zaopatrzenie niezbędne do bycia w ciągłym ruchu, lub choćby skąd krawiec czerpie materiały na szycie nowej odzieży. Również rzeczywistość zewnętrzną ukazano zaledwie w kilku ujęciach. Jednakże wszystko to, miast być przywarą produkcji, stanowi jej niekwestionowany walor. Autorzy bowiem, nie zmuszając się do tłumaczenia wszystkich niejasności na siłę, unikają pogrążania się w farsie, co niekiedy bywa piętą achillesową fantastyki naukowej. O sile filmu decyduje sprawna fabuła, na którą składają się wydarzenia rozgrywające się wszakże wewnątrz pociągu, a w tym masa widowiskowej akcji, okraszonej kilkoma ciekawymi zwrotami. Poza tym, na upartego można również odnaleźć w tej historii alegorię ponadczasowej, uniwersalnej gorzkiej prawdy o niesprawiedliwości społecznej, a co za tym idzie, potraktować całość jako analizę ludzkich postaw. Jednakże, o ile Snowpiercerowi można wybaczyć elementarne braki logiczne, o tyle trudno doszukiwać się w nim głębszego sensu.

Na zakończenie warto także wspomnieć o muzyce, za którą odpowiada doświadczony Marco Beltrami. Udanie oddaje ona to, co dzieje się na ekranie, podkreślając dekadencję, w której pogrążone zostały niedobitki ludzkości. Ogólnie rzecz ujmując, Snowpiercer: Arka przyszłości to solidna produkcja, z zaskakująco udanymi kreacjami aktorskimi, sprawnie zrealizowana i dostarczająca pozytywnych wrażeń. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, iż pośród zasadniczego nieurodzaju w roku 2013, obraz ten wybija się ponad dostarczoną widzom przeciętność. Dla fanów kina science fiction jest to wręcz pozycja obowiązkowa.

Alison Pill | Źródło: Filmweb